Plan selekcjonera wypalił. Co wiemy po pierwszym meczu za kadencji Jana Urbana?


Polska remisuje 1:1 z Holandią po pięknym golu Matty’ego Casha

5 września 2025 Plan selekcjonera wypalił. Co wiemy po pierwszym meczu za kadencji Jana Urbana?
Paweł Andrachiewicz / PressFocus

Reprezentacja Polski zremisowała z Holandią 1:1 w Rotterdamie po golu Matty’ego Casha w końcówce meczu. Holendrzy przez większość spotkania dominowali i mieli więcej okazji, ale nie potrafili tego wykorzystać. W ich mediach nazwano wprost rozczarowaniem i „kacem na De Kuip”. Wśród zawodników reprezentacji Polski, jak i kibiców cieszy sam wynik, choć selekcjoner Jan Urban studzi emocje i podkreśla, że drużyna wciąż musi poprawić grę w obronie i szybciej uwierzyć w swoją skuteczność.


Udostępnij na Udostępnij na

„Gloria Victis” – chwała zwyciężonym. To hasło, które wywodzi się z łaciny, ale swoją symbolikę szczególnie mocno zapisało w polskiej kulturze dzięki noweli Elizy Orzeszkowej pod tym samym tytułem. Pisarka, opisując powstanie styczniowe, pokazała, że choć powstańcy ponieśli klęskę militarną, to ich ofiara, duch i niezłomność zasłużyły na wieczną pamięć i szacunek. „Gloria Victis” stało się więc synonimem honoru mimo porażki, symbolem tego, że przegrani w rzeczywistości mogą być moralnymi zwycięzcami.

I właśnie te słowa pasują do meczu Polski z Holandią. Bo choć na tablicy wyników widniał remis, w wymiarze sportowego ducha to biało-czerwoni byli triumfatorami. Wbrew wszelkim przewidywaniom postawili się faworytom, wywalczyli sensacyjny punkt i zostawili rywali z poczuciem, że to oni coś stracili.

Plan na mecz zdał egzamin

Plan Polski na ten mecz był dość klarowny i w dużej mierze inspirowany pomysłami Czesława Michniewicza. Niska linia obrony miała wybijać Holendrów z rytmu i ograniczać ich możliwości kombinacyjnej gry. W ataku staraliśmy się grać szybko z kontry, szukać przestrzeni i błyskawicznych przejść, ale często brakowało dokładności, pewności i tempa. Po odbiorze piłki Polacy bardzo często przenosili ją od razu na połowę rywala, jednak efektywność tych akcji była ograniczona. Problemem była liczebność w ofensywie. Trudno było rozegrać szybkie, kombinacyjne akcje na jeden-dwa kontakty, skoro po prostu było nas za mało w ataku.

Wielokrotnie ratował nas również Łukasz Skorupski. Poza błędem przy bramce zaliczył kolejny solidny występ i kilkukrotnie interweniował w kluczowych momentach. W drugiej połowie Polska nie zmieniła swojego stylu gry. Wciąż próbowała odgryzać się kontratakami, które nie zawsze były skuteczne, ale dawały drużynie pewną strukturę i kontrolę. Warto pochwalić też wejścia zawodników z naszej rodzimej ligi, którzy wnieśli powiew świeżości i prostotę, która napędzała grę Polaków. Jedną z akcji, z udziałem Kamila Grosickiego i Karola Świderskiego, można było wręcz nazwać „kopiuj-wklej” z Euro 2016 przeciwko Portugalii.  Dynamiczne, szybkie, efektowne, pokazujące potencjał drużyny, która była w końcówce meczu w stanie rywalizować i czasem nawet zaskakiwać Holandię. Co warte odnotowania, Jan Urban już jest lepszy od Michała Probierza. Dlaczego? Holendrzy oddali na naszą bramkę 14. strzałów, tyle ile w pierwszej połowie meczu przegranego 2:1 za kadencji trenera Probierza.

Dlaczego Lewandowski nie nadaje się do takiej gry?

Nie od dziś wiadomo, że Robert Lewandowski zmienił swoją rolę. Nie jest już mobilnym napastnikiem, ale egzekutorem czekającym w polu karnym, aby wykończyć sytuację. Wynika to w dużej mierze z wieku, który ogranicza jego dynamikę i możliwości gry w pressingu.

W meczu z Holandią nie zaobserwowałem, by Lewandowski był w stanie samodzielnie zagrozić bramce rywali. W efekcie wachlarz możliwości ofensywnych reprezentacji był znacząco ograniczony. Nie potrafił intensywnie pracować bez piłki ani utrzymać tempa przy szybkich kontrach. Często brakowało go przy ataku, gdzie trzeba było przebieg 60-70 metrów na pełnej szybkości. Lewandowski nie jest przystosowany do gry w niskiej obronie, a w momencie prób wyprowadzenia akcji ofensywnej często pozostawał poza grą, zmuszając drużynę do wyboru innych rozwiązań. W grze na „ścianę” również nie był w stanie rywalizować z obrońcami, którzy często go przepychali lub ubiegali.

Dla precyzji warto zaznaczyć, że niezależnie od tego, kto znajdowałby się na jego miejscu, nie otrzymałby piłek w odpowiedniej ilości ani jakości, aby w pełni wykorzystać swoje możliwości. Styl gry reprezentacji w tym meczu nie dostarczał napastnikowi tego, czego oczekuje się od klasycznego egzekutora – czyli sytuacji bramkowych. Nie chodzi o deprecjonowanie Lewandowskiego, lecz o wskazanie realnych ograniczeń tej pozycji w kontekście taktyki. Jedynym sposobem na pełniejsze wykorzystanie jego klasy byłoby częstsze dostarczanie piłek w pole karne, jednak w tym elemencie drużyna wciąż ma braki. Jednakże ciągle podtrzymuję swoją narrację o tym, że nie stać nas na zrezygnowanie z takiej klasy zawodnika. Nawet jeśli trzeba będzie zacząć grać bardziej dla niego, to kadra powinna grać i czerpać wzorce oraz korzyści pracując z Robertem, bo w ataku jest pusto.

Urbana można pochwalić za zmiany

Jan Urban w wczorajszym spotkaniu zdecydował się na zmiany dopiero po przerwie zmieniając najpierw jednego, a potem trzech zawodników.  Pierwszą zmianą jaką przeprowadził selekcjoner było zdjęcie z bliska Roberta Lewandowskiego i wprowadzenia Karola Świderskiego. Co do napastnika greckiego Panathonaikosu zdążyliśmy przywyknąć do jego niemrawych i karkołomnych prób grania. Często niedokładny, wolny, zbyt impulsywny. Tak w zasadzie można określić jego ostatnie zgrupowanie, gdzie de facto strzelił dwa gole.

Mecz z Holandią był totalnym przeciwieństwem tego, co mogliśmy widzieć podczas wiosennych zgrupowań. Świderski był naładowany dobrą energią, agresywny w doskoku, pewny w decyzjach i co najważniejsze potrafimy ochronić piłkę przed rosłymi obrońcami reprezentacji Holandii. Jedna akcja, po której będąc na ziemi zdołał wstać i zgrać jeszcze piłkę utwierdził mnie w przekonaniu, że to wciąż bardzo dobry piłkarz.

Zaufał Cashowi, poświęcił Zalewskiego

Oprócz bardzo dobrego wejścia Karola Świderskiego na boisku pojawiło się jeszcze czterech reprezentantów. W miejsce Nicoli Zalewskiego wszedł Paweł Wszołek i przy nim warto zatrzymać się na chwilę. To jeden z najbardziej wybieganych i doświadczonych ekstraklasowiczów, regularnie chwalony za szybkość, determinację i waleczność. Gdy Jan Urban powołał go na wrześniowe zgrupowanie, Wszołek mówił, że cieszyłby się z każdej minuty, którą dostanie. I faktycznie – na murawie wyglądał nie jak 33-letni zawodnik, ale jak debiutant głodny gry. Był agresywny, wybiegany, silny i zaangażowany. Sprawił, że Denzel Dumfries momentami wyglądał tak, jakby rywalizował z jednym z najlepszych obrońców na świecie. Każde jego udane zagranie budziło ekscytację i dawało poczucie, że ten piłkarz naprawdę chce wykorzystać swoją szansę.

Jan Urban pozostawił na placu gry Matty’ego Casha, choć jego pierwsza połowa była delikatnie mówiąc nieudana. Cody Gakpo rozbijał go niemal w każdym pojedynku, Polak gubił się w kryciu i nie potrafił znaleźć sposobu na rywala. Jednak w drugiej części meczu obraz zmienił się diametralnie. Cash, mimo problemów, był drugim najlepszym zawodnikiem pod względem odbiorów, miał najwięcej wygranych pojedynków w polskiej drużynie i był też drugi w liczbie wybić z pola karnego. Zaufanie selekcjonera opłaciło się w najlepszy możliwy sposób – bramką. Po słabej pierwszej połowie Anglik z polskim paszportem w drugiej części meczu był jednym z liderów zespołu. Można powiedzieć, że zdał egzamin, pokazując, że potrafi podnieść się po kryzysie i stanąć na wysokości zadania w starciu z Gakpo.

