Poznań jest jednak niebieski. Warta Poznań – Lech Poznań 1:2


Warta Poznań stanęła przed szansą na zwycięstwo z Lechem. Mecz zakończył się jednak wynikiem 2:1 dla Lecha

26 lutego 2021 Poznań jest jednak niebieski. Warta Poznań – Lech Poznań 1:2
Dariusz Skorupiński

To miały być derby inne niż wszystkie. Pełne emocji, bramek napastników i toczone w przyjaznej atmosferze. To wszystko otrzymaliśmy. Były gole snajperów, były emocje do ostatniej minuty niczym w dreszczowcu i była przyjaźń, choć pierwsza połowa na to nie wskazywała. Walka Dawida z Goliatem zakończyła się zwycięstwem tego mocniejszego i bogatszego, chociaż styl pozostawiał wiele do życzenia, a Warta ma czego żałować, bo po raz drugi przegrywa derby w ostatniej minucie.


Udostępnij na Udostępnij na

To nie tak miał wyglądać układ sił w Poznaniu. Kto by się spodziewał, że po 18 kolejkach to Warta będzie przed Lechem. To pewien absurd. „Zieloni” jednak zasługują na wielkie oklaski i ukłony do samych stóp. Zawodnicy Piotra Tworka ośmieszają wiosną całą ligę, bo niedorzeczne jest, aby klub z najmniejszym budżetem i, jak się wydawało, z najmniejszym potencjałem był królem wiosny. Liderem bandy „Tworka” jest Łukasz Trałka, czyli były zawodnik Lecha. Co podkręca atmosferę, był wywożony z Bułgarskiej na taczkach, wypychany rękami i nogami, a swoje miejsce odnalazł w Warcie.

Derby inne niż wszystkie

Derby w piłce nożnej kojarzą nam się głównie z nienawiścią, krwawą historią i walką na boisku. Tak właśnie wyglądają mecze dwóch drużyn z jednego miasta w Polsce, ale też na świecie. Przedrzeźnianie się w internecie, dogryzanie sobie i życzenie na każdym kroku źle, takie zagrywki są na porządku dziennym. Wystarczy przytoczyć takie miasta jak Warszawa, Łódź czy Kraków. Nie ukrywajmy, w tych miastach kluby nie pałają do siebie sympatią. Zresztą bardzo często mówi się, że na przykład po Krakowie z maczetami latają kibice. Nie jest to oczywiście prawdą, ale fakt, że takie określenie używane jest w obiegu, daje do myślenia.

Tutaj pojawia się Poznań. Miasto doznań, koziołków i kibiców, którzy trzymają kciuki za obie drużyny z Poznania. Jest rzecz jasna klub mocniejszy – Lech, bardziej utytułowany, od kilku lat walczący o mistrzostwo i ta biedna, jak potocznie się zwie „starsza siostra” Warta. W mieście Przemysława nie ma nic dziwnego w tym, że kibic zakłada zielony szalik. Kibic Lecha kibicuje także Warcie. Trenerzy przed meczem siedzą razem na konferencji prasowej i swobodnie ze sobą rozmawiają. Proszę państwa, takie rzeczy tylko w Poznaniu.

Dodatkowo tym razem mecz odbędzie się w Grodzisku Wielkopolskim. Tak, derby Poznania, ale nie w Poznaniu. Warta cały sezon gra w mieście, gdzie przez wiele lat grał Groclin, i chyba jeszcze troszkę tam pogra. Ta gra u siebie trochę kuleje i mogłaby być lepsza, ale i tak „Zieloni” robią wynik ponad miarę.

Nie ukrywajmy też, że było to spotkanie Dawida z Goliatem. Różnica w budżecie, infrastrukturze i jakości piłkarskiej jest ogromna. W tabeli jednak tego nie widać. Walka o mistrzostwo Wielkopolski wciąż się toczy. Oba zespoły mają przecież dwa różnorakie cele. Lech zawsze ma aspiracje do mistrzostwa, za to Warta miała heroicznie bić się o utrzymanie. Chichot losu jest taki, że obie drużyny są w środku stawki. Tylko że jedni przeżywają wspaniałą historię i wszystkich zadziwiają, natomiast drudzy zawodzą.

Jak to bywa w meczach Warty i Lecha, bramek w pierwszej połowie brak

Pierwsze minuty należały do Lecha, ale czy kogoś to zdziwiło? Nie, Warta to mistrzowie wyrachowania. Oni lepiej czują się bez piłki, ale jak już ją dostaną, to są bezwzględni. „Kolejorz” zatem od początku musiał być czujny, bo Łukasz Trałka i Mateusz Kuzimski tylko czekali na błędy rywali. Co ważne, nie było to okopywanie własnego pola karnego. Warta gdy mogła, wychodziła średnim pressingiem, przez co Lech miał trudności ze stworzeniem sobie dogodnych okazji.

Pomimo wizualnej przewagi Lecha mecz toczył się pod kontrolą Warty. Pierwszą jakąkolwiek szansę „Kolejorz” stworzył sobie w 20. minucie. To wtedy po raz pierwszy musiał pokazać swoje umiejętności Adrian Lis. Sytuacja jednak nie była na tyle groźna, aby Lis musiał się gimnastykować. Wykazać się poważnie musiał za to trzy minuty później, gdy Jan Sykora powinien zdobyć bramkę. Wszystko przez błąd Aleksa Ławniczaka.

Warciarze przyzwyczaili wszystkich, że uwielbiają usypiać rywali. Zabijanie meczów to ich cecha główna, dzięki której są tak wysoko w tabeli. Także i rywala zza miedzy zahipnotyzowali. Oddali pole do gry. Jak to mają w zwyczaju, powiedzieli, grajcie sobie. A Lech podawał sobie na 30. metrze, nie stwarzając groźnych sytuacji. Mecz jak marzenie dla Piotra Tworka.

Pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 0:0. Czego się spodziewaliśmy po pierwszej części? Na pewno nie bramek, bo obie drużyny nie mają w zwyczaju zdobywać gole w inauguracyjnych 45 minutach. Lech niby próbował, aktywny był Puchacz, ale często jego dośrodkowania kończyły się na głowie obrońców Warty. Ze stałych fragmentów też mało było pociechy. Najgroźniejszy był strzał Thomasa Rogne, który minął bramkę o trzy metry. Napastnicy obu drużyn nie byli zbyt aktywni, a przecież tak wiele się po nich spodziewaliśmy.

Warta straciła prowadzenie

Minęła pierwsza połowa, a to oznaczało, że Warta mogła rozpocząć swoje show. W 46. minucie obrońcy Lecha popełnili kryminał w swoim polu karnym. Dobre podanie od Makany Baku otrzymał Mateusz Kuzimski. Jak on dostanie piłkę w takiej sytuacji, jasne jest, że wynik za chwilę się zmieni, i tak się stało. Warta wyszła na prowadzenie. To nie była kurczowa defensywa, tylko idealny plan na mecz.

Od razu zwracało uwagę to, że „Zieloni” zablokowali środek pola. Łukasz Trałka zamurował Pedro Tibę i Daniego Ramireza. Po prostu wykluczył ich z gry. Jedyny szum robiły skrzydła, ale marne to pocieszenie dla kibiców „Kolejorza”. Dariusz Żuraw został przeczytany przez Piotra Tworka. Tę wojnę taktyczną między trenerami wygrał zdecydowanie opiekun Warty. Przez 20 minut gry przegrywając, Lech był bezradny. Trudno powiedzieć, czy Adrian Lis musiał choć raz się wykazać. Już prędzej „Zieloni” byli bliżej zdobycia drugiej bramki.

W 80. minucie kolejny błąd popełniła obrona Lecha, tym razem w roli głównej Antonio Milić. Przed swoją szansę stanął Gracjan Jaroch, ale niestety nie udało mu się pokonać van der Harta. Nic nie zapowiadało, że „Kolejorz” jest w stanie obrócić losy spotkania. Swój błysk i instynkt snajpera pokazał jednak Aron Johannsson. Po dokładnej wrzutce Vasyla Kravetsa wyprzedził Bartosza Kiełba i skierował piłkę do siatki.

Gdy wszyscy myśleli, że emocje już za nami i mecz zakończy się remisem, Lech pokazał, że tak nie może być i rzucił się w pogoń po jeszcze jedną bramkę. Cel uświęca środki i los sprawił, że w 94. minucie po niewiarygodnym zamieszaniu w polu karnym piłka trafiła do Pedro Tiby, a ten doskonale wie, jak zachować się w takich sytuacjach i wpakował piłkę do bramki Adriana Lisa. Warta ma czego żałować, bo przegrała znów minimalnie, za to „Kolejorz” pomału, w słabym stylu, ale wychodzi z kryzysu i punktuje.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze