Polskie trenerstwo – zaścianek bez perspektyw?


Czy polski trener nadaje się do pracy za granicą?

13 grudnia 2016 Polskie trenerstwo – zaścianek bez perspektyw?
Grzegorz Rutkowski

„Polska dla Polaków” – krzyczy znane kontrowersyjne hasło. Jednak w kontekście trenerów piłkarskich lepiej sprawdzi się twierdzenie „Polacy dla Polski”. Gdy przy całym tym tumulcie i podnieceniu spowodowanymi sukcesami reprezentacji czy grą polskich zawodników w bardzo dobrych europejskich klubach zatrzymamy się i pomyślimy o rodzimych trenerach… cóż, wówczas naprawdę przychodzi dłuższa niż zwykle chwila głębokiej refleksji. Czy naprawdę polski trener nadaje się tylko do pracy w kraju nad Wisłą? Serce mówi oczywiście, że nie, ale niezwykle trudno jest znaleźć jakikolwiek argument popierający tę tezę. Więc jak to jest? Polscy trenerzy nadają się do pracy za granicą?


Udostępnij na Udostępnij na

Gdy myślimy o szkoleniowcach urodzonych w naszym pięknym kraju, nasuwa się porównanie do Mickiewiczowskiego „Pana Tadeusza”, a konkretnie do rodu Dobrzyńskich. Gdyby trenerzy z całego świata byli szlachtą, polscy zasilaliby szeregi tej zaściankowej. Podobnie jak bohaterom naszej epopei narodowej polskim szkoleniowcom wytyka się głębokie przywiązanie do tradycji i wspomina się czasy, kiedy było dobrze. A niestety, w piłce nożnej liczy się rozwój. Kto się nie rozwija, ten się cofa. Dlatego też Polacy nie są rozchwytywani poza granicami naszego kraju. Zwyczajnie nie wydają się atrakcyjni dla klubów z innych, silniejszych lig europejskich, w których włodarze wolą postawić na młodego, niedoświadczonego szkoleniowca z własnej ojczyzny.

Zgoła inaczej traktuje się trenerów nad Wisłą. W Polsce dużo łatwiej jest dostać pracę, gdy dowód osobisty wydano ci w Hiszpanii czy Czechach. Jak więc liczyć na angaż polskiego szkoleniowca za granicą, skoro nawet u nas nie są oni szanowani bardziej niż obcy?

Czy problemem jest warsztat?

Naszym trenerom wciąż daleko do europejskiego topu w kwestii prowadzenia treningów. Mamy pewne braki w dziedzinie przygotowania fizycznego i dobrze obrazują to mecze w eliminacjach do europejskich pucharów każdej jesieni. Wielu zawodników polskich drużyn nie wytrzymuje trudów spotkania na poziomie trochę wyższym niż ekstraklasa. To naprawdę boli, ponieważ można wybaczyć jakieś braki w wyszkoleniu technicznym czy szybkości, ale, do diaska, wymagajmy od rodzimych zawodników, by chociaż byli w stanie przebiec 90 minut w niezłym tempie i na średniej intensywności. Obrazki łapiących skurcze piłkarzy to naprawdę nie jest rzadkość, stanowią przy tym wizytówkę trenera.

Obrazki łapiących skurcze piłkarzy to naprawdę nie jest rzadkość, stanowią przy tym wizytówkę trenera.

Nie pomagają rozwiązać tego problemu zagraniczne staże. Podobnie jest z propozycjami PZPN-u w kwestii szkoleń dla trenerów. Tutaj naprawdę jest co poprawiać i pora skończyć z PR-owskimi zagrywkami piłkarskiej centrali. Potrzeba konkretów.

Żeby jednak nie było tak bardzo pesymistycznie, warto zwrócić uwagę na świetne umiejętności wielu polskich trenerów w dziedzinie taktyki. Jeśli chodzi o ustawianie zespołu i grę „z głową”, w Polsce byliśmy w ostatnich latach świadkami dużego progresu. Przykładów nie trzeba szukać zbyt długo. Michał Probierz, którego Jagiellonia przypomina dobrze nasmarowaną maszynę, której każdy element zna swoje miejsce i spełnia swoją funkcję. Podobnie Czesław Michniewicz, który w Niecieczy wykorzystuje do maksimum potencjał ludzki, taktycznie szachując ligowych rywali. No i pamiętajmy o Jacku Magierze. Trener Legii nie tylko oczyścił atmosferę w szatni, ale przede wszystkim dopasował taktykę do piłkarzy, których ma do dyspozycji. Efekt? Lanie rodzimych przeciwników i bądź co bądź niespodziewany „awans” do Ligi Europy kosztem Sportingu.

Jeśli kariera za granicą, to gdzie?

