Zabrakło dosłownie kilku minut, aby w grupie F piłkarskiej Ligi Mistrzów sytuacja dla obrońców tytułu stała się może nie dramatyczna, ale przynajmniej kiepska. Co prawda to dopiero pierwsza kolejka, jednak gdyby Sporting zdołał utrzymać prowadzenie w meczu z „Królewskimi”, nietrudno byłoby sobie wyobrazić, by po drugiej serii gier Real pozostał z zerowym dorobkiem punktowym. Dlaczego?
Bernabeu rządzi się swoimi prawami
Co stałoby się, gdyby Sporting dowiózł zwycięstwo w stolicy Hiszpanii? Po drugiej kolejce miałby najpewniej na swoim koncie sześć punktów, bo nie wyobrażamy sobie, by podopieczni Jorge Jesusa mieli stracić punkty przed własną publicznością z Legią Warszawa. Real z kolei na mecz w Dortmundzie jechałby niejako z nożem na gardle. Powtarzane nierzadko tytułowe powiedzenie, że „90 minut na Bernabeu trwa bardzo długo”, znowu znalazło swoje odzwierciedlenie. Nikt tak jak Real nie upodobał sobie przeprowadzania słynnych w Hiszpanii remontad. W środowy wieczór doświadczyli tego piłkarze Sportingu.
Portugalczycy w pełni zasłużyli na komplet punktów. Pod absolutnie każdym względem. Nie przypominam sobie drużyny, która z taką swobodą i lekkością operowała piłką na Santiago Bernabeu w środku pola. Nie pamiętam, by Real miał aż takie problemy z wychodzeniem z futbolówką z własnej połowy. Wysoko postawiony pressing całkowicie zaskoczył Modricia i spółkę. Lizbończycy popełnili w Madrycie jeden błąd, który mógł jednak wynikać z jednego banalnego powodu – graczom Jesusa najzwyczajniej zabrakło pary. Błąd polegał na oddaniu pola madrytczykom po strzelonym golu. Błąd tak powszechny i powtarzany przez wiele ekip, wychodzących na prowadzenie w starciach z Realem. Kiedy Bernabeu poczuło krew, wszystko było jasne (przynajmniej dla mnie).
Bernabéu poniesie do remontady, nie wierzę, że nie.
— MJ (@jamajkamam5) September 14, 2016
Real z każdą chwilą zyskiwał więcej przestrzeni, dzięki dezorganizacji gry wśród gości. Być może wynikała ona z tego, że sędzia wyrzucił w drugiej połowie na trybuny Jorge Jesusa. Lizbończycy w sposób najbardziej bolesny przekonali się o tym, że na takich obiektach jak Bernabeu o wyniku decydują detale. Niepotrzebny faul w samej końcówce doprowadził do cudownego gola z rzutu wolnego Ronaldo. Na sekundy przed końcowym gwizdkiem trzy punkty Realowi zapewnił z kolei Morata.
Panie Zidane, dlaczego tak późno?
Już w przerwie meczu można było zastanawiać się, który z rezerwowych w ekipie Zidane’a jako pierwszy pojawi się na boisku. Nie kiedy, lecz który. „Zizou” zwlekał jednak ze zmianami aż do 67. minuty, choć od początku drugiej części gry widać było, że cała ofensywna trójka nie jest w najlepszej formie. Z tercetu BBC do ostatniej minuty pozostał jedynie Cristiano. Bale’a zmienił Lucas, Benzemę – Morata. Już w pierwszej akcji po tych roszadach Ronaldo mógł znaleźć się w sytuacji sam na sam. Chwilę później swoją szansę miał Morata. Obydwaj wychowankowie Realu wprowadzili zdecydowane ożywienie w grze gospodarzy. Podobnie zresztą jak ostatni ze zmienników, James Rodriguez, który tym razem otrzymał od Zidane’a 15 minut. Dzisiaj francuskiemu trenerowi się upiekło, jednak legenda „Królewskich” musi się zastanowić, czy jest sens na siłę wystawiać od pierwszej minuty tercet BBC, kiedy Lucas czy Morata (a dodajmy, że na mecz w ogóle niepowołany był Asensio) aż tak rwą się do gry.
Luka, luka i jeszcze raz luka
Tym razem akapit ten nie będzie miał charakteru psalmu pochwalnego w kierunku Luki Modricia. Chorwacki pomocnik przyzwyczaił nas do magicznej gry, w której zakochać się może nawet ktoś, kto w ogóle nie interesuje się piłką nożną. W starciu ze Sportingiem jednak ani Modrić, ani Kroos czy Casemiro nie zdali egzaminu. W środku pola panował chaos, nikt się nie asekurował, nikt nie brał ciężaru gry na siebie. Gdy Real miał piłkę, Modrić był najniżej ustawionym pomocnikiem próbującym od tyłu prowadzić grę. Chorwat wysuwał się do przodu dopiero, gdy piłką operowali przeciwnicy. Zabieg ten sprawił, że Luka był praktycznie niewidoczny. Podania do najbliżej ustawionego zawodnika to nie to, czego oczekuje się od kapitana reprezentacji Chorwacji.
Środek pola Sportingu to całkiem inna bajka. Gracze Jorge’a Jesusa absolutnie zdominowali tę część boiska. Czy trener Portugalczyków miał jakiś plan na to, by wyeliminować z gry wspomnianego Modricia? Jeśli tak, to wykonał go perfekcyjnie. Pomocnicy gości stosowali tak wysoki i intensywny pressing, że siłą rzeczy chorwacki gracz, chcąc rzecz jasna brać czynny udział w rozgrywaniu futbolówki, musiał cofać się po nią aż do linii obrony. To tam mógł próbować atakować rywala z większą swobodą. Trzeba jednak podkreślić słowa – mógł próbować. Bo na próbach w środowy wieczór się kończyło. Znakomicie ustawione linie gości nie pozwalały na to, by jednym niekonwencjonalnym podaniem uruchomić czy to Bale’a, czy Ronaldo, czy Benzemę. Nawet jeśli w jakiś sposób piłka została przetransportowana do któregoś z nich, od razu na posterunku był któryś z obrońców.
Dla Legii to koniec. Definitywny
Jeśli najwięksi optymiści przed dzisiejszymi meczami Ligi Mistrzów mieli jakieś złudzenia co do tego, że Legia może powalczyć chociaż o trzecie miejsce, to zostały one ostatecznie rozwiane. Legioniści muszą pogodzić się z rolą dostarczyciela punktów, bo Sporting pokazał, że nie ma zamiaru zadowolić się miejscem numer trzy. Na Bernabeu zabrakło szczęścia, ale należy powiedzieć to wprost – Portugalczycy byli w Madrycie drużyną zdecydowanie lepszą. Zdominowali obrońcę tytułu, który nie zdał pierwszego egzaminu i musi wykonać jeszcze wiele pracy, by móc marzyć o przejściu do historii Ligi Mistrzów.
Oglądając oba mecze grupy F doszedłem do wniosku, że szkoda będzie Borussi lub Sportingu, bo najprawdopodobniej to ktoś z tej dwójki będzie się na wiosnę męczył w Lidze Europy. Plusem pechowca będzie pewnie jednak to, że zajdzie daleko w tych rozgrywkach, mając nawet szansę na wygranie tychże. Szkoda mi też Sportingu, że nie dowiózł do końca wygranej lub chociaż remisu na Bernabeu, bo sytuacja w grupie byłaby ciekawsza. Real musi się jednak nastawić na ciężką walkę o pierwsze miejsce w grupie i możliwość zajęcia 2 lub 3(!) miejsca, jeśli forma BBC i reszty nie pójdzie w górę.
Mam małe pytanie do redakcji: Czy można się spodziewać jakiegoś artykułu w sprawie przyszłej reformy Ligii Mistrzów? Szczególnie ciekawi mnie wasza opinia na temat szczęścia Włochów, punktów rankingowych za "historyczne osiągnięcia" oraz pożegnanie zasady zależności współczynników klubowych od współczynnika krajowego.