Burnley F.C. to klub wywodzący się ze wschodniej części Anglii, a dokładnie z hrabstwa Lancashire. Choć miasto liczy niespełna 75 tysięcy mieszkańców, piłka nożna jest tutaj tradycją. Założona początkowo drużyna rugby w 1882 roku zamieniła się w sekcję piłkarską. Dwukrotny mistrz Anglii oraz zdobywca innych krajowych trofeów był w tym sezonie w niemałych opałach. Po dziewiętnastu kolejkach zajmował miejsce spadkowe i był jednym z kandydatów do relegacji. Po dotkliwej porażce 26 grudnia 2018 roku z Evertonem 1:5 zaczęto spisywać go na straty. Nic bardziej mylnego. "Bordowo-niebiescy" doznali olśnienia jak za dotknięciem magicznej różdżki. Choć Sean Dyche na magika nie wygląda, to musiał szepnąć coś "magicznego" do ucha swoim podopiecznym. Drużyna, która miesiąc temu pikowała, jest jak nowo narodzona. Jak widać, życzenia świąteczne zostały wysłuchane. Zanosi się na to, że Burnley po raz kolejny będzie bić się o więcej niż tylko utrzymanie.
Wesołe nastroje przed sezonem
Do obecnych rozgrywek fani „The Clarets” przystępowali w iście radosnych nastrojach. Bo jak mogłoby być inaczej? Siódme miejsce na zakończenie sezonu 2017/2018, a także awans do eliminacji Ligi Europy to jak spełnienie marzeń wszystkich osób związanych z klubem. Wydawać by się mogło, że po tak udanym roku letnie okienko transferowe będzie okazją do zdobycia jakichś ciekawych wzmocnień. Lecz jak widać, menedżer rozegrał to po swojemu. Jak zawsze taktycznie. Wzmocnił się zaledwie trzema nazwiskami na łączną kwotę 33 milionów euro. Ben Gibson za 16,9 mln euro z Middlesbrough, Matej Vydra za 12,2 mln euro z Derby County i Joe Hart za 3,9 mln euro. Na razie za wiele do składu nie wnieśli.
Jak pokazują statystki: Joe Hart dawno tak często nie wyciągał piłki z siatki, a Ben Gibson nie oglądał boiska z trybun, pomijając fakt, że szybko doznał kontuzji. Kibice z pewnością mogli czuć się „nieco” zawiedzeni tak przeciętną aktywnością ich ulubieńców na rynku transferowym. Szybki blamaż w eliminacjach Ligi Europy był początkiem ciszy przed burzą.
A mówili, że gorzej być nie może
Prawdą jest fakt, że od drużyn takich Jak Burnley nigdy nie wiadomo, czego oczekiwać. Jak już ostatnio pokazała historia z Leicester, nikogo nie powinno skreślać się przedwcześnie. Mimo wszystko od rewelacji zeszłego sezonu oczekiwanie spokojnego utrzymania się w lidze to minimum. Jednak takiego rozwoju wydarzeń z pewnością nikt się nie spodziewał. Zaledwie 1 punkt po pięciu kolejkach ligowych – istny armagedon w wykonaniu „The Clarets”. Gdy wygrali następne dwa mecze z rzędu, wydawało się, że kryzys został zażegnany i można odetchnąć z ulgą. Jednak wtedy przyszło najgorsze. Dziewięć porażek, dwa remisy i zaledwie jedna wygrana w kolejnych dwunastu meczach to jak cios w potylicę po tak fatalnym początku i chwilowej nadziei na lepsze jutro.
