Wydawałoby się, że Cavani przeszedł idealną drogę piłkarską. Kolejne szczeble kariery przeskakiwał z rozmachem, zdobywając szacunek, sławę, a przede wszystkim opinię napastnika, który zalicza się do światowego topu. Jednak nie wszystko chyba jest do końca tak kolorowe, jak być powinno.
Edinson Cavani jako dwudziestolatek przybył do Palermo w 2007 roku z opinią talentu – diamentu do oszlifowania, który może wypalić i oprócz bramek przyniesie do klubu poważniejszy zarobek w dłuższej perspektywie. W Palermo przeciął swój piłkarski szlak (trafili tam obaj w zimowym oknie transferowym) z byłym reprezentantem Polski Radosławem Matusiakiem, który od samego początku twierdził, że nie jest gorszym zawodnikiem od Urugwajczyka. W wywiadach wspominał o młodzieńczej fantazji Urusa i jego dużym szczęściu, dzięki którym ten już na starcie miał lepsze notowania. Jeśli szczęściem można nazwać coś takiego…
http://www.youtube.com/watch?v=5rkoppuanLM
… to faktycznie Edinson miał więcej szczęścia. Uderzenie fantastyczne, dodatkowo w debiucie, gdy Palermo grało w dziesiątkę. A co najlepsze – prawdopodobnie przy trzecim kontakcie z futbolówką. Polak, obcując codziennie na treningach z obecnych graczem PSG, opowiadał, że potrafił uderzyć piłkę 30 metrów nad bramką i jak sam wspominał, była to po prostu „masakra”. Ponadto Cavani próbował strzałów z każdej pozycji, nawet najbardziej ekstremalnej dla piłkarza, nie widząc przy tym lepiej ustawionych kolegów. Co jednak warte podkreślenia w słowach byłego piłkarza GKS Bełchatów, Urugwajczyk w ogóle się nie zniechęcał, nie załamywał, tylko cały czas robił swoje. Strzelił tam 37 bramek w 117 meczach i po trzech sezonach gry powędrował do Napoli za 24 miliony euro jako jeszcze młody, a już ukształtowany piłkarz na Półwyspie Apenińskim.
W Neapolu zetknął się z innym Polakiem, młodziutkim Igorem Łasickim. Były młodzieżowiec Zagłębia cały czas zachwalał piłkarza Urugwaju: na treningach był zawsze pierwszy na bieżni, na siłowni ćwiczył przy urugwajskiej muzyce, a na koniec ze stoperem kręcił kółeczka wokół boiska. Jednym słowem: tytan pracy. Zbudowany jak gladiator, a może bardziej… wytrenowany na gladiatora. Poza tym pogodny i pomocny człowiek. W Napoli w swoim debiutanckim sezonie strzelił (czas na fanfary)… sześć hat-tricków, choć wcześniej w całej karierze nie zdobył ani jednego. Przez trzy lata gry w mafijnym mieście dorobił się statusu boga. Może nie tak jak Boski Diego, ale traktowany był równie po królewsku. Odwdzięczał się oczywiście na boisku. W 137 meczach uzbierał aż 103 gole. Jest to imponujący wynik, dzięki któremu fani jego talentu nagrywali na jego cześć piosenki:
http://www.youtube.com/watch?v=FItw-bIfASk#t=37
Oprócz miłych akcentów jak ten powyższy zdarzały się również przykre sytuacje, np. obrabowanie posiadłości Urugwajczyka, kiedy to zginęły wszystkie pamiątki, które gromadził przez całą karierę. Podejrzanym był jakiś fanatyk talentu „El Matadora”.
