Mateusz Tomczyk, Maciej Markiewicz

Pyrrusowe zwycięstwo Cracovii. Kontrowersja w Warszawie


Niedziela dla gospodarzy

4 marca 2018 Pyrrusowe zwycięstwo Cracovii. Kontrowersja w Warszawie
Grzegorz Rutkowski

W słoneczne niedzielne popołudnie w ramach 26. kolejki Lotto Ekstraklasy Cracovia podejmowała u siebie w meczu zgodowym Arkę Gdynia. Według sędziego Tomasza Kwiatkowskiego było to starcie „mocnych charakterów”, myśląc oczywiście o trenerach obu drużyn. W Warszawie Legia Warszawa pokonała Lech Poznań 2:1, jednak przez większość czasu to ekipa gości przeważała na boisku. Zwycięstwo "Królewskim" zapewnił dopiero Michał Kucharczyk, pokonując z jedenastego metra bramkarza przeciwników. Wsparcia w analizie meczu na szczycie między Legią Warszawa a Lechem Poznań udzielił Maciej Markiewicz.


Udostępnij na Udostępnij na

I po skrzydłach

Na stadionie im. Józefa Kałuży frekwencja niestety nie dopisała, stąd skazani byliśmy na mecz praktycznie bez dopingu. Dodatkowym smaczkiem były okrzyki trenerów i piłkarzy, zazwyczaj zagłuszane, jednak w dzisiejszym spotkaniu niestety każde przekleństwo było skrupulatnie rejestrowane.

Mimo zwycięstwa trener Michał Probierz z pewnością nie określi pojedynku jako glorii bez szwanku. Już w 54. minucie wykorzystał trzecią zmianę i nie zrobił tego bynajmniej z powodu kiepskiej dyspozycji gracza czy też swojej własnej fantazji. Każda roszada była wymuszona przez uraz. Deniss Rakels i Miroslav Covilo nabawili się kontuzji mięśnia dwugłowego, natomiast Sergei Zenjov doznał urazu przy niefortunnym wybiciu piłki. Z całej trójki najbardziej wyróżniał się drugi z wymienionych. Oprócz pilnowania swojej strefy boiska pokusił się o groźny strzał na bramkę, a parę minut później asystował przy golu Michała Helika, dla którego było to szóste trafienie w sezonie. Czyni go to obecnie drugim najskuteczniejszym zawodnikiem „Pasów”.

Na przerwę w lepszych nastrojach schodzili gospodarze, lecz Arka też miała swoje okazje, a najgroźniejszym strzałem popisał się Grzegorz Piesio. Michal Pesković stał jednak na posterunku

 Wyrównana walka

Druga połowa przebiegała w podobny sposób jak przed przerwą. Gra toczyła się spokojnie, momentami dochodziło do fauli, zawodnicy oddawali strzały na bramkę w sposób mniej lub bardziej udany. Jednak postawa obu drużyn nie zwiastowała, że pojedynczy kibice na stadionie oraz ich większa grupa przez telewizorami zobaczą jeszcze bramkę w tym meczu. Ekstraklasa jednak potrafi zaskoczyć wszystkich, nie wyłączając zawodników, bo chyba nawet Siergiej Kriwiec oddając strzał, nie spodziewał się, że piłka przekroczy linię bramkową.

Po rykoszecie futbolówka toczyła się niemal żółwim tempem w kierunku bramki gospodarzy i ostatecznie doszło do wyrównania. Wykonanie rzutu rożnego, który poprzedzał gola, pozostawiało wiele do życzenia, ale ostatecznie piłkarze Arki osiągnęli swój cel i podjęli próbę walki o punkty w tym meczu. Jak się później okazało, zdobycz punktowa nie była im dana. Cracovia, robiąc małe kopiuj, wklej z końcówki pierwszej połowy, zdobyła gola po wykonaniu drugiego z rzędu rzutu rożnego. Tym razem jednak zdobywcą bramki był napastnik Krzysztof Piątek.

Szybki początek

O wiele bardziej dynamiczny charakter miała rozgrywka w Warszawie. Nie powinno to zresztą dziwić, bowiem naprzeciwko siebie stanęły Legia Warszawa oraz Lech Poznań.

Romeo Jozak – szkoleniowiec gospodarzy, postanowił namieszać w wyjściowym składzie i w porównaniu do spotkania z Jagiellonią dokonał dwóch zmian. W miejsce Philippsa i pauzującego za czerwoną kartkę Antolicia na boisko wybiegli Inaki Astiz oraz dawno niewidziany w pierwszym składzie Miroslav Radović. Z kolei przetrzebiony kontuzjami zespół „Kolejorza” upatrywał swojej szansy w dobrym występie ofensywnych graczy, którym przewodzić miał według Nenada Bjelicy Mihai Radut.

Od pierwszego gwizdka Szymona Marciniaka widać było w obu drużynach wielką determinację i wolę walki, by rozstrzygnąć to spotkanie na swoją korzyść, zwłaszcza że celem każdego z zespołów była pogoń za liderującą w tabeli Jagiellonią Białystok. W początkowej fazie meczu to miejscowi chcieli za wszelką cenę narzucić swój styl gry i zmazać plamę, jaką pozostawili po ostatniej porażce właśnie z zespołem Ireneusza Mamrota.

Wynik spotkania został otwarty bardzo szybko, bo już w 3. minucie warszawska drużyna objęła prowadzenie i zdawało się, że tak zdobyta bramka ustawi dalszy przebieg starcia.

Po huraganowym początku miejscowych do głosu zaczęła dochodzić powoli rozpędzająca się lokomotywa z szyldem Lech Poznań, spychając gospodarzy pod ich własne pole karne. Podopieczni Nenada Bjelicy na dobre rozgościli się na połowie Legii, a gdyby mieli nieco lepiej ustawione celowniki, to zamiast jednobramkowej straty mogliby wyjść na prowadzenie.

