Mając 18 lat, debiutował w polskiej ekstraklasie w barwach Widzewa Łódź, którego jest wychowankiem. Ponad dekadę później w swoim CV ma grę dla dziesięciu klubów. Sparzył się w Grecji, ale w odległym Kazachstanie wyraźne odżył. Piotr Grzelczak przeżył na Dalekim Wschodzie prawdziwą sinusoidę. W zakończonym miesiąc temu sezonie strzelił pięć goli w 12 spotkaniach i wrócił z klubem do ekstraklasy. Z 32-letnim napastnikiem powspominaliśmy stare czasy i nie tylko.
Pochodzi Pan z Łodzi i swoje pierwsze piłkarskie kroki stawiał w Widzewie. Jak dobrze kojarzę, miał Pan 18 lat, gdy debiutował. Pamięta Pan, w meczu z którym rywalem to było i jak się wówczas Pan czuł? W końcu zagrał Pan po raz pierwszy w barwach klubu, na którym chyba Panu zależało.
Tak, jestem z Łodzi, jednak nie pamiętam, z kim miałem okazję zagrać swój pierwszy mecz. Niemniej jednak dla wychowanka Widzewa na pewno zagranie w pierwszej drużynie było spełnieniem marzenia z dzieciństwa.
Sprawdziłem, bo nie pamiętałem, który trener dał Panu szansę zadebiutowania i jak się okazało, był to Michał Probierz, dla którego również był to pierwszy mecz w roli trenera Widzewa. Swoją drogą, Wasze drogi przecięły się ponownie w Lechii.
Faktycznie, trenerem, który dał mi szansę zadebiutowania w polskiej ekstraklasie, był Michał Probierz. W kolejnych latach nasze drogi przecinały się jeszcze dwukrotnie, w Lechii Gdańsk i Jagiellonii Białystok.
W Łodzi na Piłsudskiego 138 spędził Pan jakieś sześć lat. W tym czasie rozegrał Pan ponad 100 spotkań. Jak wspomina Pan tamten okres w swojej karierze? Co najbardziej utkwiło Panu w pamięci? Może jest to jedno ze spotkań albo jakieś zajście z szatni?
Na pewno awans do ekstraklasy był takim okresem w Widzewie, a jeśli chodzi o konkretne spotkanie, to mecz z Sandecją Nowy Sącz, gdy wygraliśmy 7:1 i udało mi się ustrzelić hat-tricka.
Z perspektywy czasu wiemy, że ówczesny Widzew był średnio, żeby nie powiedzieć słabo zarządzany. Dlaczego zimą 2012 roku odszedł Pan do Lechii Gdańsk? Jakie są kulisy tego transferu? Czy w ogóle chciał Pan zmieniać otoczenie, czy raczej klubowi włodarze mocno to Panu sugerowali, mówiąc, że tak będzie korzystniej dla obu stron?
W tamtym czasie trenerem Lechii Gdańsk był Paweł Janas, z którym pracowałem już wcześniej w Widzewie. Razem awansowaliśmy do ekstraklasy i to właśnie jego osoba miała duży wpływ na zmianę klubu.
Trafił Pan do Gdańska. Piękne miasto, solidny klub i nowy, olśniewający obiekt. Pokładano w Panu spore nadzieje, bowiem miał być Pan lekiem na ofensywną niemoc „Biało-zielonych”. Jednak ten pierwszy rok nie był taki, jakiego wszyscy oczekiwali. W ciągu całego 2012 roku rozegrał Pan 16 meczów, w których strzelił tylko jednego gola. Znalazłem artykuł z początku 2013 roku opublikowany na Trojmiasto.sport.pl, w którym pisano tak: „W większości meczów prezentował się tragicznie i bardzo mocno walczył o miano najsłabszego ligowca 2012 roku. Lechia z chęcią by się więc Grzelczaka pozbyła, problem w tym, że kiedy przychodził do Gdańska, podpisano z nim absurdalnie długi 3,5-letni kontrakt (do czerwca 2015 r.). W grę wchodzi więc albo wypożyczenie, albo rozwiązanie umowy za porozumieniem stron”.
Trafiłem do klubu w trudnym dla niego okresie. Za zadanie mieliśmy utrzymać się w lidze i ten cel udało nam się osiągnąć, ale faktycznie liczby nie przemawiały za mną i na pewno tego sezonu nie mogłem zaliczyć do udanych.
Sprawdza Pan to, co się o Panu pisze, mówi?
Nie, nie sprawdzam. Wychodzę z założenia, że każdy ma prawo do swojej opinii.
Ostatecznie w zimowym okienku doszło do wypożyczenia do Polonii Warszawa. Po pół roku w stolicy wrócił Pan i nagle sporo się zmieniło. Wrócił Pan odmieniony. Nowym trenerem Lechii został wspomniany w naszej rozmowie Michał Probierz, a do tego fenomenalny gol przeciwko Barcelonie, który ciągnie się za Panem po dziś dzień. Od tamtego momentu rozegrał Pan w sumie 69 spotkań (przez dwa sezony), strzelając 11 goli i zaliczając osiem asyst. Może nie są to jakieś rewelacyjne statystyki, ale na pewno dużo lepsze niż na początku przygody z „Biało-zielonymi”.
Klub wysłał mnie na wypożyczenie do Polonii Warszawa, gdzie nie płacili po kilka miesięcy, jednak bardzo zależało mi na regularnej grze i to było w tamtym momencie dla mnie najważniejsze. Po powrocie do Gdańska drugi raz miałem okazję współpracować z trenerem Probierzem i na pewno to zaprocentowało. Natomiast bramka z Barceloną dała mi dużo pewności i wiary we własne umiejętności.
