W ostatnim spotkaniu 9. kolejki La Liga Sevilla na Sanchez Pizjuan podejmowała grające w kratkę Levante. Po zaciętej rywalizacji górą okazali się być gospodarze, którzy pokonali „Żaby” 1:0, a bramkę na wagę trzech punktów zdobył…. Luuk de Jong. Tak, to nie żart. Holender wreszcie się przełamał, a potrzebował na to 599 minut i 21 strzałów.
Do stolicy Andaluzji powrócił słynny dyrektor Monchi i od razu minionego lata wraz ze swoim klubem przeszedł do transferowej ofensywy. Karuzela długo i intensywnie się kręciła, aż zatrzymała się na piętnastu nowych graczach w kadrze.
Spore grono tych zawodników to piłkarze ofensywni. Do Sevilli Lucas Ocampos (z Marsylii), Rony Lopes (z AS Monaco), Munas Dabbur (z RB Salzburg), Chicharito (z West Ham) oraz Luuk de Jong (z PSV). Z całej tej grupy dobrych piłkarzy pierwszym wyborem Julena Lopeteguiego – także nowej postaci na Sanchez Pizjuan – był ten ostatni.
Mimo że Holender regularnie pudłował, hiszpański trener Sevilli konsekwentnie na niego stawiał. W końcu posłuchał głosu opinii publicznej i posadził go na ławce i dał mu pograć w ostatnich 18 minutach meczu z Levanate. I co się później stało, już wszyscy wiemy.
Droga do Sevilli
Luuk de Jong urodził się w 1990 roku. Na karku ma już skończone 29 lat i nigdy nie był uznawany za ogromny talent. Solidny napastnik, ot co. Gdy podano informację, że klub z Andaluzji interesuje się napastnikiem z Holandii, można było zadawać sobie pytania, ale po co im on?
Przecież już odbił się od ścian Bundesligi i Premier League. W 2009 roku Luuk de Jong trafił do Twente, gdzie długo czekano aż wreszcie odpali. Uczynił to dopiero w sezonie 2011/2012. Zdobył 25 goli w ligowych rozgrywkach, a ponadto cztery w Lidze Europy, jeden w kwalifikacjach do LM oraz dwa w pucharze Holandii, w sumie 32 trafienia do bramki rywali. Do tego dorzucił 17 asyst. Nic więc dziwnego, że po tak wybitnie udanej kampanii zainteresował się nim klub z lepszej ligi, a dokładnie Borussia Moenchengladbach.
W Niemczech jednak świata nie zwojował. W 45. spotkaniach dla „Źrebaków” tylko osiem razy wpisał się na listę strzelców i czterokrotnie asystował przy trafieniach partnerów z drużyny. Po półtora roku spędzonym w Westfalii, BMG wypożyczyło go do Newcastle United. Tam jednak też się nie przebił.
W 2014 roku po byłego piłkarza Twente zgłosiło się PSV. Klub z Eindhoven wykupił napastnika za 5,5 mln euro. Luuk de Jong wrócił do ojczyzny i od razu zaczął strzelać. W sezonie 2014/2015 brał on udział przy 40 bramkach dla PSV (26 goli i 14 asyst). Po roku gry w Eredivisie wywalczył sobie kapitańską opaskę.
Jednak holenderski snajper nie potrafił ustabilizować strzeleckiej formy na dłużej niż dwa sezony. Znakomite kampanie przeplatał przeciętnymi. Raz potrafił strzelić 32 bramki w sezonie, a raz tylko osiem. W poprzednim roku miał ten lepszy okres. W lidze zdobywał gola za golem. Zatrzymał się dopiero na 28 trafieniach, a w całym sezonie na 32. Dzięki czemu trafił do Sevilli.
Luuk de Jong i długo oczekiwane przełamanie
Włodarze z Andaluzji zdecydowali się zaufać 29-letniemu Holendrowi, który w karierze odbijał się już od lig z top 5. Ryzyko? Myślę, że jest nawet spore, ponieważ Luuk de Jong wydaje się być typem piłkarza, który dobrze czuje się tylko w swoim kraju. A gdy wyjeżdża poza jego granice, nagle zatraca swoje umiejętności. W tym przypadku instynkt strzelecki.
Od pierwszej kolejki Primera Division były piłkarz PSV był pierwszy wyborem Julena Lopeteguiego. W Lidze Europy natomiast w wyjściowym składzie wybiegał Chicharito. Meksykanin w dwóch rozegranych spotkaniach zdobył dwie bramki, a w La Liga wchodził tylko z ławki rezerwowych.
W każdym meczu Luuk de Jong raził swoją nieskutecznością, zwłaszcza w 8. kolejce, gdy jego zespół przyjechał na Camp Nou. „Duma Katalonii” rozgromiła Sevillę 4:0, ale zanim podopieczni Valverde napoczęli rywala, Holender miał kilka dogodnych okazji, które koncertowo zmarnował. W całym spotkaniu oddał pięć strzałów na bramkę Ter Stegena. Gdyby wykorzystał chociaż jedną sytuację, to spotkanie zapewne potoczyło by się inaczej.
Eksperci, kibice domagali się, aby wreszcie usiadł on na ławce. Mając w kadrze takie „dziewiątki” jak Chicharito, czy Dabbur i nie wykorzystywać ich w zmaganiach ligowych, to prawdziwy grzech. Jednak były selekcjoner Hiszpanii w porę się zreflektował i po przerwie reprezentacyjnej dał szansę doświadczonemu Meksykaninowi od pierwszej minuty.
Spotkanie z Levante nie układało się podopiecznym Lopeteguiego. Długo utrzymywało się 0:0. W 72. minucie trener zdecydował się wpuścić Luuka de Jonga i okazało się być to dobrym posunięciem. Holender wszedł i na cztery minuty przed końcem regulaminowego czasu gry ustalił wynik tego meczu.
To był prawdziwy piłkarski cud. Po 599 minutach spędzonych na hiszpańskich boiskach i 21 oddanych strzałach na bramki rywali w końcu strzelił. Warto również dodać, że w przerwie reprezentacyjnej także trafił do siatki, więc nie był to jego pierwszy gol w tym sezonie. Teraz trener musi rozważyć, czy dawać mu szanse jako zmiennik, czy też wystawiać go w wyjściowej jedenastce.
Być może ławka zadziałała na niego motywująco, ale czy to oznacza, że Luuk de Jong powrócił do formy? Nie, na pewno jeszcze nie. Jedna jaskółka wiosny nie czyni. Dalej uważam, że napastnik ten nie sprawdzi się w Sevilli i prędzej czy później opuści Hiszpanię i wróci do swojego holenderskiego królestwa, gdzie czuje się jak ryba w wodzie.