Neapol opuścił przed rokiem ze statusem gwiazdy, cracka, napastnika kompletnego i za 55 milionów euro zasilił szeregi Paris Saint-Germain. Laurent Blanc, ówczesny i obecny trener paryżan, ściągnął go z myślą o uzupełnieniu przedniej formacji z dwoma napastnikami. Jedno miejsce było bezsprzecznie zarezerwowane dla Zlatana Ibrahimovicia. Duet miał zamknąć się Edinsonem Cavanim. Sytuacja, co by nie mówić, wymarzona. Partner w ataku – crack totalny – na skrzydłach wspierać mieli Lavezzi (dobrze znany Urusowi z występów w Neapolu) i Lucas, niesamowity Brazylijczyk. Zapowiedzi o systemie z dwójką napastników skończyły się, zanim się na dobre rozpoczęły. Paryż grał systemem 4-3-3, gdzie na szpicy mógł występować tylko jeden gracz, a marzenia o wygryzieniu z tego miejsca Zlatana można było w zasadzie od razu włożyć między bajki. Cavani faktycznie występował w pierwszym składzie, lecz najczęściej okupował prawe skrzydło, co – jak zawsze podkreślał podczas pobytu w stolicy Francji – nie jest jego nominalną pozycją… Dopiero podczas nieobecności Ibrahimovicia ustawiany był jako najbardziej wysunięty zawodnik. Mimo wszystkich przeciwności strzelił 25 bramek w 43 spotkaniach.
Nie jest to wymarzona sytuacja. Klub aspirujący do miana europejskiej potęgi, ogromne zarobki, jednak człowiekowi tak ambitnemu czegoś brakuje. Brakuje tego miejsca na boisku, klasycznej „dziewiątki”. Jeszcze przed transferem do Paryża pojawiały się głosy, że Cavani zasili szeregi londyńskiej Chelsea. Myślę, że ten kierunek byłby dużo lepszy. „The Blues” od odejścia Didiera Drogby nie mają klasowego napastnika (zobaczymy, co pokaże Diego Costa) i tam Edinson byłby graczem, który zgarniałby wszystko. Cała gra byłaby ustawiona pod niego, warunki fizyczne do Premiership ma idealne, instynkt goleadora również. To mogłoby wypalić, tym bardziej pod okiem Jose Mourinho, który potrafi wydobyć z zawodników to, co najlepsze.
Niektórzy twierdzą, że Cavani jest przereklamowanym zawodnikiem, co uważam za kompletną bzdurę. Inną parą kaloszy jest pytanie, czy wybrał właściwy klub. Jeśli Blanc chciał grać dwójką z przodu i omawiał to z Urugwajczykiem, to wina leży po jego stronie, nie zawodnika. Jeśli było inaczej, błąd popełnił Edinson. Tegoroczne spekulacje podczas obecnego okienka transferowego wysyłały Urusa do Manchesteru United, a na dniach otrzymaliśmy informacje, że zainteresowanie wyraziły również Arsenal i Liverpool. Każdy z tych kierunków byłby w obecnej sytuacji dobrym ruchem, jeśli faktycznie jest coś na rzeczy z opuszczeniem PSG. Kibice Arsenalu nie pamiętają już, jak wygląda bramkostrzelny napastnik, i modlą się choćby o namiastkę Henry’ego. Śmiem twierdzić, że to właśnie przez brak typowego łowcy bramek „Kanonierzy” nie mogą przez ostatnie lata skutecznie walczyć o prym w Premiership. Jeśli Wenger rozbije bank i wyłoży około 50 milionów euro, kupi na lata napastnika, który będzie lepszym transferem niż Diego Costa (mogę się założyć). W Londynie byłby przywitany jako zbawiciel od wielu boiskowych problemów. Za plecami miałby armię, która nie zostawiłaby go bez solidnego dopływu podań. A co z Liverpoolem? Sytuacja podobna, tylko tam byłoby o tyle trudniej, że z każdym miesiącem rosłaby presja, a porównania do Luisa Suareza pojawiałyby się co chwila. Trudno będzie komukolwiek zastąpić popularnego „gryzonia”. W Londynie natomiast pewnie zdystansowałby takich tuzów jak Giroud czy Chamakh i zaczął strzelać hurtowo.
Cavaniemu potrzebny jest klub, w którym będzie pierwszym wyborem trenera na szpicę. Jego statystyki mówią same za siebie – klasyczny łowca bramek, typowy killer. Dobrze byłoby go zobaczyć właśnie na Wyspach, gdzie z pewnością pasowałby swoim stylem gry. Cena może niektórych odstraszać, ale jeśli ktoś chce pozyskać naprawdę klasowego napastnika gwarantującego kilkadziesiąt bramek w sezonie, to patrząc na aktualne ceny na rynku transferowym, 50 milionów euro nie wydaje się kwotą z kosmosu. Możliwości ma ogromne, wiek dla piłkarza idealny, doświadczenie również budzi podziw. Nic tylko brać i użytkować mądrze.