Z powodu zaczynającego się wkrótce turnieju Copa America przedstawialiśmy już najważniejszych graczy w historii Ameryki Południowej, którzy swoją karierę spędzili na europejskich boiskach. W drugiej części przedstawimy sylwetki piłkarzy, którzy stali się gwiazdami dzięki wspaniałej grze przede wszystkim na swoim rodzinnym kontynencie.
Nie od dziś wiadomo, że to przede wszystkim Argentyńczycy i Brazylijczycy są najbardziej utytułowanymi nacjami spośród wszystkich narodów Ameryki Południowej, dopiero daleko za nimi znajdują się Urugwajczycy, Paragwajczycy, Chilijczycy i inni, stąd też nie będzie zaskoczeniem, że, podobnie jak w naszym wcześniejszym zestawieniu, tak i tutaj po raz kolejny to przede wszystkim te dwie nacje zdominują poniższą listę najbardziej utytułowanych graczy, spośród których wielu można nazwać legendami.

Zaczynając od czasów, które mało który fan piłki kopanej pamięta, warto rozpocząć od postaci „El Mago”, czyli Hectora Scarone. Uznany za najlepszego gracz lat 20. XX wieku, do dziś dzierży tytuł najlepszego strzelca reprezentacji Urugwaju, z 31 golami w 52 spotkaniach, i dopiero 80 lat od zakończenia jego kariery do granicy tej zbliżył się Diego Forlan, któremu brakuje dwóch trafień. Oprócz licznych osiągnięć, takich jak: mistrzostwo świata 1930, triumf w czterech edycjach Copa America (dwukrotnie król strzelców tej imprezy), złote medale dwóch igrzysk olimpijskich, osiem mistrzostw Urugwaju z Nacionalem Montevideo, umieszczenie na 40. pozycji najlepszych graczy XX wieku wg FIFA. Zapamiętany został także dzięki wspaniałej technice oraz temu, że nigdy nie spudłował z rzutu karnego. Mimo iż nie jest już z nami, został należycie upamiętniony poprzez nazwanie jego imieniem jednej z trybun urugwajskiego stadionu narodowego. Jest on idealnym kandydatem do rozpoczęcia długiej listy wspaniałych południowoamerykańskich legend, które swoje kariery budowały przede wszystkim na rodzimych boiskach.
Do jego poziomu spróbował dorównać Argentyńczyk Herminio Masantonio, który nigdy nie zagrał na europejskich boiskach, a swoją sławę budował systematycznie przez 13 kolejnych lat, od roku 1931 począwszy. Przez większość swojej zawodowej kariery był wierny Club Atletico Huracan z Buenos Aires, w którym spędził 12 lat, następnie dokończył karierę w urugwajskim Defensorze Sporting i argentyńskim Banfield. Został zapamiętany jak najlepszy strzelec tego pierwszego klubu w historii (254 gole w 349 meczach) oraz trzeci najlepszy strzelec w historii futbolu argentyńskiego, z 259 golami w 357 spotkaniach. Oprócz fantastycznej skuteczności w klubie (0,73 gola na mecz), znakomicie grał także w reprezentacji, w której w 19 spotkaniach zdobył 21 goli, i ze skutecznością na poziomie 1,10 gola na mecz jest niedoścignionym wzorem dla kolejnych pokoleń. Jego wyczyn w reprezentacji próbowali skopiować dwaj inni gracze – najpierw Rene Pontoni, który w latach 1942-1947 zdobył w 19 spotkaniach 19 goli, oraz Luis Artime, który w latach 1961-67 w 25 spotkaniach w barwach „Los Albicelestes” trafiał do siatki 24 razy.
Pierwszy Brazylijczykiem, który zasłużył na pojawienie się w naszym zestawieniu, jest Waldir Pereira, szerzej znany jako Didi. Jego kariera nie rozpoczęła się szczęśliwie – w wieku 14 lat, jako rezultat groźnej bójki i poważnej rany, groziła mu nawet amputacja nogi, jednak na całe szczęście nie było to konieczne i po kilku miesiącach na wózku inwalidzkim mógł dalej kontynuować swoją przygodę z piłką. W roku 1945 w wieku 16 lat został zawodnikiem Fluminense, którego barwy reprezentował przez następne 10 lat na pozycji pomocnika, stając się przez ten czas legendą tego klubu, zdobywając prawie 100 goli. Z Fluminense przeniósł się do innego brazylijskiego klubu, Botafago, w którym potwierdził, że jest piłkarzem wyjątkowym. Przez kilkanaście lat na brazylijskich boiskach zdobył 113 goli w 313 spotkaniach, co sprawiło, że zainteresował się nim Real Madryt, w którym spotkał takich graczy jak Ferenc Puskas i Alfredo Di Stefano. Przez dwa lata zdobył co prawda dwa Puchary Mistrzów, ale w towarzystwie takich gwiazd jego umiejętności nie mogły wystarczająco rozbłysnąć i po dwóch latach wrócił do Botafago, a później kontynuował karierę w Peru i Meksyku. Jego umiejętności pozwoliły mu na umieszczenie go na 19. miejscu w klasyfikacji najlepszych graczy XX wieku.
Innymi wielkimi graczami byli Argentyńczyk Jose Manuel Moreno, zwany „El Charro”, uznany przez historyków piątym najlepszym graczem Ameryki Południowej w XX wieku, który podczas swojej 26-letniej kariery w latach 1935-61 zdobył 243 gole w 523 spotkaniach, oraz Urugwajczyk Juan Alberto Sciaffiano, najlepszy piłkarz w historii swojego kraju. Przez kilkanaście lat budował swoją sławę w rodzimym Penarolu, którego będąc graczem, w 1950 roku sięgnął po mistrzostwo świata, aż w 1954 roku trafił do AC Milan, a sześć lat później do AS Roma, gdzie w 1962 roku zakończył bogatą karierę. Trzykrotny mistrz Włoch z zespołem z Mediolanu kilkanaście lat temu został wybrany przez kibiców tego zespołu na najlepszego obcokrajowca w historii klubu, a na sam koniec kariery wywalczył w barwach rzymian Puchar UEFA. To Sciaffiano był pierwszym piłkarzem, któremu udało się odnieść sukces na dwóch kontynentach.
Kolejna piłkarska legenda to Manuel Francisco dos Santos, czyli Garrincha. Warto przypomnieć historię tego piłkarza, gdyż jest jednocześnie wzorem oraz ostrzeżeniem dla wielu graczy. Uznany przez FIFA drugim, po Pele, najlepszym piłkarzem w historii Brazylii, przez większość swojej kariery reprezentował Botafago, którego będąc zawodnikiem, dwukrotnie wywalczył tytuł mistrza świata (1958, 1962), zdobył Złotego Buta (1962) oraz wiele innych nagród, a jego pożegnalny mecz na Maracanie oglądało 131 tysięcy fanów. Z nim w składzie Brazylia przegrała tylko jedno spotkanie (1:3 z Węgrami na MŚ 1966), a kiedy występował razem z Pele – „Canarinhos” nigdy nie przegrali. Uznany za najlepszego dryblera w historii piłki nożnej, osiągnąłby zapewne jeszcze więcej, gdyby nie problemy poza boiskiem. Przez całą karierę jego nieodłącznym partnerem był alkohol, a oprócz udokumentowanego ojcostwa 14 dzieci, wiele osób przypisuje mu nawet dużo liczniejsze potomstwo, oscylujące koło liczby 36. Pod wpływem alkoholu wielokrotnie powodował poważne wypadki drogowe, w jednym z nich zginęła nawet jego teściowa. Zmarł 19 stycznia 1983 roku, w wieku 50 lat, w alkoholowej śpiączce wywołanej marskością wątroby. Przed śmiercią był już wrakiem człowieka, jednym z wielu zapomnianych bohaterów, jednak na jego pogrzeb na Maracanie przyszły tysiące fanów.

