Quo vadis, polska piłko? [FELIETON]


Czy dzisiejszy kac po europejskich pucharach przerodzi się w poważną chorobę?

17 sierpnia 2018 Quo vadis, polska piłko? [FELIETON]
Grzegorz Rutkowski

Najpierw nadzieje i oczekiwania. Później stopniowa weryfikacja planów. Na koniec oglądanie kolejnych spotkań z twarzą ukrytą w dłoniach i jedno wielkie niedowierzanie. Czy z naszą piłką jest aż tak źle? Nie, niestety jest znacznie gorzej.


Udostępnij na Udostępnij na

Po czwartkowym blamażu Legii, a także porażkach Lecha i Jagiellonii przez całą Polskę przelała się lawina komentarzy. Za co oni tyle zarabiają? Po cholerę w ogóle wychodzą na boisko, skoro niczego nie potrafią? Przynoszą tylko wstyd, kompromitując nasz międzynarodowy wizerunek. Jako że piłka to sport, który powoduje, że człowiek jest nabuzowany przez pełne 90 minut, trudno dziwić się upustowi wszelkich negatywnych emocji. Niestety, te mają to do siebie, że po jakimś czasie, zwykle prędzej niż później, opadają i łatwo wrócić do porządku dziennego, cieszyć się z małych sukcesów na krajowym podwórku. Tymczasem nasza piłka znalazła się w najgorszym położeniu od wielu lat. Doprowadziliśmy do tego sami, wpadając w cudowny nastrój samozadowolenia po największych sukcesach kadry od trzech dekad. To zaś zbiegło się z powrotem polskiego klubu do Ligi Mistrzów po 20 latach, co kazało sądzić, że cały nasz futbol zmierza w dobrą stronę.

Ale to były miłe złego początki.

Kadra w rozsypce, koszmarny poziom ligi, przepłaceni piłkarze

Jest 23 sierpnia 2016 roku. Legia Warszawa po bardzo kiepskim i pełnym cierpienia meczu remisuje z irlandzkim FC Dundalk 1:1 i staje się pierwszym polskim klubem w XXI wieku, który awansował do upragnionej fazy grupowej UEFA Champions League. W samych rozgrywkach przynosi nam sporo radości – najpierw w sensacyjnie zremisowanym po świetnej grze starciu z Realem Madryt, potem w najdziwniejszej potyczce całej edycji – przegranej 4:8 z Borussią Dortmund, wreszcie po zwycięstwie nad Sportingiem Lizbona. Wcześniej kadra prowadzona przez Adama Nawałkę odpada z mistrzostw Europy w ćwierćfinale, po rzutach karnych z późniejszym czempionem. Niezły punkt wyjścia do przyszłych wielkich sukcesów, prawda? Szkoda tylko, że wystarczyły dwa lata, by nasze nastroje zmieniły się o 180 stopni.

Ta sama Legia zalicza dwa z rzędu kompromitujące lata w pucharach – rok temu odpada kolejno z kazachską Astaną w eliminacjach Ligi Mistrzów, następnie przegrywa z mołdawskim Szeryfem Tyraspol w kolejnej rundzie eliminacji do Ligi Europy. Teraz historia powtarza się ze słowackim Spartakiem Trnawa i luksemburskim Dudelange. Sporting Lizbona, Real Madryt. Szeryf Tyraspol, Dudelange. Piękno futbolu, na którym cierpi polski kibic.

Kadra Nawałki idzie w tym czasie jak burza. Do momentu, w którym przyjdzie jej się zmierzyć z rolą dla siebie wyjątkowo nietypową. „Biało-czerwoni” jako jedni z szerokiego grona faworytów mistrzostw świata. Nagle monolit zamienia się w bandę skłóconych ze sobą jednoosobowych podmiotów gospodarczych, pracujących na własne nazwiska. Nagle nie pasuje klimat, zbyt ciepła woda w basenie i komary latające nad stadionem. A w tle cała masa reklamodawców, zastanawiająca się, czy nie zdjąć spotów i billboardów z piłkarzami, bo ich wizerunek zaczyna przynosić szkody, nie zaś planowane zyski.

Ekstraklasa, zamiast się rozwijać, coraz bardziej się wyrównuje. Równa jednak do tych gorszych, nie do lepszych – poprawne wytypowanie trzech wybranych meczów w kolejce graniczy z cudem. 20-letni piłkarz po kilku rozegranych meczach w poprzednim sezonie może liczyć na nowy kontrakt. W zależności od sytuacji finansowej klubu miesięczny zarobek wynosi od 15 do 40 tysięcy złotych brutto. 23-latek odnawiający kontrakt – od 25 do 60 tysięcy. Obcokrajowiec albo piłkarz ocierający się o reprezentację – spokojnie wyciągnie z klubu ponad milion rocznie. Nie mam nic przeciwko, żeby zarabiali i pięć razy tyle – tylko niech za tym idzie adekwatny poziom sportowy.

Dobra, w tym miejscu kończymy pisać o rzeczach oczywistych, wypowiedzianych pewnie ze sto tysięcy razy. Co zrobić, żeby było lepiej? Po pierwsze, zacząć dyskusję na wszystkich szczeblach decyzyjności.

Do poprawy: PZPN, Ekstraklasa S.A., okręgi…

Jeśli w porę nie zaczniemy działać, nie nakreślimy modelu zmian w naszej piłce, obudzimy się z kadrą prezentującą poziom zbliżony do naszych dumnych klubowych reprezentantów w Europie. Słaba liga to słaba kadra – w Europie długofalowo to niemal tak działa. Możemy oczywiście korzystać w przyszłości z naszej licznej emigracji – dzieci Polaków mieszkających na Wyspach, w Niemczech, Francji, Włoszech czy Hiszpanii będą szkolone w znacznie lepszych warunkach niż żyjące nad Wisłą. Ale oddanie całej pracy w ręce naszych bliższych i dalszych sąsiadów problemu nie rozwiąże – nie jest powiedziane, że chłopcy urodzeni na emigracji będą zawsze chętni do gry w biało-czerwonych barwach. Czasem tak, czasem nie.

PZPN zrobił już sporo w kierunku ujednolicenia szkolenia. Narodowy Model Gry jest wyśmiewany, ale przynajmniej jest jakiś. Tylko że raczej nie działa. Trzeba się zastanowić, co zrobić, żeby kluby ufały związkowi, a związek dawał podstawy do zaufania na tym polu.

Obcokrajowcy przychodzący do ekstraklasy raczej utwierdzają ją na obecnym poziomie, rzadko kiedy go podnoszą. Ale przynajmniej są tańsi w utrzymaniu, i to w większości przypadków. Sztuczne ograniczanie ich liczby w Unii Europejskiej mija się z celem, więc limity zawodników spoza UE też nie mają sensu. Zachęcanie do inwestowania w młodzież mimo wszystko powinno być dobrowolne, ale na pewno opłacalne – warto pomyśleć o tym, by gwarantowana pula przychodów np. z tytułu praw do transmisji była mniejsza, dużą część przeznaczyć zaś na nagrody za stawianie na młodych zawodników.

Od przyszłego sezonu każdy klub ekstraklasy obowiązkowo będzie wystawiał młodzieżowca do gry. Początkowo idea ta spotkała się z falą krytyki. Dziś zaczyna to brzmieć bardziej sensownie. Co prawda system ten ma wady, część z nich jest trudna do zaakceptowania, ale wymusi na klubach inwestowanie w szkolenie lub skauting w niższych ligach. Na pewno w jednostkowych przypadkach okaże się, że przymus jest pozytywny. Ktoś też pewnie ucierpi – pytanie, jaki będzie końcowy bilans.

Ekstraklasa S.A., która ustala statut ligi, też musi przemyśleć parę spraw. Oglądanie meczów naszej najwyższej klasy rozgrywkowej jest przyjemne, świetnie bowiem opakowują ją stacje telewizyjne mające prawa do transmisji. Szkoda tylko, że dziewięć na dziesięć konfrontacji z zespołami z lig, które w TV wyglądają na kompletnie ogórkowe, kończy się brutalną weryfikacją. Pora zrobić coś, co wymusi na klubach zdrowe zarządzanie, a w konsekwencji podnoszenie poziomu sportowego.

Swoje do zrobienia będzie miał także selekcjoner Jerzy Brzęczek. W kadrze ewidentnie coś się wypaliło. Wygląda na to, że jedyna sensowna droga to zostawienie szkieletu drużyny i dołączenie nowych, dobrze rokujących zawodników. Na szczęście kilku takich jeszcze mamy, część z nich już gra na Zachodzie, część lada chwila opuści toksyczne środowisko ekstraklasy w nadziei na międzynarodową karierę.

Jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie?

Pytanie, złożone ze słów jednej z najważniejszych polskich piosenek lat 80., jest zasadne. Dopiero dwa lata po świętowaniu przyszedł gigantyczny kac. Nie wiadomo, czy nasz organizm dobrze sobie z nim poradzi. Pora przestać improwizować i zacząć działać na poważnie. Inaczej ból głowy, zamiast ustąpić, będzie się nasilał.

Jeśli pocierpimy ze dwa, trzy lata, nawet poświęcając wyniki w pucharach (i tak nic w nich nie osiągamy) i budując piłkę klubową w zasadzie od podstaw, możemy w niedalekiej przyszłości znów poczuć dumę z ich występów na arenie międzynarodowej. W innym wypadku dość szybko sukcesy z połowy drugiej dekady XXI wieku staną się naszym kolejnym „meczem na Wembley”. A tego byśmy nie chcieli…

***

Autor jest dziennikarzem Onetu, dla iGola pisał w latach 2015-2016.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze