Piotr Malinowski: Nie było mi łatwo się z tym pogodzić [WYWIAD]


Przed finałem Pucharu Polski rozmawiamy z legendą Rakowa Częstochowa

2 maja 2023 Piotr Malinowski: Nie było mi łatwo się z tym pogodzić [WYWIAD]
Łukasz Laskowski / PressFocus

O Rakowie mówi się najwięcej i z wielu względów o Rakowie jeszcze jakiś czas będzie najgłośniej. Cisza medialna zarządzona w klubie nie obowiązywała wychowanka częstochowian, który jako jedyny z pozostałych w nim zawodników pamięta erę zespołu „Czerwono-niebieskich” przed trenerem Markiem Papszunem! W rozmowie z 39-latkiem między innymi powróciliśmy do przeszłości i poruszyliśmy wątek Pucharu Polski. O sentymentach, o planach, o przeżyciach – Piotr Malinowski, popularny „Malina”.


Udostępnij na Udostępnij na

Piotr Malinowski jest mocno kojarzony z Podbeskidziem Bielsko-Biała, miał epizod w Górniku Zabrze, ale to w swoim rodowitym klubie, Rakowie Częstochowa, spędził sporo ponad dziesięć lat. Skrzydłowy zaczynał grę w czerwono-niebieskich barwach na początku tego wieku, a w nowszych dziejach przeszedł wraz z trenerem Markiem Papszunem drogę od drugiej ligi do wicemistrzostwa i krajowego pucharu. To dla niego numer 13 został przed dwoma laty zastrzeżony.

Krótka piłka: jakie przewidywania na finał Pucharu Polski?

Nic innego jak zwycięstwo Rakowa Częstochowa.

Kwietniowa porażka Pana zdaniem pomoże Rakowowi?

Paradoksalnie tak – klasyczne podpuścić i skasować. Trener Papszun i jego sztab na pewno wiedzą, jak przygotować odpowiednio zespół, by sytuacja się nie powtórzyła.

Ostatnią bramkę dla pierwszego zespołu przy Limanowskiego 83 (finalnie uznaną za samobójczą) zdobył Pan w pucharowym spotkaniu z Legią. Najpiękniejsze wspomnienie w karierze?

W tamtym momencie na pewno jedno z bardziej zapadających w pamięć, aczkolwiek finalnie niestety nie zrealizowaliśmy celu, którym był finał.

Znaczną część tego ćwierćfinału grał Pan z rozciętą głową – szalę zwycięstwa takich starć przechyla się sercem?

To są wielkie emocje i adrenalina – ból w takich sytuacjach jest mniejszy niż chęć pozostania na boisku.

Czy nie był to jeden z najważniejszych meczów w historii nowożytnego Rakowa, który pokazał, że drużyna nie ma sufitu na polskim podwórku?

To był sezon, w którym awansowaliśmy do ekstraklasy, na pewno ten mecz dał nam więcej pewności siebie w kolejnych meczach, ale nam jej nigdy nie brakowało. Po późniejszym półfinale z Lechią Gdańsk niedosyt był duży, w szczególności patrząc na przebieg całego spotkania.

Od trzech sezonów zespół jest bezbłędny w tych rozgrywkach. Właściwie od 2019 roku nie przegrał, tylko raz został wyeliminowany po konkursie „jedenastek”. Z czego Pana zdaniem ta bezbłędność wynika?

Wynika z tego, że Raków jako zespół jest pewny swego w każdym meczu i tylko splot niefortunnych zdarzeń może pokrzyżować mu szansę na zwycięstwo – co jest ograniczone do minimum. Byłem w tej drużynie i wiem, co mówię, to nie jest zespół, który boi się kogokolwiek.

Chciałbym powrócić do ubiegłej ery. Jest Pan jedynym piłkarzem, który pozostał w klubie i który pamięta czasy przed trenerem Markiem Papszunem. Czy w tamtym pamiętnym sezonie blamażu, gdy nie udało się awansować do pierwszej ligi, pojawił się moment zwątpienia i rezygnacji?

Ten element nigdy się nie pojawił, uwierzyłem w projekt, który przedstawił mi pan Michał Świerczewski, i dążyłem do jego realizacji. Gdyby było inaczej, nie zdobyłbym z tą drużyną wicemistrzostwa i pucharu.