Słynie Pan z tego, że potrafi uderzyć z woleja. Taki piękny gol, przeciwko takiej drużynie jak Barcelona, sprawił, że kibice, ale też i piłkarze kojarzą Pana tylko właśnie z tym trafieniem. Pewnie w każdej kolejnej szatni, w której przyszło Panu być, czy to w Polsce, czy za granicą, koledzy pytają o tę bramkę, prawda?
Oj tak. Koledzy z szatni bardzo często pytają się o ten mecz i o tego gola. Jest to bardzo miłe. Cieszę się, że akurat jak udawało mi się strzelać bramki, to były one zdobywane przeważnie z powietrza, woleja i były ładnej urody.
Wracając do Pana kariery. Po Lechii przyszedł czas na Jagiellonię, Górnik Łęczna i grecki AO Platanias, z którym podpisał Pan dwuletnią umowę. Co by nie mówić, ta pierwsza zagraniczna przygoda była nieudana. Zakończyliście ligę na ostatnim miejscu, a z Panem po kilku miesiącach rozwiązano umowę. Dlaczego?
Pobytu w Grecji nie można zaliczyć do tych z kategorii udanych. Przez pierwsze sześć miesięcy trzykrotnie zmieniali się tam trenerzy, co na pewno dobrze nie wpłynęło na nasze wyniki. Rozwiązałem umowę, bo zależało mi na graniu, a miałem przecież jeszcze przez rok ważną umowę. Nie chciałem siedzieć na ławce.
Gra w drugiej lidze greckiej nie wchodziła w grę?
Akurat klub był położony w cudownym miejscu, więc można było zostać, ale tak jak wspomniałem, bardzo chciałem wrócić do gry i przypomnieć o sobie.
W marcu 2018 roku nie był już Pan zawodnikiem AO Platanias. Przez pięć miesięcy pozostawał Pan bez pracodawcy. Czemu dopiero we wrześniu podpisana została umowa z Chojniczanką? Czy wcześniej żaden polski klub nie był Panem zainteresowany? W końcu jest Pan uznaną marką na naszym rynku.
Właściwie to od kwietnia, ale przez dwa miesiące normalnie trenowałem z zespołem. Miałem kilka ofert z zagranicy, ale chciałem wrócić do Polski i tak wylądowałem w Chojnicach.
Blisko rok spędził Pan w Chojnicach, aż tu nagle gruchnęła wiadomość, że przenosi się Pan do Kazachstanu. Jak to się w ogóle stało, że trafił Pan do FK Atyrau?
Zadzwonił do mnie menadżer i zapytał, czy nie chciałbym pojechać do Kazachstanu i tak po bardzo szybkim przemyśleniu trafiłem do Atyrau.
Długo się Pan zastanawiał nad ofertą? Były jakieś wątpliwości?
W ciągu dwóch godzin decyzja została już podjęta.
Jak przebiegła aklimatyzacja w nowych warunkach? Z czym były największe problemy? Do czego najtrudniej było się przyzwyczaić?
Na pewno początek był bardzo trudny. Zarówno temperatura, jak i syntetyczna murawa dawały mi w kość i trochę czasu minęło, zanim pokazałem, na co mnie stać.
Za Panem już ponad rok gry w Kazachstanie. W tym czasie walczyliście o utrzymanie w tamtejszej ekstraklasie, co się nie udało, prawie wygraliście krajowy puchar i teraz wywalczyliście awans do elity. Po spadku nie miał Pan wątpliwości, żeby zostać w Atyrau?
Pierwszy sezon był bardzo trudny. Wiedziałem, jaka jest sytuacja, chciałem pomóc zespołowi w utrzymaniu i do ostatniego meczu walczyliśmy o to. Bardzo szkoda finału pucharu, bo do 87. minuty prowadziliśmy 1:0 po mojej bramce i niestety po dogrywce przegraliśmy. Po sezonie klub przedstawił mi plan i cel szybkiego powrotu do kazachskiej ekstraklasy i teraz już wiemy, że to się udało.
A teraz coś, co zapewne interesuje wiele osób. Jak ocenia Pan poziom ligi kazachskiej? Porównywalny do polskiej ekstraklasy?
Jak pokazują rozgrywki europejskie, na pewno poziom jest podobny do polskiej ligi. Jest kilka klubów, które naprawdę są na dobrym poziomie.
Chyba trudno musi się grać w takim państwie jak Kazachstan. Podróże muszą być bardzo uciążliwe.
Na każdy mecz latamy trzy dni wcześniej, bo podróże są dalekie, a my chcemy być jak najlepiej przygotowani do meczu.
Wraz z końcem października zakończył Pan sezon. Teraz wrócił Pan do Polski. Krótki urlop i powrót do Kazachstanu czy może to koniec przygody z FK Atyrau?
Tak, ten rok był bardzo trudny. W domu, w Polsce nie było mnie przez dziesięć miesięcy, więc teraz mam czas, aby nadrobić czas z rodziną. Start do sezonu pewnie zacznie się na początku roku.
Pojawiły się jakieś oferty z mocniejszych kazachskich klubów? A może powrót do Polski, np. do Widzewa?
Po awansie moja umowa z klubem automatycznie się przedłużyła, tak że zapewne zostanę tam jeszcze na kolejny sezon.
Chciałby Pan zakończyć karierę tam, gdzie ją rozpoczął? Myślę, że byłoby to piękne spuentowanie kariery.
Kariera, przygoda sportowca pisze różne scenariusze i trudno przewidzieć, gdzie będzie mi dane być i grać. Życie pokaże!
Dziękuję za rozmowę.