Pamiętacie holenderski Real Madryt sprzed kilku sezonów? Sneijder, Robben, van Nistelrooy, van der Vaart, Huntelaar, Drenthe – wszyscy ci panowie mieli okazję przywdziewać białe stroje w jednym czasie pomiędzy 2008 a 2009 rokiem. Żaden z nich nie zagrzał długo miejsca w stolicy Hiszpanii, a wkrótce potem każdy rozjechał się w inną stronę futbolowej Europy. Dlaczego nie zostali klubowymi legendami?
Żyjemy w czasach, kiedy decyzje prezesa 10-krotnego zdobywcy Pucharu Europy są prawem. Florentino Perez rządzi w klubie twardą ręką, o czym doskonale przekonali się swego czasu holenderscy przedstawiciele składu. Mieli oni i jakość, i predyspozycje, aby przez kilka kolejnych lat stanowić o sile zespołu, jednak każda zmiana warty na wysokich szczeblach niesie ze sobą cięcia głów. Jako że to Throwback Thursday, cofnijmy się w czasie.
Pomarańczowy zaciąg
W lipcu 2006 roku nowym głównodowodzącym Realu został Ramon Calderon, który już na początku swojej pracy zaczął zmieniać wizerunek klubu po nieudanej erze „Galacticos” i rządach Pereza. Dyrektorem technicznym mianowano Predraga Mijatovicia, a trzy dni później Fabio Capello zasiadł na stołku trenerskim. Skład został znacznie przebudowany: odeszli m.in. Gravesen, Ronaldo (zimą) czy Zidane, który zakończył karierę, pojawiło się kilka nowych twarzy w postaci Cannavaro, Emersona, Higuaina i Marcelo (obaj zimą), Mahamadou Diarry czy Ruuda van Nistelrooya.
Capello: Casillas; Miguel Torres, Ramos, Cannavaro, Cicinho; Robinho, Emerson, Diarrá, Beckham; Raúl, Van Nistelrooy. pic.twitter.com/jj0OfRuMTi
— Borriellone (@borrriellone) May 21, 2015
Były snajper Manchesteru już w swoim debiutanckim sezonie został królem strzelców Primera Division, a na Santiago Bernabeu powróciło mistrzostwo kraju utracone w 2004 roku. Mimo tego Capello ustąpił miejsca Berndowi Schusterowi, który na dobre zaufał holenderskiej szkole piłkarskiej. Do van Nistelrooya latem 2007 roku dołączyli Wesley Sneijder z Ajaxu, Arjen Robben z Chelsea oraz Royston Drenthe z Feyenoordu. Wydano na nich, bagatela, 77 milionów euro. „Nowy Real” miał być zbudowany właśnie na reprezentantach „Oranje”, w nich pokładano nadzieje nie tylko na seryjne mistrzostwa kraju, ale również na Ligę Mistrzów. Była to polityka jakże odmienna od tej preferowanej przez Pereza – Calderon nie skupował największych gwiazd piłki kopanej, ale świetnych graczy, którzy dopiero jako kolektyw mieli tworzyć siłę nie do zatrzymania.
Efekt? Drugi z rzędu tryumf na krajowym podwórku. Fakt, drużynie nie powiodło się w Lidze Mistrzów, z której odpadli już po 1/8 finału z Romą (runda ta była wówczas prawdziwą zmorą madrytczyków), „Królewscy” nie podołali również w Superpucharze Hiszpanii z Sevillą oraz w Pucharze Króla z Mallorcą. Mimo tego udało się po raz kolejny zdetronizować Barcelonę (wygrana w obydwu ligowych spotkaniach) i sezon zakończyć z jednym z najważniejszych trofeów. Czterej obecni w składzie Holendrzy stanowili niezwykle ważne części układanki trenera: razem strzelili 37 bramek i zanotowali 24 asysty. Nawet 20-letni Drenthe zagrał 26 meczów.
Schuster wytrzymał do grudnia 2008, a właściwie do pojedynku z Barceloną, przed którym sam podał się do dymisji. Zdążył do tego czasu sprowadzić Rafaela van der Vaarta z Hamburga oraz sprzedać m.in. Robinho, Baptistę, Soldado czy Cassano. Miejsce Niemca zajął Juande Ramos, który Gran Derbi oczywiście przegrał (był to rok narodzin wielkiej „Barcy” pod przywództwem Pepa Guardioli). Chwilę później, bo już w zimowym okienku transferowym, do piątki swoich rodaków dołączył Huntelaar sprowadzony z Ajaksu za 27 milionów euro.
Nie był to dobry sezon ani dla klubu, ani dla jego niderlandzkich zawodników. Barcelona zgarnęła wszystko, co dało się zgarnąć, a drużyna Ramosa odpadła z Ligi Mistrzów po katastrofalnym 0:5 z Liverpoolem. „Los Blancos” przegrali pięć ostatnich ligowych meczów, począwszy od słynnego 2:6 z „Blaugraną”, dzięki czemu Katalończycy z nadwyżką dziewięciu „oczek” nad swoim odwiecznym rywalem zostali mistrzami kraju.
Van Nistelrooy od października nie pojawił się na boisku z powodu kontuzji kostki, Sneijder i Drenthe przez różne urazy zagrali po 28 spotkań, van der Vaart w większości meczów wchodził z ławki. Jedynie Robben i Huntelaar zanotowali dobry czas, ale to nie miało ich uratować. Holendrzy nie byli krytykowani jako poszczególne jednostki, ale jako grupa – mieli być trzonem zespołu, a wraz z przywilejami przychodzi odpowiedzialność. Gwiazdorzy reprezentacji „Oranje” zaczęli przysparzać też problemów. Robben po zdjęciu go z boiska w spotkaniu z Racingiem rzucił rękawiczkami i pomaszerował prosto do szatni. Sneijder nie koncentrował się na grze, a zamiast tego zajmował się problemami osobistymi. Van der Vaart narzekał na wchodzenie z ławki, a Huntelaar miał grozić odejściem. Sam Ruud van Nistelrooy – ulubieniec kibiców – wypowiadał się na temat swoich rodaków: – Holenderscy piłkarze mają przed sobą wielkie cele, jednym z nich jest gra na mistrzostwach świata w 2010 roku. Jeśli dostaną oferty z dobrych klubów, powinni je przyjąć.
Galacticos 2.0
Początkiem końca Sneijdera i spółki w Madrycie był wielki powrót Pereza na stanowisko prezesa. W styczniu 2009 roku do dymisji podał się Calderon, któremu udowodniono manipulowanie wynikami walnego zgromadzenia socios z grudnia 2008. Aktualny pryncypał „Królewskich” wygrał posezonowe wybory w dokładnie taki sam sposób, w jaki uczynił to kilka lat wcześniej: obiecał fanom całą plejadę gwiazd, a ci po sprawie Figo skłonni byli uwierzyć we wszystko. Hiszpan wygrał, sprowadził m.in. Ronaldo, Kakę, Benzemę i Xabiego Alonso, a jego wszystkie transfery z pierwszego okienka uszczupliły klubowy budżet o prawie 260 milionów euro.
Jak już wspominałem, każda zmiana warty na górze oznacza cięcia na dole. Kogo obarczono winą za fatalny sezon 2008/2009? Trenera i kilku zawodników – w tym holenderską paczkę. Z klubem natychmiast pożegnali się Sneijder (transfer do Interu), Robben (Bayern), Huntelaar (Milan, w Madrycie wytrzymał aż pół roku) oraz van Nistelrooy (do niego jedynego nie żywiono roszczeń i pozwolono mu za darmo odejść do HSV). Drenthe i van der Vaart dostali jeszcze rok zaufania… o ile tak można to nazwać, skoro ten ostatni zaledwie dwa razy otrzymał 90 minut w Primera Division. Latem 2010 roku odszedł to Tottenhamu, Drenthe zaś został wypożyczony do Herculesa, a do drużyny ze stolicy nigdy nie wrócił. Tak skończył się holenderski Real Madryt.
Dlaczego „Pomarańczowi” nie spełnili w pełni pokładanych w nich nadziei? Po pierwsze, musieli ustąpić miejsca nowo przybyłym Ronaldo i spółce. Po drugie, klub musiał odzyskać choć część pieniędzy wydanych na nowe gwiazdy. Za Holendrów zapłacono łącznie 123 miliony euro, ich sprzedaż przyniosła zaś zysk w wysokości zaledwie 63 milionów. Każdy z nich w swoim nowym klubie stał się gwiazdą wielkiego formatu, a Robben i Sneijder wygrali ze swoimi zespołami Ligę Mistrzów, jeszcze zanim uczynił to „Nowy Real”. Czy gdyby Perez potrafił dostrzec w nich wartości czysto piłkarskie, pozbyłby się ich ze składu? Tego nie wiemy.
Trzecim powodem jest, oczywiście, presja. Tamta grupa graczy nie była słaba psychicznie, przecież przynajmniej trzech z nich to wielcy zwycięzcy i po prostu świetni zawodnicy. Niemniej waga herbu Realu pozbawiła oddechu już niejedną pierś, a paczka reprezentantów „Oranje” okazała się tego świetnym przykładem. Czwarty powód – może było ich w ekipie „Los Blancos” zbyt wielu? Przykładu małej zagranicznej kolonii, która we własnym gronie płakała i świętowała, jednocześnie izolując się od reszty zespołu, nie trzeba szukać daleko. Robinho, Ronaldo, Roberto Carlos, Julio Baptista i Cicinho również mieli okres, w którym byli krytykowani za przebywanie tylko w swoim towarzystwie…
Po latach ani Real, ani Holendrzy nie mogą narzekać. Zawodnicy mieli przygodę w klubie, do którego każdy za młodu chciał dołączyć (chyba że był fanem Barcelony), a po jego opuszczeniu przynajmniej część z nich święciła wielkie tryumfy (m.in. medale na mundialach w 2010 i 2014 roku). Real natomiast na inwestycji pod roboczą nazwą „Galacticos 2.0” zarobił z praw marketingowych i telewizyjnych nieprawdopodobne sumy pieniędzy, aby w końcu wygrać upragnioną „La Decimę”.
https://twitter.com/PillarGraves/status/686553376511922176
Niemniej jednak można żałować, że nie zobaczyliśmy, jak Robben i jego kompani wznoszą przez lata puchary w Madrycie z Ronaldo, Ramosem i Casillasem u boku. Za parę lat skończy się w zespole „Królewskich” era Portugalczyka i miejmy nadzieję, że w końcu ujrzymy tam kolonię rodem z Hiszpanii.
W ostatnim odcinku Throwback Thursday wspominałem szaloną karierę Mido, złotego dziecka egipskiego futbolu.
Autor pominął jeden, najważniejszy moim zdaniem powód sprzedania holenderskich graczy - nie byli to piłkarze Pereza. Oczywiście pośrednio ma to związek ze wspomnianym napływem nowych gwiazd, jednak logika Florentino była taka, że byli to gracze ściągnięci przez jego poprzednika (z którym oczywiście nie był i nie jest w dobrych relacjach), więc wizja Calderona co rusz wypominającego w mediach, że Real święci (hipotetyczne) triumfy dzięki jego graczom, a nie wizji następcy, godziła w ego Pereza. Nowy Real miał być autorskim projektem prezesa, zbudowanym według jego pomysłu, a nie kontynuacją ery Calderona. Pozdrawiam ;)