Jak Pan wspomina pierwsze wejście trenera do szatni i cały okres z nim spędzony?

Pierwsze spotkanie nie wyróżniało się niczym szczególnym, jednak podsumowując cały ten okres, to trener Papszun jest najlepszym trenerem, przy jakim miałem okazję trenować.

Zmieniło się Pana postrzeganie piłki jako zawodnika?

Do tego stopnia, że gdybym trafił na trenera Papszuna w wieku dwudziestu paru lat, to uważam, że byłbym dużo lepszym zawodnikiem. Stricte boiskowo poprawiłem grę w obronie. Jednak wiedza, którą zdobyłem, zmieniła moje myślenie o piłce o 180 stopni. Piłka nożna to nie jest gra przypadku, wszystkie działania podejmowane przez zawodników są zależne od siebie i mają wpływ na to, jak wyglądasz jako zespół na boisku.

Może to są banały i rzeczy, które powszechnie wiadomo, jednak proszę mi wierzyć z mojego doświadczenia, że nie wszędzie tak było, że trener wie, czego oczekuje od zespołu, i potrafi przekazać to drużynie – co też nie jest takie oczywiste. Od drugiej ligi do ekstraklasy w klubie zmieniło się niemal wszystko, jeśli chodzi o rzeczy okołoboiskowe – szatnia, odnowa biologiczna, jakość boiska, wszystkie sprawy organizacyjno-sportowe weszły kilka poziomów wyżej.

Zmiana na ławce wiązała się ze zmianą Pana pozycji. Jak przystosował się Pan do roli wahadłowego, boiskowo i mentalnie?

Nie była to dla mnie aż tak wielka zmiana, zawsze lubiłem ciężko pracować i podnosić swoje umiejętności, a gdy ma się trenera, który wie dokładnie, czego wymaga od zawodnika, i wie, w jaki sposób mu to przekazać, proces adaptacji przebiegł sprawnie.

Były wątpliwości kilku osób odnośnie do kondycji w Pana wieku, były i zmiany pozycji.

Będąc w pierwszej drużynie Rakowa, do końca byłem zawodnikiem w pierwszej piątce pod względem szybkościowym i wydolnościowym. W drugiej lidze miałem epizody gry na „dziesiątce”, to samo w pierwszej. Nie było dla mnie w tym nic dziwnego na boiskach ekstraklasowych. Zmiany te w większości były podyktowane potrzebą wystawienia zawodnika o odpowiednim profilu na dane spotkanie.

Odejście z pierwszej drużyny – liczył Pan na jeszcze więcej czy liczył się Pan, że to czas zejść z tej sceny? Z jakim ładunkiem emocjonalnym to się wiązało?

Uważam, że byłbym w stanie rywalizować jeszcze jeden sezon na tym poziomie. Na pewno nie było mi łatwo się z tym pogodzić, nigdy wcześniej nie byłem w takiej sytuacji, ale też nie będę ukrywać, że prędzej czy później to musiało nastąpić.

Zaletą Rakowa jest to, że bezwzględnie ucina wszystkie sentymenty przy podejmowaniu decyzji? Świeża jest sprawa Tomasa Petraska.

W piłce nożnej jest taka reguła, że nie ma sentymentów – jednak od każdej reguły występują odstępstwa, wyjątki. Oprócz tego musisz umieć spojrzeć wstecz, szanować ludzi, którzy budowali historię klubu – bez tego zatracasz jako klub swoją tożsamość.

Jak Pan przyjął decyzję o rezygnacji trenera?

Moja pierwsza reakcja na odejście trenera Papszuna to szok i niedowierzanie, oczekiwałem przedłużenia umowy. Jest to wielka strata dla klubu, oczywiście można mówić, że nie ma ludzi niezastąpionych, ale trenera Papszuna zastąpić będzie niezwykle trudno.

A zatem co Pan sądzi o wyborze następcy?

Nie miałem przyjemności pracować z trenerem Szwargą, więc trudno jest mi się odnieść do tego, jak to będzie wyglądać. Liczę jednak, jak zapewne wszyscy sympatycy Rakowa, że to będzie w większym lub mniejszym stopniu kontynuacja pracy trenera Papszuna.

Możliwe, że po tym sezonie będzie Pan także jedynym pozostałym zawodnikiem w Rakowie, który będzie pamiętał historyczny awans do ekstraklasy. Ale czy jest Pan już zdecydowany grać dalej? Jakie są plany co do zakończenia kariery? Stawia Pan jeszcze jakieś cele w piłce, np. awans do drugiej ligi?