Dym z początku spotkania chyba zaszkodził aktualnym mistrzom Polski. Gdyby nie świetna postawa Arkadiusza Malarza, niemal natychmiast doszłoby do wyrównania, kiedy piłkę do bramki kierował Nikola Vujadinović. Zaskakujący był również centrostrzał Radosława Majewskiego. Swoje okazje mieli również legioniści, a ciekawym strzałem popisał się w 13. minucie Artur Jędrzejczyk, próbując pokonać Jasmina Buricia.

Walka o wynik

Lech, który na wyjazdach jest tak słaby jak sznurek od snopowiązałki, za punkt honoru postawił sobie udowodnienie wszystkim, że ich mistrzowskie aspiracje to nie mrzonki. Raz za razem naciskał na bramkę Malarza, który podobnie jak i w pierwszej odsłonie nie mógł narzekać na brak obowiązków. Siła rażenia w dużej mierze oparta była na Raducie, który tak jak zapowiadał przed spotkaniem Nenad Bjelica, był motorem napędowym poznaniaków.

Goście po zmianie stron ruszyli zdecydowanie do ataku, wielokrotnie podejmując próby pokonania bramkarza. Legia ograniczyła się jedynie do kontrataków, których jednak nie potrafiła wykorzystać. „Kolejorz” mocno odsłonił swoje tyły, jednak ryzyko się opłaciło, bowiem Christian Gytkjaer po udanej asyście Mihaia Raduta zmusił Arkadiusza Malarza do kapitulacji. Właściwie to po minięciu „Jędzy” zawodnik grający z numerem 18 wstrzelił futbolówkę w pole bramkowe Legii w taki sposób, że ustawiony na piątym metrze Duńczyk dostawił piszczel i umieścił piłkę w siatce.

Legia, która w drugiej połowie przypominała zespół z poprzedniej kolejki ze spotkania z Jagiellonią, musiała postawić wszystko na jedną kartę, jeśli nie chciała pozwolić, by podopieczni Ireneusza Mamrota odskoczyli na większą liczbę punktów. W drugiej odsłonie meczu podopieczni Jozaka ograniczali się jedynie do kontr, które i tak okazywały się nieskuteczne i żadna z nich nie zagroziła bramce Buricia. To „Kolejorz” był zespołem, któremu bliżej było do zdobycia kluczowej bramki.

Punkt przełomowy spotkania nastąpił jednak dopiero w 85. minucie, o dziwo i wbrew obrazowi gry szczęście uśmiechnęło się do Legii. Volodymyr Kostevych dotknął piłki ręką w polu karnym, a sędzia Marciniak po dłuższym oczekiwaniu wskazał na „wapno”. Z jednej strony nie ma wątpliwości, iż lewy obrońca powiększył powierzchnię swojego ciała i w sposób niedozwolony zaliczył kontakt z futbolówką, z drugiej strony takie zachowanie nie wpłynęło znacznie na dalszy przebieg akcji i tor lotu piłki.

Niepodyktowanie w takiej sytuacji „jedenastki” również nie byłoby krzywdzące. Najbardziej kluczowy jest fakt, iż Legia w tamtym momencie gry nie zasłużyła na objęcie prowadzenia, ale w tym zakresie raczej trudno winić sędziego, ponieważ mimo wszystko podjął decyzję, którą da się obronić.

Michał Kucharczyk pewnie wykorzystał rzut karny, ogólnie dając dobrą zmianę w meczu i dostarczając argumentów trenerowi Jozakowi, aby częściej pojawiał się na boisku.

W 95. minucie Maciej Gajos próbował zdobyć wyrównującą bramkę z rzutu wolnego, jednak wynik nie uległ już zmianie. Legia dzięki szczęśliwemu zwycięstwu odskoczyła swojemu rywalowi z Wielkopolski na pięć punktów w tabeli, zmniejszając tym samym jego szansę na zdobycie mistrzostwa.

Podopieczni Romeo Jozaka po średnim w swoim wykonaniu meczu pokonują Lecha Poznań, ale było to spotkanie z gatunku tych, po których szkoleniowiec „Kolejorza” może być ze swoich zawodników zadowolony. Jeśli poznaniacy zademonstrują w kolejnych wyjazdowych meczach taką formę jak dziś na Łazienkowskiej, to już niebawem zakończy się ich fatalna wyjazdowa seria.

Natomiast pocieszający jest również fakt, że po, delikatnie rzecz ujmując, kiepskim weekendzie w wykonaniu ekstraklasowych piłkarzy w niedzielny wieczór kibice dostali prawdziwy hit z fajerwerkami.

Wydarzenia meczowe warte odnotowania:

– Paskudne zachowanie Artura Jędrzejczyka, który odepchnął Mario Situma próbującego wykonać rzut z autu. Sędzia nie widział całego zajścia, ale bez wątpienia za takie niesportowe zachowanie należała się czerwona kartka. Prawy obrońca daje coraz więcej argumentów, by nie brać go na poważnie jako członka kadry na MŚ 2018;

– William Remy na pozycji defensywnego pomocnika. Z powodu przymusowej absencji Domagoja Antolicia konieczne było zagwarantowanie odpowiedniego zastępstwa, a środkowy obrońca już nieraz w poprzednich meczach pokazał, że ciągnie go do przodu;

– Oprawa kibiców Legii Warszawa „Kapitalne miasto” robiąca piorunujące wrażenie;

– Obecność na trybunach Ivicy Vrdoljaka, byłego kapitana legionistów.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze