Dwa główne tajniki sukcesu Ferencvarosu Budapeszt? Duże pieniądze i trener Sierhij Rebrow. Efekty ponad dwuletniej pracy ukraińskiego szkoleniowca przerosły oczekiwania działaczy i kibiców, dzięki czemu o węgierskiej piłce znowu jest głośno.
Kibice „Fradich” mogą być podwójnie zadowoleni. Ich zespół nie tylko awansował do fazy grupowej Ligi Mistrzów, ale dodatkowo wyeliminował po drodze znane marki. Co prawda pokonanie Djurgardens Sztokholm nie wzbudziło jeszcze dużej euforii, lecz zupełnie inaczej było po zwycięstwach z Celtikiem Glasgowym i Dinamem Zagrzeb. Szkoci byli zdecydowanym faworytem, jednak ostatecznie nie dali rady Węgrom, i to na własnym boisku. Pojedynek z Dinamem był z kolei prestiżowy dla Ferencvarosu, bo przed rokiem to właśnie ono stanęło mu na drodze do LM. Tym razem chorwacki mistrz miał niewiele do powiedzenia.
Tak naprawdę najtrudniejszą przeszkodą dla Ferencvarosu okazało się Molde FK. Stało się tak, choć po wygranych z wcześniejszymi przeciwnikami zapanowała euforia. Nikt spośród fanów „Biało-zielonych” nie dopuszczał więc myśli o ewentualnej przegranej, choć w pierwszym meczu było do tego blisko. Co prawda w 52. minucie Węgrzy prowadzili 2:0, lecz potem to Norwegowie przejęli inicjatywę. Zamknęli więc swojego przeciwnika w obrębie pola karnego, strzelając w niecałe pół godziny trzy bramki. „Fradim” pomogła jednak kontrowersyjna decyzja sędziego, który nie odgwizdał rzutu karnego dla Norwegów.
https://www.youtube.com/watch?v=ityZ5RlsLWM&t=7s
Remis 3:3 był jednak wciąż wynikiem niezwykle korzystnym dla Ferencvarosu. Wczoraj na własnym boisku Węgrzy nie zamierzali jednak tylko się bronić. Stąd od początku agresywnie zaatakowali, co stało się ich znakiem rozpoznawczym w tych eliminacjach. Później mieliśmy do czynienia z wojną podjazdową obu stron, jednak Molde nie posiadało przekonującego pomysłu na grę. Ostatecznie po bezbramkowym remisie to węgierski klub zarobi miliony euro za awans do najważniejszych klubowych rozgrywek w Europie.
Nowa gwiazda
Jeszcze przed pierwszym spotkaniem z Molde było widać wyraźnie, że za głównego ojca sukcesu Ferencvarosu uważany jest Rebrow. Trener mistrza Węgier doczekał się nawet specjalnego sześcioodcinkowego reportażu w dzienniku „Nemzeti Sport”. Dziennikarze największej węgierskiej sportowej gazety prześwietlili w nim niemal całe życie ukraińskiego szkoleniowca. Warto podkreślić, że Rebrow nieprzypadkowo znalazł się zresztą na Węgrzech. Od blisko 20 lat jego agentem jest bowiem Sandor Varga, czyli Węgier urodzony na ukraińskim Zakarpaciu. Obaj panowie współpracują ze sobą od ponad ćwierć wieku, stąd władze stołecznej drużyny mogły poprzez swojego rodaka dotrzeć do byłego piłkarza Tottenhamu czy Dynama Kijów.
Ze wspomnianego reportażu wyłania się obraz Rebrowa jako trenera, dla którego najważniejsze są jest praca i osiąganie satysfakcjonujących go wyników. Zawodnicy „Fradich” podkreślają zresztą, że ich szkoleniowiec chce wygrywać każde spotkanie, najlepiej z jak najwyższym rezultatem. Nieważne czy drużynie przychodzi rywalizować z Celtikiem, czy też w spotkaniu ligowym z Mezokovesd-Zsory.
Rebrow jest pod tym względem przeciwieństwem swojego poprzednika, Thomasa Dolla. Pod wodzą niemieckiego szkoleniowca Ferencvaros nie zawsze dawał z siebie wszystko. Szczególnie źle „Fradim” szło w europejskich pucharach. Z tego zresztą powodu w sierpniu 2018 roku Niemiec został zastąpiony przez Ukraińca. Przesądziła o tym kolejna porażka w europejskich pucharach. Przez pięć lat pracy zespół pod wodzą Dolla został wyeliminowany między innymi przez Partizani Tirana, Zeljeznicar Sarajewo, Maccabi Tel Awiw czy HNK Rijeka.
Przez dwa ostatnie lata Rebrow zdobył zresztą o jeden tytuł mistrza Węgier więcej od Dolla. Za ukraińskim trenerem przemawiają przede wszystkim wyniki w europejskich pucharach. Trzeba bowiem przypomnieć, że już przed rokiem „Fradi” doszli do rundy play-off eliminacji do LM. Na pocieszenie została im faza grupowa Ligi Europy, w której pokazali się z bardzo dobrej strony. Do ostatniej kolejki walczyli zresztą o wejście do fazy pucharowej, mając za swoich przeciwników Espanyol, CSKA Moskwa i Łudogorca Razgrad.
Rebrow kontra Doll
O pracy niemieckiego szkoleniowca nie można zapominać. Pięcioletnia kadencja musiała bowiem odcisnąć piętno na węgierskim klubie. Początkowo od Dolla wcale nie oczekiwano zresztą sukcesów w europejskich pucharach. Apetyt u kibiców i działaczy Ferencvarosu urósł dopiero w miarę jedzenia. Doll miał najpierw zapewnić stołecznej drużynie mistrzostwo kraju. W 2016 roku „Fradi” zdobyli więc swój pierwszy tytuł mistrzowski od dwunastu lat, zapewniając go sobie prawie trzy miesiące przed końcem ligowych rozgrywek. Dodatkowo wzbogacili też klubową gablotę o trzy Puchary Węgier.
Wspomniane słabe występy w europejskich pucharach rzucały się cieniem na pracę Dolla, bo nie były przypadkowe. Niemiecki trener nie potrafił albo nie chciał zrobić tego, co udało się jego ukraińskiemu następcy. Mianowicie Rebrow w porównaniu z Dollem opracował dwa systemy gry. Jeden na potrzeby krajowych boisk, zaś drugi na użytek europejskich batalii. W lidze „Fradi” grają nawet czterema napastnikami. W pucharach Rebrow stawia na trzech napastników oraz na trzech środkowych pomocników, mających przede wszystkim zabezpieczać tyły. Dzięki temu zespół po odbiorze piłki jest w stanie przeprowadzić szybki kontratak, wykorzystując szybkość i umiejętności techniczne trójki ofensywnych graczy.
Dla legendy ukraińskiej piłki nie ma też świętych krów. Rebrow po przejściu do Ferencvarosu nie bał się posadzić na ławce ulubieńców kibiców lub zawodników, którzy sporo kosztowali stołeczny klub. Z tego powodu w drużynie od dłuższego czasu nie ma choćby napastników Daniela Bode i Davide’a Lanzafame. Obaj po objęciu przez niego stanowiska wchodzili tylko w końcówkach meczów, ponieważ nie pasowali do koncepcji Rebrowa. Tymczasem Doll w obawie przed reakcjami kibiców nie przyznałby chociażby, że z Bode raczej trudno myśleć o zawojowaniu Europy.
Jedno łączy jednak obu szkoleniowców. Zarówno Niemiec, jak i Ukrainiec lubią korzystać z pomocy swoich rodaków. Jednak i tutaj zdecydowaną przewagę ma Rebrow. Napastnik Ołeksander Zubkow w ubiegłym sezonie był największą gwiazdą Ferencvarosu, a Ihor Charatin zadebiutował niedawno w reprezentacji Ukrainy. Rok wcześniej na boiskach OTP Bank Ligi brylował z kolei Ivan Petrjak, podkupiony ostatecznie przez Fehervar FC. O zaciągu Dolla z Niemiec tak naprawdę lepiej nawet nie wspominać.
Stabilizacja składu
Można dywagować, na ile Rebrow nie popełnia błędów dzięki swojej intuicji, a na ile dzieje się tak z powodu polityki samego klubu. Władze mistrza Węgier przed dwoma laty postanowiły bowiem zatrudnić dyrektora sportowego z prawdziwego zdarzenia. Od tego czasu nad kwestią transferów czuwa Tamas Hajnal. Były piłkarz Ferencvarosu, Borussi Dortmund czy Stuttgartu ograniczył wpływ szkoleniowca na dobór zawodników. Dzięki temu przecięte zostały kontrowersyjne związki trenerów z menedżerami piłkarzy. Dodatkowo klub nie wypożycza już graczy. Wcześniej w pierwszym zespole potrafiło zaś występować po kilku zawodników, którzy po sezonie wracali do swoich macierzystych drużyn.
W ten sposób trudno budować stabilną kadrę. Za kadencji Dolla między innymi właśnie z tego powodu praktycznie każdego lata dochodziło do rewolucji w składzie. Sam Rebrow odziedziczył zresztą drużynę w dużej mierze będącą w przebudowie. Jego autorski projekt funkcjonuje więc tak naprawdę od przerwy zimowej sezonu 2018/2019. Od tamtego czasu klubowa kadra poddawana jest tak naprawdę jedynie modyfikacjom, w tym przede wszystkim wzmocnieniom.
https://youtu.be/W4O6UejKMgs
Oczywiście nie byłoby to możliwe bez głębszego sięgnięcia do kieszeni. Wszak sprowadzenie piłkarzy „na stałe” jest dużo droższe od ich wypożyczania. Kwoty transferowe wydawane przez Ferencvaros mogą zresztą robić wrażenie, biorąc pod uwagę wciąż peryferyjną rolę węgierskiej ligi w europejskiej piłce. Co prawda sam klub często nie ujawnia nawet długości podpisywanych kontraktów, ale według doniesień medialnych w ciągu ostatnich dwóch lat wydał ponad 9,6 milionów euro na zakup zawodników. Dla porównania łącznie przez trzy wcześniejsze sezony kwota wydana na ten cel nie przekroczyła 3 milionów euro.