To jest zależne od kilku czynników, w tym momencie chcę dokończyć obecny sezon.

Jakie w Pana odczuciu są przyczyny tak nieudanego początku wiosny w wykonaniu rezerw, straty fotelu lidera i praktycznie skreślenia się w walce o ten awans?

To jest sport i takie rzeczy są wkalkulowane, nie masz patentu na wygrywanie wszystkiego. Nam te porażki przydarzyły się w najmniej oczekiwanym przez nas momencie, a wygrywając wszystko w czwartej lidze i w pierwszej rundzie trzeciej ligi, nie do końca wiedzieliśmy, jak sobie z tą sytuacją poradzić.

Oprócz tego jakie wiąże Pan nadzieje z pracą trenera/analityka w najbliższej i tej bardziej oddalonej przyszłości?

Chciałbym dalej rozwijać się w tym kierunku, jeszcze wiele przede mną.

Czy z Pana perspektywy akademia się rozwija? Kiedy Pana zdaniem możemy się spodziewać w zespole kolejnych wychowanków?

Na pewno akademia idzie cały czas do przodu i myślę, że tempo zostało zachowane. Kilku zawodników z młodszych roczników ma na to szanse w niedalekiej przyszłości, ale trudno mi prognozować, jak sobie poradzą w seniorskiej piłce. Niestety nazwisk nie mogę zdradzić.

Wspominaliśmy o trafieniu z Legią, ale ostatniego gola dla pierwszej drużyny strzelił Pan w meczu w Kielcach, który był jednocześnie ostatnim Pna meczem w wyjściowej jedenastce. Teraz na tym stadionie drużyna najprawdopodobniej zostanie po raz pierwszy mistrzem Polski. Jak smakowały bramki w ekstraklasie po takiej historii, jaką przeżył Pan z klubem?

Oczywiście cieszę się, że Raków zdobędzie mistrzostwo Polski, a czy to będzie w Kielcach, czy gdziekolwiek indziej, nie ma to dla mnie znaczenia.

Jeśli mówimy o bramkach, to są to emocje nie do opisania, trudno się podzielić taką radością, gdy strzelasz gola na najwyższym szczeblu rozgrywkowym dla klubu, w którym się wychowałeś, a zespół ten mecz wygrywa. Mało tego, dla klubu, któremu kibicowałem od najmłodszych lat, chodziłem na mecze w najwyższej klasie rozgrywkowej lub słuchałem relacji w częstochowskim Radiu FON.

W momencie, kiedy klub spadał z najwyższej klasy rozgrywkowej, miałem 14 lat i proszę mi wierzyć lub nie, postawiłem sobie taki cel lub marzenie, żeby kiedyś ten klub wprowadzić do ekstraklasy jako zawodnik.

Zawsze miałem to z tyłu głowy, grając już w innych klubach, zbierając doświadczenie, i kiedy pojawiła się taka możliwość, zrezygnowałem z gry w ekstraklasie po to, żeby spróbować spełnić to marzenie. Wiedziałem, że lepszej chwili nie będzie. Kilka lat później świętowałem z Rakowem awans… Oczywiście to wszystko w dużym skrócie.

Z przymrużeniem oka: w obliczu trudnej sytuacji na wahadłach po odejściu Patryka Kuna przyjąłby Pan teraz propozycję powrotu do szerokiego składu?

Pomidor!

Nie da się ukryć, że wciąż jest Pan ulubieńcem publiczności. Jakieś ulubione momenty?

Każdy z momentów z sympatykami był wyjątkowy bez względu na sytuację. Trudno to opisać słowami, gdy czujesz wsparcie od kibiców.

Pana najlepsze relacje w szatni pierwszego zespołu?

Z każdym z zawodników starałem się mieć dobre relacje, na pewno na przestrzeni lat w Rakowie byli to Rafał Figiel, z którym kontakt mam do tej pory, czy Andrzej Niewulis i Patryk Kun.

Na sam koniec: wierzy Pan, że w Częstochowie powstanie prawdziwy obiekt piłkarski?

Chciałbym w to wierzyć, że coś w tym temacie się zmieni, nie przystoi przyszłemu mistrzowi Polski grać na takim stadionie.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze