Liga Europy miała być przedsmakiem do gry w elicie. W Lipsku, w którym oczekiwania rosną w miarę jedzenia, wyczekuje się gry z największymi. Jednak wczesne odpadnięcie z Ligi Europy sprawiło, że "Byki" zamiast mierzyć się między innymi z Chelsea, Arsenalem bądź Interem mogą skupić się na rozgrywkach krajowych.
Nikomu niepotrzebne rozgrywki
W słabym stylu jeden z czołowych niemieckich zespołów pożegnał się z rozgrywkami Ligi Europy i to już po fazie grupowej, a przecież tak wcale nie musiało być. Lipsk mógł się czuć faworytem grupy, trudno inaczej uważać, kiedy za rywali ma się Red Bull Salzburg czy Rosenborg Trondheim. Również Celtic Glasgow, choć marką przerasta sztucznie tworzoną niemiecką potęgę, był jak najbardziej do pokonania. Zatem w takim towarzystwie „Byki” mogły i właściwie powinny zasiąść na pierwszym miejscu i awansować dalej.
Skończyło się jednak klapą i wstydem już po pierwszym meczu. Wówczas doszło do batalii dwóch klubów mających tego samego sponsora. Nie od dziś jednak wiadomo, że zespół z Niemiec jest oczkiem w głowie koncernu napojów energetycznych i to właśnie tam przerzucane jest to, co najlepsze. Salzburg właściwie jest takim ubogim krewnym i sprawia wrażenie klubu filialnego drużyny z Lipska. W bezpośrednim pojedynku pomiędzy tymi zespołami wszystkie argumenty przemawiające za faworytem poszły do śmieci. Drużyna Ralfa Rangnicka przegrała minimalnie 2:3 i droga po awans do kolejnej rundy stała się bardziej wyboista, niż można było sobie wyobrazić.
Kolejne spotkanie spowodowało jednak, że w Lipsk można było wierzyć. „Byki” zrobiły swoje, wygrywając z norweskim klubem 3:1. Wydawało się, że czołowy klub Bundesligi nie zlekceważy kolejnych meczów i zaprezentuje to, co ma najlepsze. Co prawda trener Rangnick nie wystawił najsilniejszej jedenastki w następnym starciu, ale wygrał spotkanie dość pewnie. To, co wydarzyło się w kolejnych meczach, zaskoczyć mogło wielu. Lipsk, ot tak, wypuścił z rąk niemal pewny awans. Przegrał rewanż z Celitkiem, poległ z Salzburgiem, by w meczu o wszystko wyjść rezerwowym składem i dać sobie wydrzeć cenne trzy punkty w starciu z Rosenborgiem.
Nastawieni na Bundesligę
Niewielkie pieniądze, jakie otrzymuje się za grę w Lidze Europy, najwidoczniej nie skusiły na tyle klubu, by ten miał się męczyć i na tym froncie. Bez wątpienia głównym celem jest zajęcie jak najwyższego miejsca w lidze niemieckiej i wywalczenie sobie szansy gry w Lidze Mistrzów, w której ekipa z Lipska po raz pierwszy zadebiutowała w sezonie 2017/2018, gdy prowadził ją jeszcze Ralph Hasenhüttl. Wówczas zespół mimo że odpadł już po fazie grupowej rozgrywek, dostał się do ćwierćfinału Ligi Europy. Tam okazał się jednak zbyt słaby na Olympique Marsylia.
Tym razem ma być jednak inaczej, to znaczy lepiej. RB Lipsk pod wodzą Rangnicka po odpadnięciu z Ligi Europy jest skupione właściwie tylko na Bundeslidze, a zajęcie któregoś z pierwszych czterech miejsc powinno być celem minimum. Obecnie trwający sezon wydaje się jednak niezwykle zacięty. Oprócz silnej Borussii Dortmund i budzącego się Bayernu Monachium w grze o czołowe lokaty liczą się mniej lub bardziej także inni – Borussia Moenchengladbach czy chociażby Eintracht Frankfurt. W tym gronie swojego miejsca szukać musi zespół z Lipska.
Do końca rundy pozostały tylko dwie kolejki, te jednak zapowiadają się na niezwykle trudne mecze. Już w najbliższą środę trzeba będzie stanąć w szranki ze wspomnianym już Bayernem, który tylko czeka, by zemścić się za pstryczka w nos z zeszłego sezonu, kiedy polegli 1:2. Na koniec roku również i starcie z Werderem Brema nie będzie raczej spacerkiem, bo i były mistrz Niemiec całkiem nieźle sobie poczyna w lidze i z pewnością będzie chciał przyhamować zapędy rywala.
Wzmocnienia czy osłabienia
Mimo dużego budżetu Rasen Ballsport Leipzig nie jest do końca chętny na wydawanie większych kwot, by sprowadzić piłkarzy mogących wnieść większą jakość do gry zespołu. Klub skupia się na ściąganiu zawodników perspektywicznych aniżeli takich, którzy w piłce coś już osiągnęli. Latem odszedł Naby Keita, za którego zarobiono duże pieniądze. Mimo zastrzyku 60 mln euro nie sprowadzono nikogo poważnego, gracza z nazwiskiem. A w dodatku nie zdecydowano się wykup Ademoli Lookmana z Evertonu.