Stosunek bramek po 19 kolejkach, który wynosił 17:41, podsumowuję idealnie ówczesną sytuację ekipy Seana Dyche’a. Liczby takie jak te odzwierciedlają tylko ogromne problemy w defensywie Burnley. Pomimo że strzelone bramki na kolana nie powalają, ten fakt akurat za bardzo nie dziwi, gdyż w przypadku „Bordowo-niebieskich” mała liczba strzelonych goli to norma. Jednak aż tyle straconych bramek to już o dwie więcej w stosunku do całego sezonu 2017/2018, a przecież to dopiero połowa rozgrywek! Po dotkliwej porażce 1:5 z Evertonem piłkarze mieli chwilę na przemyślenia świąteczne i głębokie nadzieje, że ich życzenia zostaną wysłuchane.
Noworoczne Burnley wraca na stare tory
Święta, nowy rok, życzenia do Świętego Mikołaja i postanowienia noworoczne. To w pigułce to, co dzieje się podczas tego okresu. Choć wydaje się to śmieszne, coś musiało zadziałać. Niespodziewane zwycięstwo nad WHU 30 grudnia 2018 2:0 to wejście z hukiem w drugą połowę sezonu. Od tego momentu „The Clarets” nie przegrali jeszcze meczu, co pozwoliło im na wyjście ze strefy spadkowej.
Cztery zwycięstwa i trzy remisy, w tym 29 stycznia z Manchesterem United 2:2, mogą optymistycznie napawać na dalszą część sezonu. Zaledwie dziewięć straconych bramek to znak, że defensywa wraca powoli do zdrowia. Warto też zaznaczyć, że napastnik Ashley Barnes na półmetku rozgrywek ma siedem bramek, a rok wcześniej było to zaledwie dziewięć po 38 kolejkach Premier League. Ponadto do klubu przyszedł doświadczony Peter Crouch, który ma pomóc w ratowaniu Burnley.
Prognoza na przyszłość
Jeśli przyjrzymy się dokładniej terminarzowi, to sytuacja wygląda następująco. Zostało dwanaście kolejek do końca. Realnie zakładając, przy obecnej dyspozycji Burnley może szukać punktów w kilku z nich. Przeciwnicy tacy jak Crystal Palace, Newcastle czy Cardiff są spokojnie w zasięgu, jeśli zespół dalej będzie prezentował tak solidną grę w obronie i dołoży do tego skuteczność pod bramką rywali.
Do tego mecze ze średniakami, jak: Leicester, Bournemouth czy Everton, to także szansa na urwanie jakichś oczek. Pomimo że te zespoły na pierwszy rzut oka wydają się nieco mocniejsze, lubią od czasu do czasu zaliczyć jakąś wpadkę.
Oprócz meczu 9 marca z Liverpoolem końcówka sezonu do łatwych należeć nie będzie. Starcia z drużynami z top 6 to raczej walka o przetrwanie. Choć zespoły pokroju Burnley potrafią zastosować toporną defensywę przeciwko takim rywalom, którzy muszą bić głową w mur w poszukiwaniu jakiejkolwiek bramki.
Jeśli menedżer zdoła utrzymać obecne morale, kapitan zespołu Tom Heaton szyki defensywne, a gracze ofensywni nieco poprawią swój instynkt strzelecki, „The Clarets” nie powinni mieć większych problemów z utrzymaniem niesieni falą niedawnych zwycięstw. Niemniej jednak to realnooptymistyczna prognoza tego, co może się wydarzyć, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem.
Z drugiej strony drużyna w tym sezonie gra w kratkę, zaliczyła już wzloty i upadki. Dlatego przy kolejnym nieoczekiwanym potknięciu będzie bardzo trudno ją uratować, gdyż rozgrywa kilka spotkań ze swoimi „ąsiadami w tabeli, a Cardiff czy Newcastle na pewno nie mają zamiaru odpuszczać. Ewentualne przegrane mogą ponownie zepchnąć Burnley do strefy spadkowej i może nie starczyć czasu na wygrzebanie się z czerwonej strefy.
Najbliższe pięć kolejek powinno zdecydować, czy to już gra o środek tabeli, czy ciągła walka na śmierć i życie.