No właśnie, jeśli już uznamy, że polski trener może zwojować Europę, gdzie powinien spróbować? Yyy… i tutaj właśnie źle zostało postawione pytanie, ponieważ to klub musi wyrazić odrobinę zainteresowania szkoleniowcem. No tak, więc: Anglia odpada, Włochy także, Niemcy… czasem los potrafi się do niektórych uśmiechnąć, jak chociażby do Franciszka Smudy, który po blamażu w pracy w reprezentacją Polski dostał angaż w klubie 2. Bundesligi, Jahn Regensburg. Z tym że cel „Franz” miał jasny – utrzymać się w lidze, co od początku zapowiadało się na trudne zadanie. Drużyna z Ratyzbony spadła oczywiście z ligi, ale styl, w jakim się to dokonało, naprawdę doszczętnie rujnuje, nie najlepszą zresztą, reputację Smudy. Na dwanaście meczów z Polakiem na ławce niemiecka drużyna wygrała raz. Reszta jest milczeniem.

Po Franciszku Smudzie Niemcy 63811920 razy zastanowią się nad zatrudnieniem Polaka. I mowa tu oczywiście o zapleczu elity, ponieważ Bundesligę to nasi trenerzy oglądać będą mogli sobie tylko w Eurosporcie. Wrócmy do naszych poszukiwań kraju dla polskiego szkoleniowca. Może Hiszpania? Fani La Liga po przeczytaniu tego zapewne skończą się śmiać za tydzień i generalnie mają rację. Nasi trenerzy nie mają czego szukać w lidze hiszpańskiej. Można mieć kontakty i być legendą klubu, jak chociażby Jan Urban, do którego oczko puściła Osasuna i po tym, jak kiedyś szkolił w Pampelunie młodzież, zaproponowano mu pracę w charakterze pierwszego trenera. Plany w Nawarze były ambitne, jednak pod wodzą Polaka hiszpański klub zamiast walczyć o awans do Primera Division, musiał martwić się o pozostanie na jej zapleczu. To właśnie było głównym powodem zwolnienia Urbana i jego powrotu do Polski.

Na piłkarskiej mapie Europy jest kraj, w którym Polaków niezwykle cenią. To Grecja.

Czyli co? Nie ma miejsca w Europie dla polskich szkoleniowców? Niekoniecznie. Na piłkarskiej mapie kontynentu jest kraj, w którym Polaków niezwykle cenią. To Grecja. Tam język polski na trenerskiej ławce naprawdę dobrze się kojarzy. W gronie tych, którym w ojczyźnie Platona się powiodło, wymienić można chociażby: Kazimierza Górskiego, Jacka Gmocha czy Andrzeja Strejlaua. Co prawda to dosyć odległa historia, ale Grecy wciąż pamiętają owe czasy, co udowodnili chociażby zatrudnieniem Gmocha w 2010 roku na stanowisku trenera tymczasowego. Ten poprowadził wówczas swój Panathinaikos do zwycięstwa 4:2 nad Iraklisem Saloniki.

Słabość greckich klubów do polskich szkoleniowców widać było również przy okazji zatrudnienia Michała Probierza w Arisie kilka lat temu. Co prawda obecny opiekun Jagiellonii długo w Grecji nie popracował, ale złożyło się na to wiele czynników i nie były one czysto sportowe. Chodziło o konflikty szkoleniowca z niektórymi piłkarzami oraz kłopoty finansowe klubu z Saloników. Tak czy owak, jeśli już dokądś polski trener miałby spakować walizki, warto byłoby zastanowić się nad Grecją.

Ktoś może zaraz rzucić, że Maciej Skorża pracował w Arabii Saudyjskiej, Antoni Piechniczek w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, a Marek Zub na Litwie. Wszystko się zgadza, ale jakie szanse dalszego rozwoju kariery ma trener prowadzący drużyny w tych krajach? Praktycznie żadnych. Lepiej za przykładem wspomnianego już Smudy, Jerzego Engela czy Janusza Wójcika próbować sił na Cyprze, który jest naprawdę niezłym oknem wystawowym dla silniejszych klubów. Ta trójka może żałować, że liga cypryjska zaczęła się prezentować w Europie dopiero w ostatnich latach. Kto wie, może dzięki temu dzisiaj popularny „Wójt” trenowałby jakiś klub Serie A?

***

Trudno jest powiedzieć, czy dany trener aspiruje do pracy za granicą i najlepszym sposobem na weryfikację tego jest po prostu konfrontacja. Polscy trenerzy naprawdę mają szanse na kariery za Odrą i Bugiem, ale potrzebują do tego lepszej opinii w Europie oraz ciągłego rozwoju. Taki widać w tej chwili u Jacka Magiery i Michała Probierza, ale swoją wartość muszą udowodnić jeszcze na rodzimych boiskach.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze