Hiszpańskie podsumowanie roku. Co działo się w La Liga i nie tylko?


Jaki był 2019 rok dla hiszpańskiego futbolu?

31 grudnia 2019 Hiszpańskie podsumowanie roku. Co działo się w La Liga i nie tylko?
flickr.com

Ostatni dzień roku to idealna okazja, aby podsumować to, co wydarzyło się w kończącym się właśnie roku. Na hiszpańskich boiskach działo się całkiem sporo, m.in. padały śliczne gole z rzutów wolnych, do gry w La Liga dołączyli młodzi gniewni czy też w jednym z klubów zwolniono trenera, mimo że ten wygrał krajowy puchar. O tym i innych wydarzeniach tudzież ciekawostkach z hiszpańskiego świata futbolu z 2019 roku poczytacie w tym artykule.


Udostępnij na Udostępnij na

Rok 2019 zdecydowanie nie należał do zespołów z La Liga. Każdy z „Wielkiej Trójki”, czyli Real Madryt, Barcelona i Atletico, miał większe lub mniejsze problemy. Ale w większości raczej te większe. Dla przykładu „Królewscy” po odejściu Cristiano Ronaldo zapomnieli, jak się zdobywa bramki. No cóż, a bez nich nie ma co myśleć o seryjnym wygrywaniu spotkań. Poza tym w Madrycie nie było stabilizacji na ławce trenerskiej, aż w końcu powrócił – cały na biało – Zinedine Zidane, który rozpoczął swoją rewolucję.

Jeśli jesteśmy już przy stolicy Hiszpanii i rewolucji, to nie sposób jest nie wspomnieć o Atletico. „Los Rojiblancos” wymienili niemal pół kadry, ale zapomnieli o jednym – trenerze. Wydaje się, że związek Diego Simeone z ekipą z Madrytu już nie ma sensu. Ale żebyśmy nie zrozumieli się źle. Argentyńczyk to wciąż świetny fachowiec, pasjonat, futbolowy świr, ale jak dla mnie przyszedł już czas na zmiany. Czas aby poszukać nowych wyzwań.

Może w Barcelonie? Bo przecież ta też ma problemy z Ernesto Valverde, który mimo kilku lat spędzonych na Camp Nou dalej nie wypracował stylu. Ani razu nie udało mu się awansować do finału Ligi Mistrzów, bo we frajerski sposób przegrywali z AS Roma czy Liverpoolem. A gdyby nie Leo Messi, to kto wie, jak wyglądaliby w La Liga.

Zapraszamy na podsumowanie kończącego się właśnie roku.

Brak CR7 = najsłabszy Real od lat

Odejście Cristiano Ronaldo bez wątpienia zabolało wszystkich, którym Real Madryt leży na sercu. Portugalczyk to prawdziwa maszyna. Przez lata gry dla „Królewskich” zdobywał gola za golem. W samej tylko lidze hiszpańskiej strzelił 312 bramek, a łącznie w ciągu tych dziewięciu sezonów aż 451 razy trafił do siatki rywali. Dla porównania drugi najlepszy strzelec Realu Madryt w historii – Raul, zdobył tylko 323 gole, a Hiszpan grał w Madrycie przez 16 kampanii. Deklasacja.

Odejście bramkostrzelnego Cristiano Ronaldo spowodowało również ogromną wyrwę w mentalności piłkarzy ZZ. Portugalczyk zarażał innych swoją ambitnością, nie potrafił przegrywać i to udzielało się jego partnerom z boiska. W głównej mierze to dzięki niemu „Królewscy” przez trzy lata z rzędu triumfowali w Lidze Mistrzów.

W 2019 roku, a właściwie w jego pierwszym półroczu najjaśniejszą postacią w składzie był Vinicius Junior. Młody Brazylijczyk, który wtedy rozgrywał swój pierwszy sezon w Realu Madryt. Skrzydłowy robił tzw. wiatr na skrzydle, nie bał się dryblować (jak to piłkarz z Ameryki Południowej), ale brakowało mu i wciąż brakuje wykończenia akcji. Cały czas musi nad tym pracować.

Tylko jeden puchar

W 2019 roku „Duma Katalonii” sięgnęła po tylko jeden puchar. Dla takiego klubu to prawdziwy koszmar. Na początku roku jeszcze nic nie zapowiadało tego, że w czerwcu piłkarze z Barcelony pozostaną jedynie z jednym triumfem, tym ligowym. W maju bowiem walczyli na trzech frontach, ale na nieszczęście dla nich trafili na Liverpool, który nigdy się nie poddaje, oraz na Valencię w Copa del Rey.

