Ten problem przewijał się w wielu polskich zespołach. Jak działać, kiedy klub jest wyniszczany od środka przez pasożytów w postaci często skorumpowanych działaczy, mentalnie będących jeszcze w poprzednim systemie? Trwać na dobre i na złe przy tych barwach, herbie, który jest świętością, ale napychać kieszenie tym, którzy są odpowiedzialni za degrengoladę zespołu? A może pójść drogą trudniejszą, pozbyć się szkodników i zacząć od początku na własnych, zdrowych zasadach?
Odra Wodzisław, Stilon Gorzów czy Hutnik Nowa Huta, ich kibice nie mieli wyboru. Kluby zbankrutowały i upadły, działacze zabrali swoje zabawki, zostawiając markę na wycieńczeniu. Na szczęście w Polsce przywiązanie do barw klubowych jest silnie zakorzenione i to kibole, ci, dla których nie jest problemem wstać w weekend o 4 rano, żeby jechać na drugi koniec Polski wspierać swój klub, wzięli sprawy w swoje ręce. Bez zastanowienia, kalkulowania podtrzymali to, co święte.
W innej sytuacji byli kibice Górnika Łęczna czy KSZO Ostrowiec. W Łęcznej włodarze uznali, że kopalnia Bogdanka jest taką potęgą, że zmienią nazwę klubu na GKS Bogdanka Łęczna. Fani Górnika nie zamierzali chodzić na ten twór i poszli „na swoje”, tworząc GKS Górnik 1979 Łęczna. W Ostrowcu natomiast zostali wyrzuceni ze stadionów przez zakazy klubowe, co rusz byli oczerniani przez włodarzy, a działacze spuszczali klub coraz niżej. To były impulsy do narodzin KSZO 1929 Ostrowiec.
Obie drogi mają na pewno jedną, bardzo dobrą cechę. Pozbycie się pasożyta, wyczyszczenie złej krwi. Start od nowa jest idealnym sprawdzianem kibicowskiej wierności. Druga strona barykady, która robi im czarny PR, nazywa ich zdrajcami, którzy odwracają się od klubu. Nie wiedzą tylko, że dla piłkarskich fanatyków klub jest tam, gdzie są tradycje, przywiązanie do barw, kibice i duma z historii. A pieniądze? Pieniądze to nie wszystko, koszty gry w niższych ligach nie są aż tak ogromne i ci, którzy odważyli się na ten krok, wiedzą, że kasa zawsze się znajdzie.
Jednak pojawiają się tutaj dla klubu, a zwłaszcza dla kibiców, inne zagrożenia. Jeśli klub nie pnie się do góry sezon po sezonie aż do lig na poziomie centralnym, gdzie można spotkać drużyny z kibicami, gdzie dochodzi aspekt rywalizacji na trybunach, fani popadają w pewien marazm, bo jeżdżenie po okolicznych wioskach traci swój urok w drugim czy trzecim sezonie gry. Innym problemem są oprawy czy pozostałe nieodłączne elementy kibicowskiego życia. Jak to rozwiązać, skoro to teraz fanatycy sami muszą również pokrywać wszelkie kary, a pirotechnika użyta w oprawie sprowadzi finansowe konsekwencje.
Plusów jest zapewne tyle samo, co minusów, ale rozpoczęcie na własnych zasadach, z „carte blanche” bez pazernych działaczy i wyżelowanych, przepłaconych gwiazdeczek to idealna perspektywa, może nawet i utopijna, ale stwarzająca ogromne wyzwanie. W taki zespół jest jednak wkładane jeszcze więcej serca, a gdy taki kibolski klub awansuje do wyższej klasy rozgrywkowej, to sukces smakuje jeszcze lepiej, bo oprócz przebytych kilometrów i zdartego gardła dochodzi trudna, organizacyjna praca. Zapewnienie boisk treningowych, wynajem autokaru dla drużyny i kibiców to wierzchołek góry lodowej.
Na pytanie, którą drogę lepiej wybrać: trwanie przy kolosie na glinianych nogach czy wziąć przykład z ekip, które poszły własną drogą, nie ma dobrej odpowiedzi. Doświadczenie pokazuje, że czasem trzeba zrobić krok w tył, żeby potem zrobić dwa kroki do przodu. Działacze będący mentalnie w komunie prędzej czy później będą musieli zostać wydaleni z klubu, ponieważ nie dostrzegają potrzeb związanych z ligową piłką w XXI wieku. Opowiadali o tym fanatycy KSZO czy Hutnika, że nie da się żyć na kredyt czy na granicy bankructwa. Trzeba mieć odwagę powiedzieć basta i ruszyć od początku, jak to przystało na polskich kibiców z klasą!