Polacy w Niemczech cz. 2


24 listopada 2012 Polacy w Niemczech cz. 2

Przedstawiamy drugą część tekstu prezentującego historie znanych polskich piłkarzy, którzy grali po zachodniej stronie Odry. Dziś rozpoczniemy od końcówki lat 80. minionego wieku.


Udostępnij na Udostępnij na

W 1988 roku do Buncola (patrz Polacy w Niemczech cz. 1) dołączył Marek Leśniak, który do drużyny „Aptekarzy” przyszedł z Pogoni Szczecin. Co ciekawe, był to pierwszy polski piłkarz, który oficjalnie wyjechał do Niemiec, aby grać w piłkę. Nazwisko Leśniaka najlepiej pamiętają pewnie kibice Bayernu Monachium, któremu „Valdano” strzelił więcej bramek niż jakiemukolwiek innemu klubowi. Przez lata gry za naszą zachodnią granicą reprezentował barwy wielu zespołów, ale największe triumfy święcił, grając w Bayerze. W ciągu czterech sezonów rozegrał 117 spotkań i strzelił 19 bramek. W sezonie 1989/1990 był nawet najlepszym strzelcem swojego zespołu. Niestety sukcesów żadnych nie odniósł i w 1992 roku przeniósł się do SG Wattenscheid. Lepiej było jeśli chodzi o liczbę goli (25), ale jeden z trzech sezonów w tym klubie Leśniak rozegrał w 2. Bundeslidze. Stąd też przenosiny do TSV Monachium. Bawarskie klimaty nie odpowiadały naszemu rodakowi, więc już po pół roku zamienił Monachium na Krefeld i tamtejsze KFC Uerdingen 05, w którym grał równie krótko. Po rocznym wyjeździe do Szwajcarii w 1997 roku wrócił do Niemiec i podpisał kontrakt z Fortuną Düsseldorf, którą właśnie opuścił Buncol. Sezon 1997/1998 był ostatnim rozegranym przez Leśniaka w Bundeslidze. Jeszcze dwa lata grał w drużynie z Rheinstadion, by potem związać się z Preussen München. Od tego czasu do 2008 roku Leśniak tułał się po niższych ligach niemieckich. Kibice Bayeru jednak do dziś go wspominają, zwłaszcza występ w meczu z Bayernem. To właśnie w spotkaniu, w którym jedynego gola zdobył Leśniak, Bayer nie potrafił wygrać z „Bawarczykami”. Były napastnik reprezentacji Polski nadal pozostaje ostatnim zawodnikiem Leverkusen, który zdobył zwycięską bramkę w pojedynku z Bayernem.

Marek Leśniak błyszczał w barwach Bayeru
Marek Leśniak błyszczał w barwach Bayeru (fot. Bundesliga.com)

W przeciwieństwie do Leśniaka nielegalnie z kraju wyemigrował Andrzej Rudy. Powodem miał być wyjazd do zachodnich Niemiec Anny Dąbrowskiej, ówczesnej partnerki piłkarza, który jednak zaprzecza, aby to było jego motywacją do… ucieczki ze zgrupowania! W listopadzie 1988 roku reprezentacja Polski miała rozegrać mecz z drużyną ligi włoskiej. Zawodnik GKS-u Katowice nie sprawdził jednak swoich umiejętności na tle Maradony. W dniu spotkania, po śniadaniu Rudy spakował się i wyjechał. Jak sam wyznał po wielu latach, uciekał „od zakłamanego świata, bo taka była wtedy Polska”. Zatrudnienie znalazł w FC Köln, które w tamtych latach było jednym z najlepszych klubów w Niemczech. Przez zawieszanie, jakim ukarały go polskie władze, dopiero po kilku miesiącach zadebiutował w Bundeslidze. Nie pokazywał jednak tego, do czego przyzwyczaił kibiców, grając w polskiej lidze. Ponoć Rudy miał problemy z ułożeniem sobie życia prywatnego. W 1991 roku został wypożyczony do Brondby IF, trafił tam na Mortena Olsena, który był wtedy początkującym trenerem. Duńczyk był wielkim wsparciem dla polskiego pomocnika, który po roku gry w Skandynawii powrócił do Kolonii. Tam przez kolejne trzy lata był wyróżniającą się postacią i w końcu spełniał pokładane w nim nadzieje. Łącznie w Bundeslidze rozegrał 134 mecze, w których zdobył 14 goli. W Niemczech grał jeszcze przez sezon, pomagając VfL Bochum powrócić do najwyższej klasy rozgrywkowej. Potem przeniósł się do Belgii, aby trafić do Ajaksu, w którym odnosił największe sukcesy.

