Przed nami kolejny mecz w ramach eliminacji do mistrzostw świata, które odbędą się w 2018 roku w Rosji. Rywalem "Biało-czerwonych" będą Rumuni, z którymi nigdy nie grało nam się najlepiej. Tekstów czysto piłkarskich przeczytacie w tym czasie sporo, warto jednak zastanowić się, za co możemy naszego przedwojennego sąsiada lubić, podziwiać i szanować.
Niespełna dwudziestomilionowa Rumunia to wciąż najbiedniejszy kraj Unii Europejskiej, choć rozwijający się w godnym pochwały tempie. Pod względem geograficznym jest tu wszystko: morze (a konkretnie Morze Czarne), góry (Karpaty) i wielka rzeka (Dunaj). Religią dominującą jest prawosławie, walutą lej, a stolicą Bukareszt. Tyle informacji czysto technicznych, pora przejść do meritum. Za co kochamy naszego najbliższego rywala?
1) Za Karpaty i Transylwanię
Kto choć raz był w Rumunii w celach turystycznych, musiał przeżyć bardzo miłą niespodziankę, gdy przed jego oczyma ukazały się unikalne krajobrazy. Tamtejsze Karpaty, a zwłaszcza Wyżyna Transylwańska (u nas znana jako Siedmiogród) swoimi urokami i tajemniczością zapierają dech. Nie trzeba wcale udawać się w nocy w wyprawę śladami Vlada Palownika, znanego jako książę Dracula, żeby przeżyć dreszcz emocji – widoki same dopowiadają historię. W oczach większości naszego społeczeństwa Rumunia jawi się jako biedny i zacofany kraj, w którym nic ciekawego nie ma. A to ogromny błąd, naprawdę miło przeżyć pozytywne zaskoczenie.
https://youtu.be/DkbT9uyFJPw
2) Za kinematografię
Gdyby zapytać średnio zorientowanego kinomana z dowolnej części Europy o znanych aktorów z Polski i Rumunii, istnieje większe prawdopodobieństwo, że wymieni kogoś właśnie z kraju naszego najbliższego rywala. Co prawda sytuacja polskiego filmu uległa w ostatnim czasie znaczącej poprawie, niemniej siła przebicia wykonawców głównych ról ciągle pozostaje dość przeciętna. Tymczasem Rumuni mogą pochwalić się hollywoodzką gwiazdą w postaci Sebastiana Stana, odtwórcy choćby roli Zimowego Żołnierza w marvelowskiej serii o Kapitanie Ameryce. Dodajmy do tego aktorki europejskiego formatu: Alexandrę Marię Larę (sekretarkę Hitlera w „Upadku” i Annik Honoré z biograficznego „Control”), Maię Morgenstern (Maria z „Pasji” Mela Gibsona) i Anamarię Marincę (nagroda BAFTA za rolę w filmie „Żywy towar”, główna rola w głośnym „4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni”). Wnioski nasuwają się same, Rumuni po prostu potrafią grać w filmach. Całość spina wybitny reżyser Cristian Mungiu, który otwarcie mówi o swoim uwielbieniu dla polskiej kinematografii. Jego „4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni” uważane są za jeden z najważniejszych filmów XXI wieku. Nic więcej dodawać chyba nie trzeba.
3) Za wpływ na losy świata
Rumuni są pod względem liczebności nieco mniejszym narodem niż Polacy, zdążyli jednak zaznaczyć swoją obecność na świecie w wielu różnych dziedzinach. Najwyższy koszykarz w historii NBA, Gheorge Muresan, znany jako Big Ghita, urodził się w kraju naszego najbliższego rywala. Podobnie dysponujący największym wzrostem bokser (jak i najwyższy zmierzony Rumun w historii) – mierzący 236 cm wzrostu Gogea Mitu. Jeśli chodzi o wkład naukowy, warto wspomnieć o Ioanie Cantacuzino, twórcy szczepionki przeciwko cholerze, Nicolae Paulescu, odkrywcy insuliny, i przede wszystkim George’u Emilu Palade, nobliście, dzięki któremu wiemy, że żywe komórki składają się z jeszcze mniejszych elementów (organella). Wróćmy do świata sportu – nie tylko wzrost determinował jakość. Historycznie pierwszym liderem tenisowego rankingu ATP był „niegrzeczny” Ilie Nastase, zwycięzca US Open i Rolanda Garrosa, odpowiednio w 1972 i 1973 roku. Wielkoszlemowy turniej we Francji wygrała także Virginia Ruzici (1978), a bliska powtórzenia tego wyczynu była finalistka z 2014 roku, czyli Simona Halep. O piłce w tym artykule mówić nie będziemy, jednak pominięcie osoby „Maradony Karpat”, czyli Gheorghe Hagiego, byłoby dużym nietaktem.
4) Za manele i ogółem za muzykę
Ten podpunkt traktujemy nieco z przymrużeniem oka. Rumuni generalnie są narodem bardzo muzykalnym, o czym świadczyć może choćby wysyp różnego rodzaju radiowo-klubowych przebojów, które zalewają nas zwłaszcza w okresie wakacyjnym. Do dziś na licznych alkoholowych imprezach można liczyć się z tym, że w okolicach godziny 1:30-2:00 wjedzie Akcent ze swoim sztandarowym „Kylie”. Z tego samego kraju pochodzą też tacy twórcy jak Inna czy Morandi. Za rumuński często uznaje się zespół O-Zone (ten od „Dragostea din tei”), jednak liderem formacji jest Mołdawianin Dan Balan – jeśli przyjdzie nam w najbliższych latach zmierzyć się z sąsiadami naszych dzisiejszych bohaterów artykułu, spodziewajcie się osobnego punktu właśnie dla tego twórcy.
Rumuńska muzyka to jednak nie tylko rytmy zbliżone do tzw. nurtu eurodance. Istnieje jeszcze coś znacznie gorszego. I pewnie większość z Was wie, co mamy na myśli. Manele, nawet jeśli ta nazwa za wiele nie mówi, już po pierwszych nutach wiekopomnych dzieł wiadomo, o czym mowa. Miliony wejść na YouTube, głównie z naszego kraju, wrzucanie filmików na tablice średnio lubianych przez nas znajomych i liczne komentarze przekonujące resztę świata, że z prawdziwą Rumunią nie ma to wiele wspólnego. Wybaczcie, nie wierzymy. Wystarczy posłuchać, dalszy komentarz zbędny…
5) Za wampiry
Postać Vlada Palownika doczekała się wielu legend na swój temat. Punktem kulminacyjnym było opublikowanie przez Brama Stockera powieści „Drakula”, która stała się podstawą do powstania gatunku literackiego i filmowego, jakim jest horror. Od tego momentu aż do dziś Rumunia, a zwłaszcza Siedmiogród, stała się miejscem zamieszkania wampirów i wielu innych straszydeł, zyskując miano światowej stolicy klasycznego filmu i literatury grozy. Pytając jakąkolwiek osobę w dowolnym miejscu na świecie o to, z czym kojarzy jej się kraj ze stolicą w Bukareszcie, z dużą dozą prawdopodobieństwa usłyszymy odpowiedź, że właśnie z Drakulą. Obyśmy po meczu nie mieli więcej powodów do nocnych koszmarów…