Najpierw Anglicy pokrzyżowali plany Valverde i jego podopiecznych, którzy na Anfield odwrócili losy półfinałowego dwumeczu. Porażka w takim stylu może być traumą na lata. A później, gdy mieli osłodzić sobie to niepowodzenie w Lidze Mistrzów, niespodziewanie przegrali w finale krajowego pucharu z Valencią.

Warto także wspomnieć, że żadna hiszpańska drużyna pierwszy raz od 2013 roku nie zagrała w finale Ligi Mistrzów. Odkąd utworzono Ligę Mistrzów, żaden kraj aż tak nie zdominował tych rozgrywek. Wcześniej nigdy nie udało się nawet przedstawicielom jednej ligi wygrać rok po roku. Ich dominacja trwała od finału 2014 roku. Cztery razy wygrywał Real Madryt, w tym trzy razy z rzędu (w latach 2016–2018) oraz raz Barcelona. Dwukrotnie również były wewnętrzne finały (Real – Atletico, 2014 i 2016).

Peter Lim i Marcelino

W zespole „Nietoperzy” doszło do dziwnej kłótni na linii właściciel klubu – trener. Skończyło się tym, że szkoleniowiec został zwolniony. Chociaż wydawało się, ze Marcelino robi kawał dobrej roboty. Mówiono o nim, że jest najlepszym trenerem od lat, jaki pojawił się na Estadio Mestalla. Jednak nawet wygrana z Barceloną i zdobycie Pucharu Króla mu nie pomogło. Dla niego byłoby lepiej, gdyby nie triumfował w tych rozgrywkach. W końcu pan Lim sobie tego nie życzył. Mógł go zwolnić zimą, gdy prowadzony przez niego zespół był w poważnym kryzysie i prawie pobił rekord remisów w La Liga. Marcelino jednak naprawił Valencię i ponownie awansował z nią do Ligi Mistrzów.

Można powiedzieć, że zapłacił najwyższą cenę za szczerość, stawianie na swoim i podważanie decyzji swoich szefów. Jego miejsce zajął Albert Celades, który jest trenerskim nowicjuszem. Mimo początkowych problemów następca Marcelino wyprowadził „Nietoperzy” na prostą.

Bomby transferowe

W letnim okienku transferowym na La Liga spadło kilka bomb. Zacznijmy od tej, która zdenerwowała wszystkich sympatyków Atletico. Ich najlepszy piłkarz przeniósł się do Barcelony. Antoine Griezmann od dawna nosił się z zamiarem odejścia ze stolicy Hiszpanii, ale kibice do końca mieli nadzieję, że Francuz jednak pozostanie w Madrycie. Nic z tego. Etatowy reprezentant „Trójkolorowych” już na początku roku dogadał się z „Dumą Katalonii”, co było pretekstem dla włodarzy „Los Rojiblancos”, aby zmusić Katalończyków do zapłaty całej klauzuli odstępnego, czyli 200 mln euro. Ostatecznie skończyło się na 120 mln euro i 300 euro kary nałożonej na Barcelonę przez Komitet Rozgrywek hiszpańskiej federacji.

Sam Griezmann nie do końca zaaklimatyzował się w nowej drużynie. Wygląda jak obce ciało, które rzucane jest na różne pozycje. Francuz po prostu snuje się po boisku, bo nie ma dla niego nigdzie miejsca. Wygląda na to, że Ernesto Valverde nie ma pomysłu na byłego gracza „Atleti”.

Po odejściu Griezmanna Diego Simeone musiał jakoś załatać powstałą dziurę. Argentyński szkoleniowiec zdecydował się na młody talent z Benfiki – Joao Felixa. Portugalczyk zaliczył dobre wejście do zespołu dyrygowanego przez „Cholo”, wszyscy rozpływali się nad jego grą. Ale z czasem wyhamował. Czekamy, aż odpali w nadchodzącym 2020 roku.

Poza Felixem do Atletico dołączyło jeszcze kilku zawodników, w tym Anglik Kieran Trippier, który jest pierwszym Anglikiem w zespole „Materacy” od niepamiętnych czasów. A dokładniej od 95 lat. Według „Mundo Deportivo” ostatnim był zawodnik o nazwisku Drinkwater, a było to w sezonie 1923/1924. Jego rodacy niezwykle rzadko decydują się na opuszczenie swojego kraju (oczywiście jeśli mowa o piłkarzach z topu).

Real Madryt nie mógł sobie pozwolić, aby kolejny sezon z rzędu w ich wykonaniu był słaby, dlatego potrzebowano lidera. Lidera, który pociągnąłby „Królewskich” jak za czasów Cristiano Ronaldo. Wybór padł na Edena Hazarda. Belg z miejsca otrzymał numer 7, który jest wyjątkowy dla drużyny z białej części Madrytu. Hazard jednak przyjechał ze sporą nadwagą, a gdy powoli wracał do przyzwoitej formy fizycznej, przeszkodziły mu kontuzje. Belg odpali być może w przyszłym roku.

Postęp

Martin Odegaard i Fede Valverde to dwaj piłkarze, którzy w tym roku zrobili chyba największy progres w swoich karierach. Obaj są zawodnikami Realu Madryt, ale ten pierwszy gra obecnie na wypożyczeniu w Realu Sociedad San Sebastian. Norweg już od kilku lat uznawany jest za wielki talent. Jednak od samego początku swojego pobytu w stolicy Hiszpanii nie miał lekko. Wielu już go skreśliło, chociaż pomocnik ma zaledwie 20 lat. W drugim półroczu uwolnił swój ogromny potencjał, który przez ostatnie lata ukrywał przed piłkarskim światem.

To, że Odegaard potrafi grać w piłkę na bardzo dobrym poziomie, było wiadome od samego początku. Norweg potrzebował jedynie zaufania. A to otrzymał w Kraju Basków. Real Sociedad nie ściągnął go tylko po to, aby był wartościowym uzupełnieniem składu. Miał być jedną z ważniejszych postaci i jest. Nad jego grą rozpływają się wszystkie hiszpańskie media. Jego dobrą dyspozycję zauważono także w Madrycie. Włodarze „Królewskich” już myślą o skróceniu dwuletniego wypożyczenia.

Fede Valverde natomiast pozostał w Realu, a Zinedine Zidane dał mu szansę, którą Urugwajczyk skrzętnie wykorzystał. Momentem przełomowym dla Valverde w rozgrywanym właśnie sezonie było spotkanie z Granadą. Od tamtego meczu wszystko się zmieniło. Pomocnik grał coraz więcej i lepiej. Rozkręcał się z każdą minutą spędzoną na murawie. Potrafi rozbijać ataki rywali, ale też ma inklinacje ofensywne. Przede wszystkim dysponuje dobrym uderzeniem zza 16. metra. Urugwajczyk może być naturalnym zastępcą Luki Modricia, który młodszy już nie będzie.

Perełki

W kończącym się właśnie roku na hiszpańskich boiskach pojawiły się dwie piłkarskie perełki – Ansu Fati z Barcelony i Rodrygo z Realu Madryt. Obu śmiało można nazwać odkryciami roku. Pierwszy z nich ma 17 lat, ale do pierwszej drużyny „Blaugrany” wszedł, gdy miał jeszcze 16. Bez wątpienia jest jednym z największych talentów w swoim roczniku. W ostatniej kolejce Ligi Mistrzów – przeciwko Interowi – zdobył gola, co sprawiło, że stał się najmłodszym strzelcem w historii tych rozgrywek.

Brazylijczyk jest od niego trochę starszy, bo urodził się w 2001 roku. Sezon 2019/2020 jest jego pierwszym w Europie, pierwszym dla tak dużego klubu jak Real Madryt. Rodrygo jednak nic sobie z tego nie robi. Wszedł do zespołu „Królewskich” bez żadnych kompleksów. Od pierwszych minut spędzonych w białej koszulce na murawie zaskarbił sobie sympatię kibiców „Los Blancos”. Ma to, czego brakuje jego rodakowi – Viniciusowi Juniorowi, czyli wykończenie. Rodrygo ma nosa do zdobywania bramek, urodził się z instynktem strzeleckim.

W rewanżowym spotkaniu z Galatasaray (w LM) na Estadio Santiago Bernabeu popisał się hattrickiem. I to takim perfekcyjnym, czyli zdobył gola lewą i prawą nogą oraz głową. Te trzy bramki sprawiły, że stał się najmłodszym piłkarzem, któremu udała się ta sztuka w tych rozgrywkach. Miał wówczas 18 lat i 301 dni. Wyprzedził o ponad dwa lata Kyliana Mbappe.

Pragmatyczne Getafe

Getafe, czyli najmniej widowiskowa drużyna grająca w Primera Division, ale jedna z najbardziej skutecznych. Pepe Bordalas stworzył coś na wzór Atletico Diego Simeone. Jego piłkarze potrafią cierpieć na boisku i wykorzystują niemal każdą okazję na zdobycie gola. W poprzednim sezonie do końca walczyli o Ligę Mistrzów. Co by to była za historia, gdyby udało im się wtedy awansować.

Ostatecznie zakwalifikowali się do Ligi Europy. Podopieczni Bordalasa wcale nie zadowolili się samą grą w fazie grupowej, ale chcieli powalczyć o coś więcej. I to im się udało. W przyszłym roku zmierzą się z Ajaksem w 1/16 finału LE.