Obrona zdała egzamin

Polska defensywa zdała egzamin na solidną czwórkę z plusem. Owszem, Jan Urban miał kilka zastrzeżeń – przede wszystkim do momentami zbyt pasywnej gry i braku doskoku do rywala, co dawało Holendrom przestrzeń do rozgrywania akcji. Ale w szerszym obrazie trudno nie ocenić tego występu jako bardzo pozytywnego. Trójka stoperów zaprezentowała się dojrzale, z determinacją i odpowiedzialnością, a to właśnie linia obrony była kręgosłupem drużyny w starciu z dużo silniejszym przeciwnikiem.

Największym zaskoczeniem okazał się Przemysław Wiśniewski. Debiutant wszedł w mecz tak, jakby miał już za sobą kilkanaście występów w kadrze. Grał bez kompleksów, pewnie wyprowadzał piłkę i nie bał się pojedynków jeden na jednego. Wygrywał je regularnie, co dawało drużynie chwilę oddechu. Urban po spotkaniu podkreślał, że nie miał wątpliwości, by na niego postawić – znał jego charakter i jakość jeszcze z czasów gry w Górniku Zabrze. Wiśniewski ma już 27 lat, ale wiek w tym przypadku nie jest wadą – wręcz przeciwnie, dzięki doświadczeniu i spokoiowi może stać się jednym z liderów defensywy na lata. Na tle Holendrów wyglądał dojrzale, a do tego imponował szybkością, siłą i zdecydowaniem. Nie było widać po nim ani paniki, ani nerwowości, co w meczu takiej rangi jest rzadkością.

***

Obok niego bardzo solidnie zaprezentował się Jan Bednarek. To on swoim ustawieniem i spokojem stabilizował grę całej trójki, był przewidywalny w najlepszym tego słowa znaczeniu. Nie podejmował zbędnego ryzyka, ale dawał drużynie pewność i poczucie bezpieczeństwa. Jakub Kiwior natomiast potwierdził, że kiedy tylko złapie rytm meczowy i optymalną intensywność, może być jednym z kluczowych piłkarzy tej kadry. Wciąż zdarzają mu się przestoje i momenty, w których brakuje mu koncentracji, ale potencjału ma na tyle dużo, że trudno wyobrazić sobie przyszłość reprezentacji bez niego. Cała trójka dobrze radziła sobie w grze powietrznej i w pojedynkach siłowych, ograniczając atuty rywala. Ich problemem były momenty, w których Holendrzy przyspieszali wymiany i grali na jeden, dwa kontakty – wtedy polscy obrońcy gubili krycie, tracili orientację i zostawiali przeciwnikom zbyt wiele wolnej przestrzeni. To naturalne ryzyko przy niskiej obronie, ale jeśli reprezentacja chce się rozwijać, musi nauczyć się lepiej reagować na takie momenty.

Słaby Szymański

Sebastian Szymański to piłkarz, którego można opisywać w dwóch wersjach. Pierwsza to ta, którą pokochał José Mourinho w Fenerbahçe: szybki w myśleniu, odważny w grze do przodu, potrafiący jednym podaniem otworzyć drogę do bramki. W tej odsłonie Szymański wygląda jak rozgrywający z absolutnego europejskiego topu, zawodnik, który może być sercem każdej drużyny. Niestety w reprezentacji Polski oglądamy najczęściej jego drugą twarz – apatyczną, wolną, ospałą. Zamiast błysku mamy himeryczność, zamiast odwagi – wahanie, zamiast dynamiki – ślamazarność.

W starciu z Holandią znów był piłkarzem, który bardziej przeszkadzał, niż pomagał. Miał problemy z podejmowaniem decyzji, gubił się w pressingu, nie dawał drużynie ani tempa, ani jakości w rozegraniu. Wydaje się, że jego gra w kadrze to sinusoida, w której mecz naprawdę dobry zdarza się raz na dziesięć spotkań. Reszta to pasmo rozczarowań i niewykorzystanego potencjału. To bolesne, bo talentu nie można mu odmówić. Potrafi być jednym z najlepszych zawodników na boisku, jeśli czuje się komfortowo. Problem w tym, że w narodowych barwach niemal nigdy tego komfortu nie znajduje.

Dlatego pytanie o Szymańskiego w kadrze zaczyna być coraz bardziej palące. Czy Jan Urban znajdzie na niego pomysł, który uwolni jego najlepsze cechy, czy też reprezentacja musi pogodzić się z faktem, że w obecnej strukturze gry to piłkarz bezużyteczny? Bo dziś wygląda to tak, że Szymański w kadrze jest tylko cieniem samego siebie z ligi, a cierpi na tym cała ofensywna gra Polski.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze

Ekstraklasą na nich!

Jan Urban na mecze z Holandią i Finlandią powołał czworo graczy z polskiej ekstraklasy. Troje z nich pojawiło się w drugiej części spotkania i powiedzieć trzeba - dali radę. Kto jeszcze na przestrzeni lat wyróżniał się grając w PKO Ekstraklasie?