Dzięki temu na początku ubiegłego roku do klubu trafił chociażby ówczesny król strzelców ligi norweskiej, Franck Boli. Z Norwegii przybył też Tokmac Nguen, w tym sezonie najlepszy zawodnik „Fradich” w krajowej lidze oraz w europejskich pucharach. Klub było też stać na wykup wspomnianego już Zubkowa czy na kontrakt dla powracającego po kilku latach Somalii. O dużych nakładach ponoszonych przez Węgrów może świadczyć przypadek Laszy Dwaliego. Został on ściągnięty za blisko pół miliona euro zimą 2019 roku, choć miał ważną już tylko pół roku umowę z Pogonią Szczecin.
Czynnik polityczny
Pieniądze nie rosną na drzewach, a Ferencvaros w ostatnich latach nie ma przesadnie dużych wpływów ze sprzedaży zawodników. Przed rokiem stołeczny klub co prawda wytransferował do Meksyku urugwajskiego pomocnika, Fernando Gorriarana, za 2,5 miliona euro, ale tylko tegorocznego lata wydał prawie 4 miliony euro. Trudno oczekiwać też, że w klubowej kasie zostały pieniądze za transfery zawodników sprzedanych jeszcze na początku kadencji Dolla. Logika podpowiadałaby więc, że za mistrzem Węgier stoi potężny sponsor.
W rzeczywistości „Fradi” nie mają jednego głównego inwestora. Wspiera ich po prostu grupa sponsorów. Na koszulkach widnieje więc logo operatora sieci komórkowej T-Mobile, z kolei stadion Groupama Arena wywodzi swoją nazwę od międzynarodowego towarzystwa ubezpieczeniowego. Sektor rodzinny na wspomnianym obiekcie jest zaś miejscem promocji marki Penny Market, czyli niemieckiej sieci hipermarketów w ostatnich latach dynamicznie rozwijającej się na Węgrzech. Wreszcie sześć milionów euro za sezon płaci Ferencvarosowi grupa MVM, będąca operatorem jedynej elektrowni atomowej w kraju.
Zwłaszcza wsparcie państwowej spółki nie byłoby zapewne możliwe, gdyby szefem klubu nie był Gabor Kubatov. Prezes „Fradich” to bardzo kontrowersyjna postać. Jest nie tylko posłem i wiceprzewodniczącym rządzącego Fideszu, ale także jednym z najbliższych współpracowników premiera Viktora Orbana. Przeciwnicy obecnej władzy uważają go za człowieka od brudnej roboty. Wśród najczęściej stawianych mu zarzutów pojawia się uczynienie własnej bojówki z klubowych ochroniarzy, którymi najczęściej byli chuligani „Biało-zielonych”. Należy jednak podkreślić, że Kubatov jest tylko jednym z wielu polityków i oligarchów stojących obecnie na czele węgierskich klubów.
Odrodzenie?
Na razie nikt na Węgrzech nie zajmuje się specjalnie szansami Ferencvarosu w fazie grupowej LM. Trudno się temu dziwić, wszak losowanie grup jeszcze przed nami. Poza tym kibice muszą nacieszyć się tym sukcesem. Węgrzy wracają do tych rozgrywek po jedenastu latach przerwy, a sami „Fradi” dokładnie po 25 latach. Dodatkowo istnieje duża szansa, że stołeczna drużyna nie będzie jedynym przedstawicielem Węgier w fazie grupowej europejskich pucharów.
Już w czwartek o LE będzie walczyć wspomniany Fehervar. Aktualny wicemistrz Węgier zmierzy się w rundzie play-off ze Standardem Liege. Drużyna, w której występuje doskonale znany polskim kibicom Nemanja Nikolić, w III rundzie wyeliminowała francuskie Stade de Reims. Szansa na końcowy sukces jest więc spora, co z pewnością posunęłoby węgierski futbol do przodu. Zarówno w rankingu FIFA, jak i pod względem poziomu całej węgierskiej ligi.
Z pewnością w ostatnich latach mamy do czynienia z prawdziwą rewolucją na Węgrzech. Nowoczesne stadiony, coraz większe pieniądze w dyspozycji klubów, wsparcie państwa czy wyrastające jak grzyby po deszczu akademie piłkarskie. Pozostaje więc mieć nadzieję, że nad Balatonem coś drgnęło na dłużej.