Słaba postawa Espanyolu

Miniona kampania (2018/2019) była dla drugiego największego klubu z Barcelony – Espanyolu, naprawdę udana. Katalończycy awansowali do europejskich pucharów, co zawsze dla klubów piłkarskich pokroju „Los Pericos” jest konkretnym zastrzykiem gotówki, ale również prestiżem wzmacniającym markę klubu. Jednak w sytuacji, gdy gra się na dwóch frontach i na jednym z nich się nie układa, zaczyna się zastanawiać, czy warto było walczyć kilka miesięcy wcześniej o te rozgrywki.

Espanyol fatalnie rozpoczął ten sezon ligowy. Z 18 ligowych meczów „Papużki” wygrały zaledwie dwa spotkania, cztery zremisowały i aż 12 razy uległy swoim przeciwnikom. Tylko 12 strzelonych goli i 34 stracone. Są najgorzej atakującą i broniącą drużyną w całej La Liga. Mimo to do bezpiecznego miejsca tracą pięć punktów. Ostatnio zwolniono Pablo Machina, którego zatrudniono w Espanyolu zaledwie dwa miesiące wcześniej.

Co ciekawe, w Lidze Europy „Los Pericos” są zupełnie inną ekipą niż w La Liga. Wygrali swoją grupę, gdzie mierzyli się z CSKA, Ludogorcem i Ferencvarosem. W 1/16 finału fazy pucharowej ich rywalem będzie Wolverhampton.

Złota Piłka

Wszyscy znają plebiscyt France Football. Złota Piłka to bowiem najważniejsza indywidualna nagroda dla piłkarza za dany rok. Od kilku lat jednak mówi się, że to nic innego jak konkurs popularności, dobrego lobbingu, który nie ma nic wspólnego z formą boiskową zawodników. Jest w tym trochę prawdy, ale wciąż jest to prestiżowe wyróżnienie dla piłkarza. Nawet jeśli zdobywa się tę nagrodę po raz szósty.

Najlepszym graczem z pola w 2019 roku uznano Leo Messiego. Dzięki temu wyborowi Złota Piłka po raz 11. z rzędu przyjechała do Hiszpanii. Zawodnicy na co dzień występujący na Półwyspie Iberyjskim wygrywają tę nagrodę od 2009 roku. Raz zdobył ją Luka Modrić, czterokrotnie Cristiano Ronaldo i sześciokrotnie Leo Messi.

Koniec kariery

W 2019 roku zakończenie swojej piłkarskiej kariery ogłosił David Villa. Mistrz świata i Europy z reprezentacją Hiszpanii postanowił przejść na sportową emeryturę, bo na karku ma już 37 lat. „El Guaje” był piłkarzem takich drużyn jak Valencia, Barcelona, Atletico, New York City czy Vissel Kobe. W czasie swojej długoletniej przygody z piłką etatowy niegdyś napastnik „La Furia Roja” strzelił 325 goli w 640 meczach. Ponadto należy doliczyć bramki dla drużyny narodowej, których również nie jest mało. W 98 spotkaniach aż 59 razy wpisał się na listę strzelców.

Jest najlepszym strzelcem w historii swojego kraju, a mimo to wydaje się, że jest bardzo niedoceniany. Na pewno jest mniej medialny niż jego koledzy Raul, Ramos, Pique, Xavi, Iniesta, Torres czy inni wielcy hiszpańscy zawodnicy.

Afera w reprezentacji

Na początku 2019 roku z powodów osobistych Luis Enrique opuścił jedno ze zgrupowań reprezentacji Hiszpanii. Chwilowo zastąpił go Robert Moreno. Problemy selekcjonera tylko się przedłużały. W czerwcu ogłoszono, że stan zdrowia jego córki Xany tylko się pogarsza, dlatego zdecydowano, że funkcję trenera drużyny narodowej przejmie jego dotychczasowy najbliższy współpracownik – Robert Moreno. 42-letni miał inne spojrzenie na „La Furia Roja”. Dawał szansę zupełnie innym zawodnikom aniżeli jego poprzednik.

Doprowadził reprezentację do końca eliminacji i to w całkiem niezłym stylu. Myślał o tym, aby pojechać ze swoimi podopiecznymi na Euro 2020, ale… na horyzoncie pojawił się ponownie Luis Enrique. Były szkoleniowiec Barcelony zaraz po ostatnim meczu eliminacyjnym przyznał, że chce wrócić do prowadzenia kadry Hiszpanii, ale już bez Roberta Moreno, którego uznał za nielojalnego względem jego osoby.

Dziś były asystent Enrique jest pierwszym trenerem AS Monaco. Jak widać, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Chociaż na pewno wyjazd z reprezentacją „La Furia Roja” na taki turniej jak mistrzostwa Europy jest marzeniem wszystkich hiszpańskich szkoleniowców.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze