Niedzielne mecze ligi portugalskiej miały być zaprzeczeniem tezy, że liga jest nieatrakcyjna na początku obecnego sezonu. Wszystko dlatego, że nie pada w niej wiele goli. Niestety, piłkarze tylko utwierdzili nas w przekonaniu, że postawienie powyższej tezy jest uzasadnione.
Portimonense – Naval 0:1
O pierwsze punkty
Na stadionie de Algarve spotkały się dwie drużyny, które na inaugurację bieżących rozgrywek przegrały z kandydatami do mistrzostwa. Portimonense uległo Sportingowi Braga, Naval zaś musiało uznać wyższość FC Porto. Dlatego też jedni i drudzy chcieli zdobyć w dzisiejszym meczu trzy punkty, by już na samym początku sezonu nie zostać w tyle.
Zarówno goście, jak i gospodarze zostawili na boisku wiele zdrowia, a w grę wkładali całe swoje serce. Niekiedy przekraczali przy tym przepisy, czego skutkiem było sześć żółtych, a także jedna czerwona kartka, którą zobaczył obrońca gości Carlitos. Miało to miejsce w 75. minucie. Wtedy jednak Naval prowadziło już 1:0, bo pół godziny wcześniej bramkę zdobył Godemeche. Wynik ten udało utrzymać się do ostatniego gwizdka arbitra, a piłkarze prowadzeni przez Victora Zvunka z uśmiechami na twarzach wyjechali z Portimonense.
Gospodarze zaś muszą w kolejnych spotkaniach pokazać większą wolę walki, a także liczyć na większy łut szczęścia, bo kolejna porażka może oznaczać bardzo skomplikowaną sytuację w ligowej tabeli.
Uniao Leiria – Pacos de Ferreira 0:0
Kolejny raz bez goli
Do Leiri przyjechała drużyna, która przed tygodniem sprawiła ogromną niespodziankę, pokonując Sporting Lizbona. Niespodzianka była tym większa, że trener Rui Vitoria brał w ciemno remis z bardziej renomowanym przeciwnikiem. Przed dzisiejszym spotkaniem było inaczej, bo przecież skoro udało się pokonać Sporting, to czemu nie wygrać z Uniao? Kibice gości wierzyli w swoich piłkarzy, a szczególnie w strzelca zwycięskiego gola w pierwszym meczu, Mario Randona.
Nie inaczej było w drużynie gospodarzy, która po nudnym remisie z Beira Mar miała zamiar nie tylko strzelić pierwszego gola, ale także odnieść premierowe zwycięstwo.
Pierwsza połowa, jak to ostatnio bywa w portugalskiej Superlidze, nie przyniosła nam bramek. Żółtą kartką za to został ukarany piłkarz gospodarzy Sergio i należy to niestety uznać za swego rodzaju symbol pierwszym spotkań obecnego sezonu. Zamiast liczyć gole, liczymy kartki. O drugiej połowie niczego wielkiego nie można powiedzieć, bo i piłkarze niczym wielkim nie uraczyli obserwatorów. Kibicom pozostało wyjść ze stadionu z niezadowolonymi minami, a sympatykom ligi portugalskiej kręcić głową z niedowierzaniem, że byliśmy świadkami kolejnego bezbramkowego remisu.
Sporting Lizbona – Maritimo Funchal 1:0
Końcowy cud
Nic tak nie motywuje wielkiego zespołu jak porażka w pierwszym meczu sezonu. Piłkarze z Estadio Jose Alvalade chcieli zmazać plamę na honorze, za jaką należy uznać porażkę z Pacos de Ferreira. Dodatkowo trzeba było ratować obraz wielkich faworytów, bo przecież wczoraj kolejny mecz przegrała Benfica.
W pierwszej połowie bramki nie padły, ale gospodarze jak zwykle pokazywali grę z rozmachem, która może podobać się widzom zarówno na stadionie, jak i przed telewizorami. Jednak rozmach w grze nie wystarczał, by pokonać bramkarza ekipy Duarte Correiry.
W drugiej połowie gospodarze nadal z całych sił starali się pokonać bramkarzy Maritimo, ale goście bardzo mądrze ustawiali się w grze defensywnej. Kiedy wydawało się, że Sporting po raz kolejny nie odniesie zwycięstwa, zdarzył się cud. Cud w postaci rzutu karnego, który na bramkę pewnym strzałem zamienił Fernandez. Sporting Lizbona, ku uciesze swoich fanów, wygrał z Maritimo Funchal 1:0.
Jak dotąd liga portugalska jest pasmem rozczarowań. Mnóstwo twardej gry, żółtych kartek, a mało padających bramek. Bramek, które zawsze były ozdobą Superligi. Niestety, teraz wypada ona blado w porównaniu z angielską Premiership, gdzie można odnotować takie wyniki jak 6:0. Mało tego, w polskiej Ekstraklasie pada więcej bramek niż w lidze, w której pierwsze kroki stawiali Nani czy Cristiano Ronaldo.