To koniec naszych marzeń o medalu na mistrzostwach świata. Polacy odpadają po bardzo słabym meczu z Włochami, a bramkę dla Italii strzelił Andrea Pinamonti. Po raz kolejny nie byliśmy w stanie pokonać rywala będącego w słabszej dyspozycji i zasłużenie nie zagramy już żadnego meczu na tym turnieju.
W meczu z reprezentacją Włoch wyglądaliśmy tak samo jak przez cały turniej. Nie istnieliśmy z przodu, mieliśmy problem ze stworzeniem sobie dogodnej sytuacji i przede wszystkim przegraliśmy walkę w środku pola. Spowodowało to, że rywale mieli przez cały czas spotkanie pod kontrolą i nie dawali nam dojść do głosu przez długi czas. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że był to nasz najlepszy mecz na tym turnieju. Byliśmy w nim najbardziej konkretni, stwarzaliśmy sytuacje, a w końcowe nawet udało nam się wywrzeć presję na Włochach.
Niestety, ale nie daliśmy rady sprawić niespodzianki i odesłać do domu reprezentację Włoch, która miała spore problemy w fazie grupowej. Z Ekwadorem co prawda udało im się wygrać 1:0, jednak mieli sporo szczęścia. Porozo jeszcze w pierwszej połowie dostał czerwoną kartkę, a kilka minut później Campana chybił z jedenastego metra. Natomiast Włosi oddali tylko jeden celny strzał, który akurat znalazł się w siatce.
Kolejnym pokazem ich słabości był mecz z Japonią. Ekipa z Kraju Kwitnącej Wiśni nie wykorzystała kilku klarownych sytuacji. Oprócz tego Hiroki Ito w 11. minucie nie trafił rzutu karnego. Spotkanie zakończyło się wynikiem 0:0, ale Włosi zagrali bardzo słabo. Z Polakami też nie pokazali pełni potencjału, jednak wystarczyło to do awansu do ćwierćfinału.
Bezbarwnie z przodu
W całym turnieju zagraliśmy cztery razy, zdobywając pięć bramek. Na pierwszy rzut oka wynik nie wygląda źle, jednak gdy zagłębimy się w grę „Biało-czerwonych”, nie jest tak kolorowo, jak się wydaje.
Wszystkie gole na turnieju zdobyliśmy przeciwko reprezentacji Tahiti, która poza meczem z nami przegrała 0:3 z Senegalem i 0:6 z Kolumbią. Natomiast z Kolumbijczykami mieliśmy raptem trzy próby strzałów, z Senegalem o dwa więcej. Pokazuje to obraz nędzy i rozpaczy panujący w ofensywie kadry Jacka Magiery. Trudno było w tych dwóch spotkaniach znaleźć składną akcję w wykonaniu naszych piłkarzy zakończoną groźnym strzałem. Przeciwnicy bez większych problemów powstrzymywali ofensywne zapędy polskich piłkarzy.
Nasi młodzieżowcy sprawiali wrażenie zagubionych w ataku i im bliżej podchodzili do bramki, tym bardziej plątały im się nogi. Wyszły też braki techniczne naszych graczy na tle rywali. Reprezentanci Kolumbii czy Włoch w porównaniu do naszych zawodników świetnie operowali piłką, co wystarczało, by obnażyć nasze słabości.
Często przez braki techniczne oddawaliśmy inicjatywę w środku pola, co wykorzystywali nasi rywale. Dawało im to więcej wariantów taktycznych, by powstrzymać ataki wyprowadzane przez naszych piłkarzy i spowodować, że cofniemy się we własne pole karne. Dopiero w ostatnich 20 minutach meczu w Gdyni wrzuciliśmy wyższy bieg i wykorzystywaliśmy słabości przeciwników.
Błędy indywidualne
Często traciliśmy piłkę w głupi sposób na własne życzenie. Błędy indywidualne naszych piłkarzy uniemożliwiały nam tworzenie składnych akcji i powodowały, że nasi rywale łapali wiatr w żagle.
Najbardziej spektakularnym błędem jednego z naszych zawodników był ten Sebastiana Walukiewicza ze spotkania przeciwko Kolumbii. Stoper Cagliari zbyt lekko zagrał piłkę w stronę Jana Sobocińskiego, co wykorzystali Kolumbijczycy, otwierając wynik meczu. Od tego momentu nasi oponenci przejęli inicjatywę i mieli spotkanie pod kontrolą. Następnie w doliczonym czasie Serafin Szota dał się ograć jak dziecko Sandovalowi, który strzelił na 2:0.
W meczu z Włochami Tymoteusz Puchacz mógł nas pozbawić nadziei na awans dużo wcześniej. Chcąc zagrać do tyłu, idealnie wypuścił Andreę Pinamontiego, jednak napastnik Frosinone uderzył prosto w rękawice Majeckiego. Przez takie błędy rywale z łatwością obnażali nasze słabości i czuli się bardziej pewnie.
Piknikowa atmosfera
Na meczu w Gdyni panowała dosyć spokojna atmosfera. Rzadko kiedy można było usłyszeć wzmożony doping naszych kibiców. Przez większość spotkania słychać było tylko pojedyncze wuwuzele i gwizdy przy decyzjach arbitra bądź gdy Włosi byli przy piłce.
Trudno porównać to do klimatu, który panował na stadionie w Łodzi. W stolicy województwa łódzkiego panowała żywiołowa atmosfera, od pierwszej do ostatniej minuty kibice dopingowali naszych zawodników. Niestety, ale w Gdyni tego nie ujrzeliśmy. Długimi fragmentami panowała grobowa cisza. Szkoda, że w taki sposób żegnamy się z turniejem. Nie byliśmy ani efektowni, ani efektywni i tak grając, nie mieliśmy prawa zajść daleko na tych mistrzostwach. Dopiero końcówka meczu z Włochami wyglądała tak, jak powinien wyglądać ten turniej w naszym wykonaniu.