Jednak zdecydowanie największym południowoamerykańskim graczem w historii był nie Garrincha, ale jego rodak, wielki Edson Arantes do Nascimento, czyli Pele. Jest absolutnym rekordzistą w liczbie strzelonych goli – łącznie ze spotkaniami towarzyskimi oficjalne źródła podają, że trafiał do siatki 1282 razy w 1367 spotkaniach. Przez 15 lat związany z Santosem, który dwa dni temu zdobył po raz pierwszy od czasów Pele Copa Libertadores, był grającą legendą tego klubu i reprezentacji Brazylii. Trzykrotny mistrz świata (1958, 1962, 1970), multimedalista krajowy, zdobywca wszelkich możliwych nagród, strzelec 127 goli w jednym sezonie – słowem: geniusz. Karierę zakończył w New York Cosmos, klubie, który dopiero odradza się z popiołów, do którego przeszedł za rekordowe jak na ówczesne czasy 7 milionów dolarów. Mimo iż miał o wiele lepsze oferty z Milanu, Realu Madryt, Juventusu czy meksykańskiej Ameryki, zdecydował się na transfer do Stanów Zjednoczonych. Rozpoczętą w 1956 roku karierę zakończył w 1977 roku jako najlepszy piłkarz w historii piłki nożnej.
Przechodząc do czasów bardziej współczesnych, nie sposób nie wspomnieć o Danielu Pasarelli, jednym z niewielu piłkarzy, którzy po zakończeniu piłkarskiej kariery kontynuowali ją jako szkoleniowiec, a obecnie prezes klubu. W przypadku słynnego Argentyńczyka mowa o River Plate, czyli klubie, który kilka godzin temu po raz pierwszy w historii spadł do argentyńskiej Segunda Division. Pierwsze sukcesy odniósł właśnie jako gracz tego klubu, z którym pięciokrotnie sięgnął po tytuł mistrzowski, ale największym sukcesem w karierze było poprowadzenie reprezentacji do triumfu w rozegranym w Argentynie w 1978 roku światowym czempionacie. To on jako kapitan podniósł w górę puchar po wygranej po dogrywce 3:1 z Holandią na stadionie, na którym co dzień rozgrywał swoje mecze. Swoją karierę kontynuował we Włoszech, w Fiorentinie i Interze. Jako gracz tego drugiego klubu sięgnął w 1986 roku po drugie mistrzostwo świata, ale na boiskach Meksyku nie zagrał ani minuty. Karierę zawodniczą zakończył w 1989 roku w swoim ukochanym River Plate. Kariera szkoleniowca nie była już tak udana, jednak odniósł także kilka sukcesów, jak m.in. trzykrotny triumf w Primera Division z River Plate czy poprowadzenie Argentyny podczas MŚ we Francji. W grudniu 2009 roku został wybrany na prezesa River Plate, jednak po historycznym i dość sensacyjnym spadku do Segunda, wściekli kibice raczej nie pozwolą mu pozostać na stanowisku. Już po pierwszym meczu barażowym, przegranym 0:2, kibice rozpoczęli prawdziwą wojnę z policją, a wobec nieudanego rewanżu (1:1), Buenos Aires prawdopodobnie jest obecnie w stanie wojny, którą zażegnać będzie mogła tylko wyrzucenie legendy z klubu. Przykra historia, na którą Daniel na pewno nie zasłużył, ale niestety bardzo prawdopodobna.
