Dla fanów futbolu postać nieanonimowa. W Bundeslidze grał już w czasach, kiedy jej gwiazdami były takie nazwiska, jak: Mario Gomez, Edin Dżeko, Grafite czy Papiss Demba Cisse. Dziś Vedad Ibisević jest jednym z architektów bardzo dobrego sezonu Herthy Berlin i wyraźnie przypomina kibicom, dlaczego kilka lat temu rywalom na myśl o jego nazwisku drżały łydki, a w oczy zaglądało przerażenie.
Pamiętacie rewelacyjny zespół Hoffenheim z jesieni 2008 roku? Ekipa ówczesnego beniaminka, budowana za ogromne pieniądze Dietmara Hoppa, rozsiadła się po jesieni bardzo wygodnie na fotelu lidera. Zespołem z ławki dowodził Ralf Rangnick (dziś budujący potęgę RB Lipsk), a w składzie były takie nazwiska, jak: Andreas Beck, Luiz Gustavo, Carlos Eduardo, Sejad Salihović, Demba Ba. Znalazło się w nim też miejsce dla pochodzącego z Vlasenicy rosłego Bośniaka.
W pierwszej części tamtego pamiętnego sezonu sprowadzony z Alemannii Akwizgran snajper był nie do zatrzymania. Bilans miał wręcz kosmiczny: 17 meczów i aż 18 (!) goli. Takiej skuteczności nie powstydziliby się najwięksi futbolowego świata na czele z: Ronaldo, Messim, Lewandowskim czy Müllerem. Piłkarz z Bałkanów prowadził oczywiście na przełomie roku w klasyfikacji strzelców (najwięksi optymiści nie spodziewali się jeszcze, że wiosną aż tak mocno swoje działa odpalą Dżeko i Grafite, którzy mieli wtedy odpowiednio pięć i 11 goli, a ostatecznie na koniec sezonu pobili rekord Bundesligi, ponieważ zdobyli łącznie 54 bramki) i wydawało się, że może śmiało poprowadzić „Wieśniaków” do mistrzostwa. Styczniowe zgrupowanie w Hiszpanii wszystko zmieniło.
Tak strzelał nasz bohater jesienią 2008 roku. Nic dziwnego, że zainteresowały się nim wtedy wielkie marki na czele z Bayernem, Juventusem czy Interem Mediolan, który prowadził wówczas sam Jose Mourinho
Podczas meczu towarzyskiego z Hamburgerem SV doznał kontuzji. Diagnoza? Zerwanie więzadeł krzyżowych w kolanie i kilkumiesięczna przerwa, która ostatecznie wyeliminowała go z gry do końca sezonu. Nic dziwnego, że tu i ówdzie pojawiały się głosy, iż podopieczni Ralfa Rangnicka nie będą w stanie nawiązać do dobrze znanego w Polsce Kaiserslautern z sezonu 1997/1998, który jako beniaminek zdobył mistrzowską paterę. Ekipa z Sinsheim rozegrała fatalną wiosnę i w końcowym rozrachunku nie załapała się nawet do europejskich pucharów. W dużej mierze właśnie przez brak skutecznego wcześniej napastnika z Bośni.
Powrót po kontuzji i kolejne tłuste lata w Bundeslidze
Ibisević do gry wrócił latem 2009 roku i ciągle pozostawał w czołówce najlepszych zawodników na tej pozycji w lidze. Zimą 2012 roku trafił z kolei do Vfb Stuttgart, w którym również demonstrował swoje możliwości. Zresztą rzućcie okiem na jego statystyki ligowe, począwszy od sezonu 2009/2010 (nie bierzemy pod uwagę obecnego sezonu, o tym później):
- sezon 2009/2010 (Hoffenheim) – 34 mecze i 12 goli
- sezon 2010/2011 (Hoffenheim) – 31 meczów i 8 goli
- sezon 2011/2012 (Hoffenheim – jesień) – 10 meczów i 5 goli
- sezon 2011/2012 (Vfb Stuttgart – wiosna) – 15 meczów i 8 goli
- sezon 2012/2013 (Vfb Stuttgart) – 30 meczów i 15 goli
- sezon 2013/2014 (Vfb Stuttgart) – 27 meczów i 10 goli
- sezon 2014/2015 (Vfb Stuttgart) – 14 meczów i 0 goli
Pokazują one, że wszystko układało się dobrze aż do sezonu 2014/2015. Jego problemy w zespole mistrza Niemiec z 2007 roku rozpoczęły się jednak de facto już znacznie wcześniej. Pod koniec stycznia 2014 roku strzelił ostatniego gola w barwach ekipy z Badenii-Wirtembergii (z nie byle kim, bo z wielkim Bayernem, który ostatecznie wygrał 2:1), a pod koniec kampanii 2013/2014 zaczął nawet przesiadywać na ławce rezerwowych, co wcześniej wydawało się rzeczą wręcz nieprawdopodobną. Dodatkowo jeżeli dodamy, że za brutalny faul na Callsenie-Brackerze pauzował pięć spotkań, a na mundialu jego kadra narodowa była jednym z największych rozczarowań, widzimy, że nieszczęścia kolejnych miesięcy zaczęły się kumulować.
Regres formy i pożegnanie ze Stuttgartem
Jak ogromna śniegowa kula spadły one w następnych rozgrywkach, choć zaczęły się od dobrej wiadomości, ponieważ wielokrotny reprezentant Bośni i Hercegowiny przedłużył kontrakt o rok, do 2017 roku. Potem było już fatalnie. Ibisević nie potrafił dać drużynie impulsu, w październiku złapał kontuzję (zmęczeniowe pęknięcie w prawej stopie), przez co nie grał dwa miesiące, przesiadywał już możemy powiedzieć permanentnie na ławce rezerwowych, był krytykowany coraz ostrzej w mediach (prasa wypominała m.in. fakt, że miał najlepsze zarobki w drużynie sięgające prawie 3 milionów euro za sezon), a sam Stuttgart w niczym już nie przypominał drużyny, która jeszcze nie tak dawno mogła wznosić ręce po zdobyciu mistrzostwa. Ligowy status rzutem na taśmę udało się zachować, ale gdy latem Bośniak usłyszał od nowego trenera, Alexandra Zorningera, że nie widzi dla niego miejsca w drużynie, stało się jasne, iż epizod na Mercedes-Benz Arena dobiegł końca.
Latem spekulowano, że były zawodnik Hoffenheimu może trafić do Chin, a na radarze mieli go także włodarze m.in. AEK Ateny czy francuskiego Saint-Etienne. Ostatecznie pod koniec sierpnia trafił na wypożyczenie do Herthy Berlin. Trener berlińczyków, Pal Dardai, zagrał niczym wytrawny pokerzysta, choć początkowo wielu pukało się w głowę, widząc ten ruch. – Nie boję się! To jest mój cel, aby z powrotem wprowadzić go na piłkarski top – powiedział Węgier.
W stołecznym klubie bardzo szybko odżył. Już po kilku spotkaniach na początku października miał na koncie dwie bramki. Potem przyszedł kryzys, kiedy do grudnia nie trafił ani razu, a po drodze dostał czerwoną kartkę za brutalny faul na Maksie Meyerze (został zawieszony na cztery mecze i skrytykowany przez opinię publiczną oraz trenera Pala Dardaia). Wiosnę ma w miarę udaną. Strzelił w 2016 roku już trzy bramki, a łącznie ma na koncie dziewięć trafień.
Co jest siłą 31-latka, który, co ciekawe, debiutował w Bundeslidze w tym samym meczu, w którym zadebiutował Manuel Neuer (19 sierpnia 2006 roku Alemannia Akwizgran, w której grał nasz bohater, dodajmy prowadzona przez obecnego trenera Wolfsburga, Dietera Heckinga, przegrała z Schalke 0:1. Warto tę datę zapamiętać!)? Na pewno ogromne doświadczenie z wielu lat gry, które w licznych sytuacjach daje mu przewagę, dlatego że potrafi się umiejętnie ustawić w polu karnym i dzięki temu postraszyć poważnie rywala. Ibisević korzysta także z faktu, że Hertha gra bardzo często bokami i bardzo często czy to skrzydłowi, czy boczni obrońcy wrzucają piłkę, a to dla niego sytuacja wręcz wymarzona. Jedno jest pewne – Ibisević to obecnie jeden z największych talizmanów Pala Dardaia i kto wie, czy jego dobra postawa nie pozwoli wrócić Hercie do Ligi Mistrzów po wielu latach nieobecności. Na razie cel jest blisko.