Po ostatnim gwizdku #11: Ci, którzy uniknęli spadku


9 czerwca 2015 Po ostatnim gwizdku #11: Ci, którzy uniknęli spadku

To już przedostatnia część naszego podsumowania sezonu angielskiej ekstraklasy. Dzisiaj na tapetę bierzemy Newcastle, Sunderland i Aston Villę. Zespoły, które ledwo uniknęły spadku w Premier League, ale także i drużyny, których degradacji wielu kibiców brytyjskiej piłki sobie szczerze życzyło.


Udostępnij na Udostępnij na

Zespołem, który był głównym obiektem takowych, było Newcastle. I tu pojawia się (nie)mały problem. Miasto, w którego barwach piłkarski świat zdobywał Alan Shearer, z pewnością „zasługuje” na to, by posiadać swojego przedstawiciela w najwyższej klasie rozgrywkowej. Klub ma świetne zaplecze finansowe, solidny stadion i najlepszą z tego wszystkiego bazę oddanych kibiców. Jest jednak źle zarządzany.

Mike Ashley to kontrowersyjny właściciel znanego i w Polsce sklepu SportsDirect.com, a także jest 15. na liście wśród najbogatszych  Brytyjczyków. Niestety, klub zakupiony za bagatela 135 milionów funtów traktuje jak swoją zabawkę, stadion – jak doskonałą powierzchnię reklamową dla ekspozycji swojej marki, a kibiców ma w głębokim poważaniu. I tak oto trwa owo przeciąganie liny wśród „Srok”, które o mały włos drużyna nie przypłaciłaby spadkiem z Premier League.

„Tymczasowy” menedżer John Carver próbował zakłamywać rzeczywistość, nazywając się najlepszym fachowcem w Anglii, ale wyniki były dla niego brutalne: ledwie prawie 12-procentowy odsetek zwycięstw i ostatni mecz decydujący o utrzymaniu. Utrzymaniu, które zapewnił zespołowi Jonas Guttierez, zawodnik doskonale  kojarzony w Anglii przez walkę z rakiem i zawodnik, którego klub zwolnił kilka dni później w rozmowie telefonicznej.

Latem 2014 roku Sunderland na Newcastle zamienił Jack Colback. Anglik mówił już po transferze, że zmienił kluby, bo miał dosyć walki o utrzymanie. Los okrutnie sobie z niego zadrwił, a kibice „Czarnych Kotów” z pewnością Colbackowi podobnej dyskredytacji nie wybaczą. Zresztą fani ze Stadium of Light mają już swoich nowych ulubieńców. Jednym z nich z pewnością został pozyskany z Manchesteru City. Imponujący wzrostem golkiper porywał trybuny swoimi świetnymi interwencjami, chociażby z meczów z Arsenalem, Leicester czy Evertonem.

W sercach kibiców specjalne miejsce też zapewnił sobie i Dick Advocaat – architekt utrzymania zespołu z hrabstwa Tyne & Wear. Holender zdołał jeszcze ten ostatni raz przekonać żonę i upewnił się, by Sebastian Larsson i spółka już więcej nie doświadczali takich upokorzeń jak porażka 0:8 z Southampton. „Czarne Koty” po tym, jak nie zdołały wygrać siedmiu spotkań z rzędu w najważniejszym meczu sezonu – bezpośrednim pojedynku o utrzymanie i to w Tyne & Wear Derby – zwyciężyły Newcastle po cudownym trafieniu bramki przez Jarmaine’a Defoe.

Nadchodzący sezon dla Sunderlandu będzie jednak niezwykle trudny, bo angielska ekstraklasa robi się już zbyt ciasna dla drużyn grających słabo do czasu, gdy nad gardłem nie zawiśnie ostrze relegacji. To samo, które groziło Aston Villi, co jeszcze przed rokiem zakładałem w ciemno, a już we wrześniu wydawało mi się to niemożliwe. Drużyna Paula Lamberta wystartowała w sezon jak rakieta, po pięciu kolejkach zajęła trzecie miejsce w tabeli i zadziwiła wszystkich solidnością swej gry w defensywie i polotem w szybkim ataku.

Rzeczywistość jednak dość szybko weryfikuje podobne wysokie formy i niezwykle zaciętą walkę, choć trochę – szczególnie jeśli chodzi o segmenty tabeli – przewidywalna Premier League zawsze przybiera przewidywany kształt. Tak więc zarówno jak i Southampton w końcu wypadło z gry o mistrzostwo, tak i Aston Villa w końcu wróciła do walki o utrzymanie. Szczególnie jeśli się nawet nie próbuje jej unikać. „The Villans” jesienią i na przełomie roku byli statystycznie najgorzej grającą w ofensywie drużyną w Premier League.

Gabby Abgonlahor i partnerzy w ataku zdobyli najmniejszą liczbę bramek, oddali najmniej strzałów (nie tylko celnych, ale i w ogóle) i stworzyli także najmniej okazji do ich oddawania. Ledwie 11 bramek strzelonych w najwyższej klasie rozgrywkowej do lutego (23 kolejki). Taka sytuacja skłoniła włodarzy klubu do podjęcia ekstremalnych kroków. Skłoniła ich do telefonicznej rozmowy z  Timem Sherwoodem.

Kiedy patrzę na angielskiego trenera, to cała krucjata Michała Probierza o godność polskich fachowców wydaje mi się niezwykle sensowna. Zresztą dokonań charyzmatycznego szkoleniowca „The Villans” nie da się zmieścić w jednym akapicie. Podobnie jest pewnie w przypadku trenera Probierza. Wątpię, by wystarczył na to jeden napisany artykuł. Z pewnością jednak w takim dziele widnieć będzie notka: uratował Aston Villę przed spadkiem, bo tak też się i stało. Może nie tak spektakularnie, jak swoją misję wykonali Tony Pulis czy Alan Pardew, ale jednak!

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze