Tegoroczny finał Ligi Mistrzów to z pewnością nie był teatr jednego aktora. Dwa lata temu gol strzelony w dogrywce przez Ronaldo dał Realowi upragnioną "Decimę". Dziś jednak Portugalczyk pozostawał w cieniu przez 120 minut, by zostać docenionym na samym końcu.
Od początku meczu był w stanie niewiele dać swojemu zespołowi. Nie oglądaliśmy ani jednego kąśliwego strzału albo choćby zapadającego w pamięć wyjścia na pozycję. Zdecydowanie nie był to występ na miarę zdobywcy Złotej Piłki. Całkiem możliwe, że Krzysztof Gajtkowski dałby dzisiaj więcej w ofensywie „Królewskich” podczas regulaminowego czasu gry niż Cristiano. Gdyby nie strzał Ramosa ze spalonego, Jan Oblak spokojnie mógłby zaliczyć dzisiejsze spotkanie jako najłatwiejsze w ostatnim miesiącach.
Angles of Ramos' goal. Offside or not?https://t.co/6dxrCH29z1
— Podcast🎙Papi (@Okwuchiii) May 28, 2016
Nie można wykluczyć, że za jego dzisiejszą dyspozycją stoi jakaś tajemniczo skrywana dolegliwość, podobnie jak w przypadku finału MŚ 1998 i występu tego brazylijskiego Ronaldo w meczu na Saint-Denis (Francja wygrała 3:0, a napastnik nie przypominał własnego cienia). W takim razie Zidane postąpił nierozsądnie, nie zachowując chociaż jednej zmiany do ostatnich minut meczu. Oczywiście, nie był w stanie przewidzieć późniejszych skurczy piłkarza, ale czy wprowadzenie Isco za Toniego Kroosa było naprawdę konieczne?
Trudno zapomnieć o tym, że nie jest to pierwsze ważne spotkanie, podczas którego Portugalczyk zagrał poniżej swoich możliwości. Sam jest sobie winien, że ustawiając sobie tak wysoko poprzeczkę w starciach z teoretycznie gorszymi przeciwnikami, czasami nie jest w stanie jej później dosięgnąć podczas meczów o wielką stawkę. Wydawało się, że finał LM 2014 na dobre odciągnął od niego tę „łatkę”, ale po dzisiejszych debrach Madrytu w Mediolanie będzie mu trudno się jej pozbyć. Prawdopodobnie jak nigdy wcześniej…
W całym tym narzekaniu należy jednak wspomnieć o pewnym heroizmie w postępowaniu Ronaldo. W dogrywce starał się nie dawać po sobie poznać upływających minut. Mimo widocznej bierności w pressingu i braku pomysłu na rozegranie, w dodatkowych 30 minutach ewidentnie szarpał ofensywą Realu. Choć bardziej przypominało to szczekanie zmęczonego po biegu Yorka, niż warczenie Rottweilera. A dzisiejszy mecz, sugerując się liczbą rozdanych przez sędziego kartoników, był walką dzikich psów.
Na jego szczęście i tak nikt nie będzie mu tego pamiętał po dzisiejszej fecie. Zwycięzców nie powinno się sądzić, ale pozostawiam powyżej zapisane słowa ku przestrodze Portugalczyka. Zawsze łatwiej zapewnić zwycięstwo przed serią „jedenastek” i sądzę, że sam Cristiano sobie z tego zdaje sprawę najlepiej. Chwała mu za wzięcie odpowiedzialności w decydującym momencie. Może jednak następnym razem warto nie bagatelizować ewentualnych problemów z dyspozycją przed ważnymi meczami?
Czwarty rok z rzędu nie miałem ochoty oglądać ceremonii wręczenia pucharu . Spokojnej nocy.