Jak co poniedziałek. Mecz do zapomnienia


22 września 2014 Jak co poniedziałek. Mecz do zapomnienia

Tradycji stało się zadość. Kolejny poniedziałkowy mecz T-Mobile Ekstraklasy i także tym razem na boisku działo się bardzo mało. Może czas wreszcie coś z tym zrobić?


Udostępnij na Udostępnij na

Poprzednie starcia zamykające daną kolejkę ligową bardzo skutecznie zniechęcały kibiców do oglądania naszej rodzimej ligi. Nic więc dziwnego, że coraz głośniejsza zaczęła być debata, aby zrezygnować z rozgrywania meczów ligowych właśnie tego dnia.

Tym razem mogliśmy mieć jednak cień nadziei, że będzie lepiej. Głównie z tego powodu, że w tym sezonie w Łęcznej pada sporo bramek, a i widowiska stoją na całkiem przyzwoitym poziomie. Podopieczni Jurija Szatałowa mieli przed tym pojedynkiem także dodatkową motywację. Otóż w sobotę przypadała 35. rocznica powstania klubu. Z tego względu tuż po zakończeniu starcia na stadionie odbył się jubileuszowy pokaz sztucznych ogni.

Pierwsza połowa meczu jasno pokazała, że najwyższy czas, aby ktoś wreszcie zrobił porządek z rozgrywaniem meczów w poniedziałki. Podczas 45 minut oglądaliśmy zaledwie jeden(!) celny strzał, a emocji było tyle, że najbardziej zdeterminowani kibice zaczęli sprawdzać, ile jeszcze czasu będą musieli się męczyć. W zasadzie jedyną rzeczą, którą warto było odnotować po pierwszej części gry był efektowny strzał Filipa Burkhardta. Widać było, że nowy nabytek „Łęcznian” podpatrywał uderzenie Jamesa Rodrigueza w starciu Realu Madryt z Deportivo La Coruna. Tyle, że podglądanie to jedno, a powtórzenie to drugie.

Początek drugiej połowy przyniósł co prawda nieco poprawy w grze obu zespołów, a przede wszystkim w jakości „widowiska”. Ale postawmy sprawę jasno, gorzej już chyba być nie mogło. Jednakże akcje cały czas były szarpane, a jedyne momenty, w których kibice mogli nieco się pobudzić były wówczas, gdy na indywidualne rajdy decydował się Grzegorz Bonin.

Nieco po godzinie gry gospodarze zaczęli zdawać sobie sprawę, że grają przed własną publicznością i z tego powodu wypadałoby przynajmniej powalczyć o pełną pulę. Efektem tego był chociażby strzał Nowaka z rzutu wolnego, ale Drągowski bez problemu sparował go na rzut rożny. I to by było na tyle emocji w tym meczu, gdyż ostatnie kilkanaście minut obie drużyny grały tak, jakby stawką tego meczu była co najwyżej czapka gruszek, a nie cenne ligowe punkty. Wrażliwy na zdrowie psychiczne kibiców nie był także arbiter Bartosz Frankowski, który zdecydował się przedłużyć ich męczarnie jeszcze o cztery minuty.

Tuż po zakończeniu starcia miał miejsce zapowiadany przed meczem jubileuszowy pokaz sztucznych ogni. I to był jedyny moment, w którym kibice zebrani na stadionie w Łęcznej oraz przed telewizorami mogli liczyć na odrobinę fajerwerków.

 

 

 

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze