Tu miał pojawić się finalny tekst wychwalający Premier League pod niebiosa i utwierdzający mnie (i Was) w przekonaniu, że angielska ekstraklasa jest nadal najlepszą ligą świata, ale proces twórczy peanu nad brytyjskimi rozgrywkami zatrzymał się na... tytule. Nie przeszło mi przez palce wychwalanie Barclay’s Premier League „po ostatnim gwizdku”, podczas gdy to właśnie panowie z gwizdkiem byli jej najczarniejszymi charakterami w minionym sezonie. I nie chodzi mi tu o ich stroje.
W tym sezonie obserwowaliśmy upadek poziomu sędziowania na Wyspach. Fani atakującej – zajmowaną przez angielską ekstraklasę pozycję hegemona wśród światowych lig, Primera Division do tej pory z zazdrością mogli patrzeć w kierunku Wielkiej Brytanii na jakość sędziowania. W minionej kampanii mieli oni jednak – obok występów angielskich drużyn w europejskich pucharach – kolejne pole do szydery. Równie często jak krzyczane co kolejkę hiszpańskie robo, Anglicy oskarżali bowiem paradujących przed nimi sędziów o okradanie swoich ulubieńców. Nic dziwnego więc, że siedemnastkę dopuszczoną do sędziowania w Premier League określa się dziś jedną z najgorszych w historii.
Trafność ważnych decyzji? 95%. Trafność decyzji rozstrzygających przewinienia w polu karnym? 98%. Trafność decyzji dotyczących spalonych? 99% – to oficjalne dane na temat efektywności pracy angielskich sędziów w sezonie 2014/2015. Propaganda, jakiej Goebbels by się nie wstydził. Trzeba przyznać, że oficjele z PGMO do perfekcji opanowali sztukę socjotechniki.
Słusznie na swoim blogu zwraca uwagę Michał Zachodny na fakt, iż powyższe wyliczenia szokują nie tylko dlatego, że każdy z nas ma przeświadczenie o ich fałszywości, ale też dlatego, że stoją obok niezdefiniowanych pojęć. Bo jak wytłumaczyć chociażby „ważną” decyzję, skoro samo ciało nadzorujące pracę sędziów nie trudzi się w jej zdefiniowaniu?
To jednak wierzchołek góry lodowej problemów z gwizdaniem na Wyspach. Zakłamywanie rzeczywistości śmiesznymi cyferkami jest w końcu niczym więcej, jak właśnie przyjętą z gorzkim uśmiechem na twarzy kpiną. Dużo poważniej i z większym smutkiem brytyjskie media i sami kibice odnoszą się do problemów PGMO z organizacją pracy.
Sztandarowym przykładem z zakończonego już sezonu ma być zakulisowy konflikt na linii PMGO – Mark Clattenburg. Wielu jest takich, którzy przyjmują, że po zasłużonym zawieszeniu korków na kołku przez Howarda Webba to właśnie 40-latek jest obok Martina Atkinsona najlepszym sędzią Premier League. Obaj panowie są zarazem jedynymi angielskimi sędziami wyróżnionymi w gronie UEFA Elite.
I tu zdaje się należy upatrywać sedna sprawy. Mark Clattenburg i Martin Atkinson są bowiem zarazem najpoważniejszymi kandydatami na jedno jedyne miejsce w samolocie z Londynu do Paryża, by wziąć udział w Euro 2016. Jak łatwo się domyśleć, UEFA spośród dwójki będzie wybierała nie tylko lepszego, ale i też tego, który miał okazję pracować podczas najważniejszych – a więc nakładających na barki gwiżdżącego największą presję – spotkań Premier League. Po zeszłorocznych decyzjach szefa PGMO, Mike’a Rileya, można się domyślać, że „kandydat władzy” jest tylko jeden. Mark Clattenburg z wielu angielskich klasyków sędziował bowiem jedynie wrześniowe spotkanie Arsenalu z Manchesterm City.
Elektrykowi z hrabstwa Durham nie pomagają też pewnie skandale. Clattenburg był już raz zawieszony w 2008 roku i całkiem niedawno z powodu wycieczki na koncert Eda Sheerana. Anglik złamał protokół sędziowski, opuszczając miejsce pracy (WBA vs. Crystal Palace) własnym samochodem i w dodatku prowadząc w nim telefoniczną konwersację z Neilem Warnockiem, którą to według przepisów mógł odbyć tylko osobiście, i tylko w obecności sędziego-asystenta. Od tego czasu jednak, nawet po odsłużeniu zawieszenia, PGMO zdawało się deprecjonować rolę Clattenburga w gronie sędziów Premier League.
Brudna walka o wpływy w angielskiej piłce to jednak niewiele w porównaniu z chociażby wyczynami FIFA. Wśród angielskich mediów panuje przekonanie, że wewnętrzne przepychanki pod nosem Mike’a Rileya to ledwie drobny pyłek kurzu na półce z przestarzałymi zasadami pracy w PGMO. Zarzuty dotyczą wszelkich fundamentalnych kwestii. Od kondycyjnego przygotowania sędziów, przez ich dobór na poszczególne spotkania, aż po możliwość analizy ich pracy po jej wykonaniu.
Z pomocą Howardowi Webbowi, który dołączył do sędziowskiej organizacji przed rokiem, po ostatnim gwizdku spotkania Manchesteru City z Southampton ruszył Chris Foy. Sędzia, którego odsunięcia od spotkań Premier League jeszcze przed sześcioma miesiącami domagał się były szef angielskich sędziów, Keith Hackett. Hackett domagał się obok zakończenia współpracy z Foyem jeszcze odejścia Mike’a Jonesa, Andre Marrinera, Lee Masona oraz oczywiście ustąpienia Mike’a Rileya. Angielskie środowisko pozostało głuche na podobne żądania i Foy ma od sezonu 2015/2016 razem z charyzmatycznym partnerem dbać o poziom doszkalania obecnie gwiżdżących kolegów, a jego miejsce w najwyższej klasie rozgrywkowej zajmie Graham Scott.
Kwestia sędziowania staje się jednak uciążliwa nie tylko w momencie obserwowania samych wydarzeń na angielskich boiskach, ale także podczas analizowania ich pomyłek w mediach. Gwizdka jest na szpaltach gazet i w szpiglach stacji telewizyjnych po prostu za dużo. Ileż przyjemniej oglądałoby się dajmy na to Match of the Day, gdyby Gary Lineker nie musiał wywoływać na nasze ekrany analiz pomyłek sędziowskich. Wady mody na dysputy o poziomie gwizdania w poszczególnych meczach objawiają się też chociażby w polskiej Lidze+ Extra, gdzie zdarza się ekspertom i prowadzącym więcej czasu poświęcać na kopniaki, ciąganie za koszulki czy zagrania ręką. Więcej piłki w piłce!