W upalny piątkowy wieczór wszystko było pierwsze. Nieciecza po raz pierwszy w roli gospodarza w meczu ekstraklasy (choć, jak wiadomo, rozgrywanym w Mielcu), pierwsza bramka beniaminka w lidze, pierwsze czyste konto i w końcu pierwsza wygrana. Koniec taryfy ulgowej, pora na regularne punktowanie.
Sam mecz z Zagłębiem Lubin nie był zły, pierwsza połowa była nawet więcej niż poprawna. Z upływem czasu widać jednak było, że warunki pogodowe robią swoje. Termalica wyszła z takim animuszem, że w pewnym momencie konstruowała dwa, trzy ataki na minutę. Gdyby chcieli grać w takim tempie do końca, po godzinie byłoby siedmiu rannych, dwóch zabitych – tak się po prostu nie da, gdy termometr pokazuje prawie 30 stopni i panuje okropna duchota.
Niecałe 300 minut czekali na pierwszą bramkę. Ostatecznie udało się za sprawą wiekowego debiutanta. Pavol Stano po raz kolejny udowodnił, że jest najlepszym napastnikiem wśród obrońców (ok, Kamil Sylwestrzak może z nim konkurować) w naszej lidze. Przytomna główka i eksplozja radości 3500 fanów na stadionie w Mielcu stała się faktem. Piętnasta minuta czwartego meczu – w historii tego małego klubu zapisze się złotymi zgłoskami.
Zagłębie miało swoje okazje, czasem naprawdę groźne, ale Termalica wygrała zasłużenie. Gdyby swoją sytuację wykorzystał w końcówce Dalibor Pleva (strzał w słupek z bardzo bliskiej odległości), lubinianie i tak nie mogliby mieć pretensji. Dlaczego tak nagle zespół z Niecieczy odpalił? Przyczyn może być kilka.
Najważniejszą była świadomość, że przeciwnik jest znany z pierwszoligowych boisk, w dodatku mecz rozgrywany jest na terenie Termaliki. Stąd mocny początek zespołu. Druga sprawa – piłkarze doskonale dogadują się z trenerem Mandryszem – jego ewentualne zwolnienie nie byłoby im na rękę – nie mogli więc go zawieść i po prostu odpuścić. Po trzecie – przyjście Stano, rekonwalescencja Plizgi, Foszmańczyka i Biskupa dodały piłkarzom pewności siebie. To ostatnie jest chyba najbardziej prawdopodobne.
Właśnie tym czterem piłkarzom poświęcam osobny akapit. Pavol Stano, 38 lat, lata temu uczestnik Ligi Mistrzów. Nie starzeje się ten facet, jak słusznie zauważył Leszek Milewski – w 2044 roku pewnie też będzie świetny. Dawid Plizga, za nim ekstraklasa miała prawo tęsknić. Dziś dawał z siebie wszystko, a jego dośrodkowanie, po którym padła jedyna bramka, było perfekcyjne. Jakub Biskup wszedł w końcówce i udowodnił, że w 1. lidze też są zawodnicy, którzy do wielkiego serca dołączają niemałe umiejętności. I na koniec, zaskoczenie dekady. Tomasz Foszmańczyk. Ten człowiek to diabeł. Strzelał z prawie każdej pozycji i robił to świetnie. Dryblował, odbierał piłki, jednym słowem szalał. W pewnym momencie odpaliłem Google i sprawdziłem, czy to na pewno ten sam Foszmańczyk, który dotychczas rozegrał 15 bezbarwnych spotkań w Koronie Kielce i który słynął z bycia obiektem bluzg swojego kolegi z Rakowa Częstochowa, Grzegorza Skwary. Tak to ten sam.
2044. Pierwszy człowiek na Marsie. Wyleczony rak. Stano zastanawia się nad końcem kariery, ale jednak podpisuje kontrakt w lidze i ogarnia
— Leszek Milewski (@leszekmilewski) August 7, 2015
Pytanie na zakończenie – pierwsza „jaskółka” (w końcu okolice Tarnowa) czy raczej jednorazowy podryg niecieczan? Odpowiedź poznamy w najbliższych tygodniach. Jedno jest po dzisiejszym meczu pewne – to nie są tacy chłopcy do bicia, jak się niektórym wydawało.