Bez wątpienia największe swoje sukcesy właśnie w Niemczech odnosił Jan Furtok. Niemcy z Hamburger SV, mający jeszcze w pamięci wyczyny Okońskiego, postanowili sięgnąć po trzykrotnego wicekróla strzelców polskiej ekstraklasy. Furtok, będąc w najlepszym wieku dla piłkarza, w 1988 roku rozpoczął karierę na Zachodzie. Zaczęło się nieźle, w Bundeslidze zdobył najpierw dziewięć, a potem dziesięć bramek w ciągu sezonu. Najlepszy były dla niego jednak rozgrywki 1990/1991. Kapitalnie grający filigranowy napastnik zdobył 20 goli i został wicekrólem strzelców. Do zajęcia pierwszego miejsca w tej klasyfikacji zabrakło mu zaledwie jednej bramki. Osiągnięcie to i tak zostało zapamiętane na lata, bo aż do ostatniego sezonu żaden Polak nie zaliczył tylu trafień. Później gra Furtoka wyglądała z roku na rok coraz gorzej. Ze względu na wiek nie mógł bazować już na swojej szybkości i po dwóch przeciętnych sezonach w HSV podpisał bardzo dobry pod względem finansowy kontrakt z Eintrachtem Frankfurt. Grał tam przez dwa lata, podczas których bardzo na niego narzekano. Być może niepotrzebnie, bo po jego odejściu „Orły”spadły z ligi. Furtok powrócił do GKS-u Katowice z dorobkiem 188 meczów i 60 goli w Bundeslidze, co do dziś jest rekordowym osiągnięciem w wykonaniu Polaka.

Po zdobyciu przez Furtoka tytułu wicekróla strzelców HSV postanowiło sięgnąć po kolejnego polskiego napastnika. Kariera Ryszarda Cyronia nie potoczyła się jednak tak dobrze. Po pierwszym sezonie, kiedy to w 14 meczach zdobył zaledwie jedną bramkę, odszedł do drugoligowej Fortuny Düsseldorf. Tam goli strzelał więcej, a w sezonach 1995/1996 i 1996/1997 grał nawet w Bundeslidze. Łącznie w tej lidze zdobył 11 bramek, a karierę kończył w SC Rot-Weiss Essen. Podobny poziom sportowy prezentował Roman Wójcicki. Przez dwa lata występował w FC Homburg. W 1988 roku jego zespół spadł, a po wywalczonym awansie były obrońca Widzewa Łódź przeniósł się do Hannoveru 96. W 2. Bundeslidze w ciągu kolejnych czterech lat rozegrał 122 mecze i zdobył Puchar Niemiec. Również jeden sezon rozegrany w najwyższej niemieckiej klasie rozgrywkowej ma na swoim koncie Michał Probierz. Po odejściu z KFC Uerdingen grał jeszcze w SG Wattenscheid 09, po czym wrócił do Polski.

Jeśli chodzi o osiągnięcia drużynowe, to jedne z największych na swoim koncie ma Adam Matysek. Po czterech latach gry w Śląsku Wrocław wyjechał do Niemiec. W latach 1993-1998 grał w 2. Bundeslidze, reprezentując barwy Fortuny Köln i FC Gütersloh. Spisywał się na tyle dobrze, że postanowił sięgnąć po niego Bayer Leverkusen. 68 razy stawał w bramce „Aptekarzy” i zdobył dwa wicemistrzostwa Niemiec. Dla zawodników i kibiców Bayeru szczególnie bolesne było to drugie, kiedy to mistrzostwo przegrali z Bayernem wyłącznie różnicą bramek. Matysek puścił zbyt dużo goli. W sezonie 2000/2001 grał już mniej i po jego zakończeniu zdecydował się na powrót do Polski. Również Dariusz Szubert swoją karierę w Niemczech rozpoczynał od 2. Bundesligi. Jednak po jego przyjściu w sezonie 1994/1995 FC St. Pauli awansowało i polski pomocnik miał okazję sprawdzić się w 1. Bundeslidze. Podczas kolejnego sezonu rozegrał 24 spotkania. Nie zaprezentował się na tyle dobrze, aby działacze St. Pauli zdecydowali się na pozostawienie go w zespole, więc odszedł do beniaminka drugiej ligi, VfB Oldenburg. Grał tam przez pół roku, po czym przeniósł się do Szwajcarii.

Ze Szwajcarii do Niemiec trafił Piotr Nowak. Po półtora roku spędzonych w Young Boys Berno przeniósł się do ośmiokrotnego mistrza NRD, Dynama Drezno, który występował w Bundeslidze. Grał tam tylko przez sezon, bo pomimo że pojawił się w 23 meczach i strzelił dwie bramki, w Dreźnie go nie doceniono. Kolejne miesiące spędzone w FC Kaiserslautern również nie należą do najszczęśliwszych momentów w karierze reprezentanta Polski. W tym samym sezonie przeszedł do TSV 1860 Monachium i to był strzał w dziesiątkę. Zarówno w sezonie 1994/1995, jak i dwóch kolejnych występował w 27 meczach i był czołowym zawodnikiem monachijskiej drużyny. Co prawda osiągnięć zespołowych nie mógł na swoim koncie zapisać, ale dobra postawa w Bundeslidze (m.in. 15 bramek przez trzy lata) nie uszła uwadze selekcjonerowi reprezentacji Polski, który mianował zawodnika kapitanem kadry. W połowie sezonu 1997/1998 Nowak wyjechał do USA, gdzie miał odnosić największe sukcesy.

Piotr Nowak dzięki grze w TSV 1860 Monachium został kapitanem reprezentacji Polski
Piotr Nowak dzięki grze w TSV 1860 Monachium został kapitanem reprezentacji Polski (fot. Bundesliga.com)

Jeszcze bogatszą karierę za naszą zachodnią granicą miał Andrzej Kobylański. Nie zdążył dobrze zaistnieć w polskiej lidze, a już został srebrnym medalistą igrzysk olimpijskich w Barcelonie i pół roku po tym sukcesie zgłosiło się po niego FC Köln. W drużynie „Kozłów” grał jednak ogony. Przez rok wystąpił tylko w 11 spotkaniach i zdecydował się na przejście do beniaminka 2. Bundesligi, Tennis Borussia Berlin. Również tam nie potrafił rozwinąć skrzydeł, czemu trudno się dziwić, bo zagrał tylko dziesięć razy. Jego kariera nabrała tempa dopiero po przejściu do Hannoveru 96. 32 mecze i 11 bramek w 2. Bundeslidze to bilans z sezonu 1994/1995, w którym Kobylański niemal w pojedynkę zapewnił Hannoverowi utrzymanie. Świadczy o tym również fakt, że gdy srebrny medalista IO odszedł do SV Waldhof Mannheim, „Die Roten” spadli z ligi. Nowy klub również nie spełniał ambicji Kobylańskiego i po dwóch sezonach, kiedy to Mannheim spadło do trzeciej ligi. przeniósł się do Widzewa Łódź. Po roku powrócił do Hannoveru, który ponownie grał w 2. Bundeslidze. Do awansu nie zabrakło zbyt wiele (czwarte miejsce), a właściwie tylko Kobylańskiego w optymalnej formie. Trzy bramki to było zdecydowanie za mało jak na tego piłkarza. Również w kolejnym sezonie nie udało się wywalczyć awansu. Pomimo to w sezonie 2000/2001 Kobylański grał w Bundeslidze, jednak w barwach Energie Cottbus. Wielkich sukcesów nie święcił, ale przez trzy lata występów w pierwszej lidze niemieckiej zanotował na swoim koncie 78 rozegranych meczów i siedem dobytych goli. Po roku spędzonym w Wiśle Płock grał jeszcze sezon w Wuppertaler SV Borussia, a karierę kończył w SV Rot-Weiss Bad Muskau.