Innym wielkim zawodnikiem jest „biały Pele”, czyli Zico, który z 406 golami w karierze jest najskuteczniejszym pomocnikiem w historii futbolu. Przez wiele lat związany był z Flamengo, które reprezentował przez 17 lat (1971-83, 1985-90), zaliczył także dwuletni pobyt we włoskim Udinese. Karierę zawodniczą zakończył w Japonii, jednak to ze względu na jego fantastyczną grę w lidze brazylijskiej został zapamiętany przez kibiców. Z umiarkowanymi sukcesami kontynuował także karierę trenerską – Puchar Azji z Japonią, mistrzostwo i Superpuchar Turcji z Fenerbahce, mistrzostwo i Puchar Uzbekistanu z Bunyodkorem oraz Puchar i Superpuchar Rosji z CSKA Moskwa wstydu na pewno mu nie przynoszą. Kolejne gwiazdy to postacie znane z MŚ 1994, rozegranych w Stanach Zjednoczonych. Trudno nie pamiętać kapitana zwycięskiej ekipy, Dungi, który po zakończeniu udanej zawodniczej kariery z umiarkowanym powodzeniem prowadził brazylijską reprezentację, czy też bramkarza Claudio Taffarela, który był pewnym punktem reprezentacji przez trzy kolejne mundiale, a ze 101 występami w reprezentacji zajmuje obecnie trzecie miejsce w klasyfikacji pod względem występów z barwach „Kanarków”. Innymi ważnymi punktami tamtej drużyny byli Leonardo, który był filarem defensywy, czy też autor jednej z najsłynniejszych celebracji po strzeleniu gola, czyli Bebeto, który w spotkaniu przeciwko Holandii na MŚ 1994 zrobił charakterystyczną kołyskę, która później była powtarzana przez dziesiątki piłkarzy na całym świecie.
Była mowa o Taffarelu, ale to obok innego bramkarza nie można przejść obojętnie. Tym kimś jest Jose Luis Chilavert, jeden z najsłynniejszych golkiperów w historii. Jako zawodnik był bez wątpienia idolem młodzieży, która oprócz jego charakterystycznych strojów z wizerunkiem pitbula, zachwycała się wspaniale wykonywanymi rzutami wolnymi i karnymi. Podczas całej kariery zdobył 62 gole w 737 spotkaniach i na stałe zapisał się na kartach historii jako jeden z największych piłkarzy w dziejach Paragwaju. Broniąc barw argentyńskiego Velez, trzykrotnie zostawał wybrany najlepszym bramkarzem świata (1995, 1997, 1998), wyprzedzając takich golkiperów jak Peter Schmeichel, Angelo Peruzzi czy Fabien Barthez, a sam klub głównie dzięki niemu zdobywał seryjnie mistrzostwa kraju. Dwukrotnie dotarł także z reprezentacją do 1/8 mistrzostw świata (we Francji oraz w Korei i Japonii), a w samej kadrze zdobył osiem bramek.
W ciągu ostatnich kilkunastu lat niewielu było piłkarzy, których nie ogarnęła chęć sprawdzenia się w ligach Europy. Niemal wszystkie Brazylijskie gwiazdy skusiły się na podbój Starego Kontynentu, dlatego też kolejne pozycje zajmą niemal sami Argentyńczycy. Wyjątkiem od tej reguły jest na pewno Marcelo Salas, wybitny chilijski zawodnik, który razem z Ivanem Zamorano stworzył podczas MŚ 1998 niesamowity duet Za-Sa, zatrzymany dopiero w 1/8 przez Brazylię. Mimo kilkuletniej przygody na włoskich boiskach, Salas większą część kariery spędził w zespołach Universidad de Chile i River Plate i to właśnie w barwach tych zespołów zbudował swoją sławę i uznanie. Łącznie rozegrał w karierze 528 spotkań, w których zdobył 250 goli, a w 1997 roku został wybrany najlepszym zawodnikiem Ameryki Południowej.

Pozostali najlepsi gracze ostatnich kilkunastu lat na boiskach Ameryki Południowej to Argentyńczycy. Wszyscy niżej wymienieni zawodnicy urodzili się w latach 70. i albo już zakończyli, albo powoli kończą swoje kariery. Diego Simeone swoją przygodę z piłką spędził na boiskach Półwyspu Apenińskiego i Półwyspu Iberyjskiego, jednak jako szkoleniowiec z powodzeniem prowadził już kilka argentyńskich zespołów, z River Plate i Estudiantes na czele. Roberto Abbondanzieri to jeden z najbardziej niedocenianych argentyńskich bramkarzy, który poza kilkoma latami gry w hiszpańskim Getafe największe sukcesy święcił w Boca Juniors, gdzie seryjnie wygrywał Torneo Apertura i Torneo Clausura, czterokrotnie także wygrał południowoamerykański odpowiednik Ligi Mistrzów, Copa Libertadores. Roberto Ayala to dwukrotny medalista igrzysk olimpijskich, który oprócz mistrzostw Hiszpanii i Włoch, Pucharu UEFA i Superpucharu Europy do swojego dorobku dopisał także bardzo udane występu w ojczyźnie. Ariel Ortega to trzykrotny uczestnik mistrzostw świata, dwukrotny medalista igrzysk olimpijskich oraz seryjny zwycięzca Torneo Clausura z River Plate.
Trzej ostatni gracze na naszej liście to piłkarze największego światowego formatu, których gwiazda rozbłysła ponownie na koniec ich karier. Pierwszym z nich jest Juan Sebastian Veron, bohaterem drugiego największego transferu z udziałem Argentyńczyka w historii (pierwszy to Hernan Crespo z Parmy do Lazio za 55 milionów euro), kiedy to w 2000 roku przeszedł z Lazio do Manchesteru United za 42,5 miliona euro. W Europie grał kolejno w Sampdorii, Parmie, Lazio, Manchesterze, Chelsea i Interze, zdobywając po drodze szereg pucharów, jednak najlepiej zawsze grało mu się w ojczyźnie i to właśnie z Estudiantes sięgnął po Copa Libertadores w 2009 roku oraz dwukrotnie wygrywał rozgrywki Torneo Apertura, dodatkowo trzy lata z rzędu został wybranym do najlepszej jedenastki złożonej z graczy wszystkich lig południowoamerykańskich. Drugim z tych graczy jest Martin Palermo, o którym bardzo szczegółowo niedawno pisaliśmy w tym godnym polecenia artykule, zatem nie będziemy przytaczać tutaj jego sylwetki.
Ostatnim z wielkich Argentyńczyków jest Juan Roman Riquelme, który karierę zaczął w Boca Juniors, skąd po kilku latach trafił do Europy, a konkretnie Barcelony, która jednak była w kryzysie. Riquelme nie spełnił pokładanych w nim nadziei i po sezonie odszedł do Villarrealu, gdzie spędził kilka kolejnych lat, jednak kibice „Żółtej Łodzi Podwodnej” zapewne do końca życia będą go pamiętać ze względu na niewykorzystany rzut karny w półfinale Ligi Mistrzów. Gdyby w ostatniej minucie spotkania z Arsenalem Juan wykorzystał „jedenastkę”, Villarreal doprowadziłby przynajmniej do dogrywki. Strzał obronił jednak Jens Lehmann i El Madrigal utonęło w morzu łez hiszpańskich kibiców. Niedługo potem Riquelme wrócił do Boca, początkowo tylko jako gracz wypożyczony, jednak szybko został wykupiony. W Buenos Aires jego geniusz się odrodził i z miejsca stał się on kluczowym graczem. To w barwach Boca w 2008 roku został wybrany najlepszym graczem Argentyny, wygrał także w Pekinie złoty medal igrzysk olimpijskich. Nie ulega wątpliwości, że jest graczem wybitnym, a żeby się o tym przekonać, wystarczy obejrzeć chociaż jedno spotkanie z jego udziałem.
Każdy z wymienionych graczy dał bardzo dużo południowoamerykańskiej piłce i przede wszystkim jej kibicom. Każdy z nich zagrał na przynajmniej jednym turnieju Copa America, wielu z nich ten turniej wygrało. W panteonie gwiazd wciąż jest jeszcze miejsce, czekające na kolejnych zwycięzców tego i innych turniejów. Najbliższa edycja Copa America rozpoczyna się już za kilka dni i będzie obszernie relacjonowana na łamach naszego wortalu. Czy po raz kolejny dojdzie do brazylijsko-argentyńskiego finałowego pojedynku? Czy też może indywidualne umiejętności przesądzą o triumfie w tych rozgrywkach? Odpowiedzi na te i inne pytania poznamy już niedługo, lecz pewne jest, że emocji na boiska Argentyny nie zabraknie.
zrobcie jeszcze atrykul o gwiazdach zblizajacego się
copa america
niech riquelme powie czemu karnego z Arsenalem w 1/2
LM nie strzelił jak taki wybitny :)
I bardzo dobrze, że nie strzelił ;) Arsenal
zasługiwał wtedy na finał.