Mało tego, zespół nie zrobił nic, by nawet załatać dziurę w środku pola po swoim gwiazdorze, a jednym z ważniejszych ruchów transferowych okazał się Matheus Cunha, napastnik z FC Sion ściągnięty za niewielkie pieniądze, czyli 15 mln euro. Poszerzono również rywalizację na bokach obrony, stąd też transfery takich graczy jak Nordi Mukiele oraz Marcelo Saracchi. Cała trójka jednak to jedynie piłkarze z ławki, głównie przewidziani do gry w Lidze Europy.
Pytanie zatem, czy zimą można wyczekiwać jakichkolwiek wzmocnień. Niby pieniądze są, niby są ambicje, by grać w Lidze Mistrzów i rywalizować z Bayernem czy Borussią, niby trzeba przygotować zespół Julianowi Nagelsmannowi. Wszystko jednak tak na niby. W dodatku atmosfera w zespole wydaje się taka sobie, choćby z powodu Timo Wernera.
Ten niemiecki napastnik miał się ponoć ostatnio nieprzychylnie wypowiedzieć o prowadzeniu drużyny przez szkoleniowca. Skrytykował rotacje kadrowe na mecze Ligi Europy i zniesmaczony szybkim odpadnięciem z pucharów po cichu zastanawia się nad zmianą barw. I tu pojawia się monachijski Bayern, z którym wielokrotnie zawodnika łączono. Sam piłkarz umowę ma do czerwca 2020 roku, ale nie doszło jeszcze do porozumienia między nim a jego obecnym pracodawcą. Być może zimą zawodnik nie zostanie sprzedany, ale latem szansa na zmianę klubowych barw zapewne się zwiększy.
W dodatku Werner po ostatnim meczu w Lidze Europy swoimi wypowiedziami o zbyt częstych roszadach mógł podpaść trenerowi. O komentarz w tej sytuacji pokusił się nawet ekspert Eleven Tomasz Urban, który skomentował całe zamieszanie na Twitterze:
Uuu, mocno odważny zrobił się Timo Werner: "Nic dziwnego, że odpaliśmy, skoro wymienia się pół składu…". Rangnick już zapowiedział, że pogada sobie z Wernerem na treningu. Czyżby Timo zaczął grać na transfer?
— Tomasz Urban (@tom_ur) December 14, 2018
Do Lipska przyjdą jednak inni zawodnicy. Już zimą ma tam trafić defensywny pomocnik znany z gry za oceanem w MLS. Tyler Adams to obecnie gracz nie kogo innego jak Red Bulla, tyle że z Nowego Jorku, w dodatku piłkarz ma ledwie 20 lat. Skład może również wzmocnić inny zawodnik, zresztą rówieśnik Adamsa grający dla Red Bulla, tyle że w Salzburgu, Amadou Haidara.
Czekając na Nagelsmanna
Ruchy transferowe może i nie powalają na kolana, lecz może być to tak naprawdę cisza przed burzą. Latem prawdziwym grzmotem w Bundeslidze będzie przejście utalentowanego szkoleniowca Juliana Nagelsmanna z TSG 1899 Hoffenheim właśnie do drużyny z Lipska. Rangnick wróci wówczas na miejsce za biurkiem i możliwe, że już teraz jest dogadany ze swoim następcą na ławce trenerskiej w kwestii transferów.
Nie jest wykluczone, że młody trener zabierze ze sobą jakiegoś zawodnika z Hoffenheim i po swojemu będzie budował drużynę mogącą podbić niemiecką ligę, a nawet zaskoczyć w Lidze Mistrzów. Można zatem spodziewać się, że w klubie wszyscy są powoli myślami przy Lidze Mistrzów i po cichu są dogadywane z przyszłym szkoleniowcem kwestie transferowe. Mało prawdopodobne, by zespół pożegnał się z jakimś ważnym graczem. Pewne niejasności, jakie powstały w szatni z powodu porażki w europejskich pucharach, powinny zostać opanowane.
Zresztą nic nie wskazuje na to, by drużyna była specjalnie przygnębiona tą sytuacją. Wysokie zwycięstwo w ostatniej kolejce nad 1. FSV Mainz pokazuje, że wszystko idzie w dobrą stronę. O złych momentach będzie można zapomnieć, gdy 19 grudnia polegnie z „Bykami” Bayern, a swoje trzy grosze dorzuci Timo Werner, który swoim doppelpackiem z pewnością ucieszył Rangnicka.
Lipsk se poradzi,bo posiada duza kase.Liga europy widocznie byla mako atrakcyjna dla pilkarzy i nie zaangazowali sie w to na maksa i odpadli i skupia sie tylko na Niemieckiej lidze.Gdybys arti mogl podaj ile budzet wynosi Lipska?