W latach 90. często po polskich piłkarzy sięgał Hamburger SV. Nie były to jednak zbyt udane transfery. Marek Trejgis po trzech latach gry w amatorach HSV dopiero w sezonie 1997/1998 został włączony do pierwszej drużyny. Nie miał okazji występować wraz z Markiem Saganowskim, który zaledwie pół roku przebywał w Hamburgu i po trzech rozegranych spotkaniach powrócił do Polski. Wracając do Trejgisa, rozegrał on dla HSV 11 meczów, w tym dziesięć w pierwszym sezonie gry. W tym samym czasie w barwach sześciokrotnego mistrza Niemiec występował również Paweł Wojtala. Reprezentant Polski zagrał w 20 spotkaniach, a potem przeszedł do Werderu Brema, w którym będąc podstawowym obrońcą, zdobył Puchar Niemiec. Podobnych sukcesów na swoim koncie nie mógł zapisać Jacek Dembiński, który w latach 1997-2001 grał w HSV. Szczególnie pierwszy sezon, w którym zdobył osiem bramek, był dla niego udany. Po kolejnym (trzy gole), w którym stracił miejsce w składzie (sezon 1999/2000 to zaledwie sześć występów), zdecydował się na powrót do Polski. Do tej pory to ostatni polski piłkarz, który grał w hamburskim klubie.

Również drugoligowy VfL Wolfsburg chętnie sięgał po Polaków. Zaczęło się od Jacka Frąckiewicza, który przyszedł z Eintrachtu Brunszwik w 1992 roku. W Wolfsburgu grał przez trzy lata. Po jego odejściu klub zatrudnił Piotra Tyszkiewicza. W drugim sezonie występów dla Wolfsburga swoimi dziewięcioma trafieniami przyczynił się do awansu zespołu do Bundesligi. Po sezonie 1997/1998, w którym Tyszkiewicz stracił miejsce w pierwszym składzie, odszedł do Eintrachtu Brunszwik. Nie oznaczało to jednak, że w zespole „Wilków” nie ma już Polaków. Rok wcześniej do klubu z Lecha Poznań sprowadzono Waldemara Krygera, a po odejściu Tyszkiewicza do Wolfsburga po dwuletniej przygodzie z Borussią M’Gladbach przeniósł się Andrzej Juskowiak. Obaj od pierwszych spotkań stali się kluczowymi postaciami zespołu. Kryger niejednokrotnie był uznawany przez „Kickera” za jednego z dziesięciu najlepszych obrońców w Bundeslidze. „Jusko” z kolei był gwarantem bramek, zaliczając 39 trafień w 108 występach. To m.in. dzięki dobrej postawie Polaków Wolfsburg stał się solidną drużyną środka tabeli. Obaj odeszli po sezonie 2001/2002, w którym zaczęli tracić miejsce w podstawowym składzie. Kryger, po rozegraniu 126 spotkań, powrócił do Lecha, a Juskowiak, do dziś czwarty najlepszy strzelec w Bundeslidze w historii Wolfsburga, odszedł do Energie Cottbus. Tam dorzucił jeszcze pięć bramek do swojego dorobku. Łącznie zdobył ich 56 w Bundeslidze, co czyni go drugim strzelcem w historii. Lepszy pod tym względem jest tylko Jan Furtok (60 goli). „Jusko” na rok wyjechał grać w USA, a po powrocie występował i zakończył karierę w drugoligowym FC Erzgebirge Aue.

Skoro wywołani zostali napastnicy, nie sposób nie wspomnieć o dwóch, których łączy gra w Lechu Poznań i Hercie Berlin. Mowa oczywiście o Piotrze Reissie i Arturze Wichniarku. Okres w berlińskim klubie żaden z nich nie będzie jednak wspominał najlepiej. Wybitny jak na polskie warunki napastnik, jakim bez wątpienia był „Reksio”, nie potrafił odnaleźć się za granicą. W swoim debiucie strzelił gola (jak się potem okazało, jedynego dla Herthy) i wydawało się, że będzie wzmocnieniem dla klubu ze stolicy Niemiec. Tak się jednak nie stało. Reiss był wypożyczany do MSV Duisburg (22 mecze, pięć bramek) i drugoligowego SpVgg Greuther Fürth (dziewięć spotkań). W barwach Herthy zagrał tylko 16-krotnie i w 2002 roku powrócił do Lecha Poznań. Zdecydowanie lepiej po drugiej stronie Odry radził sobie Artur Wichniarek. Początki nie były jednak najlepsze. Pierwsze pół roku w Arminii Bielefeld, do której przyszedł z Widzewa Łódź, to 17 występów i zero goli oraz spadek do 2. Bundesligi. Na Wichniarka nadal stawiano, a ten się odwdzięczył, strzelając w kolejnych sezonach 18 i 20 bramek. Został królem strzelców drugiej ligi, zapracował na przydomek „Król Artur” i przede wszystkim przyczynił się do awansu do Bundesligi. Tam dołożył 12 trafień, ale to nie wystarczyło do utrzymania. Wichniarek odszedł więc do Herthy Berlin. W klubie ze stolicy jednak nie potrafił odnaleźć świetnej dyspozycji. W dużej mierze dlatego, że nie miał tak niepodważalnej pozycji jak w Arminii. Ostatecznie w 44 spotkaniach do siatki trafił zaledwie czterokrotnie i zdecydował się na powrót do Bielefeld. Początek znowu nie było udany. Dziewięć meczów na wiosnę i zero goli. Mimo to Arminia utrzymała się w Bundeslidze, co zresztą udawało jej się aż do 2009 roku, w którym ponownie Wichniarek odszedł do Herthy. Wcześniej jednak przez trzy sezony zdobywał kolejno dziesięć, dziesięć i 12 goli dla „Die Blauen”. Jego druga przygoda z Herthą również zakończyła się niepowodzeniem (zero goli w 19 meczach) i „Król Artur” przedwcześnie rozwiązał kontrakt z berlińczykami.

Warto jednak powrócić jeszcze do lat 90., bo w Bundeslidze grało wtedy kilku piłkarzy, o których należy wspomnieć. Henryk Bałuszyńki występował w VfL Bochum w latach 1995-1998 i 1999-2001 z roczną przerwą na grę w Arminii Bielefeld. W Bundeslidze zagrał w 68 meczach i zdobył osiem goli. Później był zawodnikiem drugoligowych Rot Weiss Ahlen i SV Babelsberg 03. Grając jeszcze w Bochum, miał okazję mierzyć się z Andrzejem Lesiakiem (Dynamo Drezno) i Radosławem Gilewiczem, który grał w VfB Sttutgart, a potem wraz z Karlsruher SC spadł do 2. Bundesligi. Obaj większą karierę zrobili w Austrii, choć Gilewicz ma na swoim koncie Puchar Niemiec zdobyty z VfB.

Najnowsze