Ruch Chorzów odniósł już trzecie zwycięstwo z rzędu. Dla iGola świetną passę „Niebieskich” oraz swoją doskonałą postawę przy Łazienkowskiej komentował bohater zespołu Waldemara Fornalika – Arkadiusz Piech. 25-letni napastnik chce być postrachem dla obrońców Ekstraklasy i deklaruje, że będzie twardo stąpał po ziemi.
Wrócił Pan niedawno z treningu. Jaka atmosfera panuje w zespole po dobrej serii trzech zwycięstw z rzędu? Jest radość czy też przede wszystkim koncentrujecie się na następnym spotkaniu?
Nie, o tym meczu to już powoli zapominamy. Koncentrujemy się na sobotnim pojedynku derbowym z Polonią Bytom i to o tym spotkaniu bardziej myślimy.
Długo Pan świętował tego hat-tricka?
Nie no, przez jakiś czas to będzie siedziało w głowie, był powód do świętowania, ale już powoli, powoli mi przechodzi.
Ale chyba zgodzi się Pan, że był to dla Pana mecz życia?
Jak na razie tak, zapiszę go w swojej historii, ale mam nadzieję, że taki mecz jeszcze przede mną.
Czuje Pan satysfakcję, że pomimo rocznego pobytu w więzieniu, zdołał Pan wyjść na prostą? Może Pan służyć jako doskonały przykład dla młodych ludzi.
Zależy, jak to kto odbierze… Miałem taki epizod w życiu i nie wiem, ktoś sobie o tym pisze, szuka sensacji, to jego sprawa.
Ale czy nie czuje Pan satysfakcji, że jeszcze jakiś czas temu był Pan w więzieniu, a teraz jest na ustach całej Polski?
Na pewno – bardzo się cieszę z tego, że udało mi się wyjść na prostą i spełnić swoje marzenia. A to, co piszą inni, mnie nie obchodzi.
Jest Pan w wyjątkowo dobrej formie. Czyżby to skutek dobrze przepracowanej zimy?

Możliwe, że tak. Wiadomo, przepracujesz mocno okres przygotowawczy, trener na ciebie stawia… Zresztą od początku, odkąd jestem tu, w Ruchu, ciężko pracuję na ten sukces, żeby dać drużynie jak najwięcej, żeby ludzie byli ze mnie zadowoleni i na mnie stawiali. Staram się wykonywać moją pracę jak najlepiej.
Czy te cztery bramki w dwóch ostatnich spotkaniach są zapowiedzią tego, że Arkadiusz Piech będzie postrachem obrońców Ekstraklasy?
Bardzo bym tego pragnął i będę robił wszystko, żeby tak było.
Ostatni hat-trick przy Łazienkowskiej zdobył Paweł Brożek. Czy nie myśli Pan o tym, by pójść śladem wiślaka i zrobić większą karierę?
Nie wiem, ja dopiero zacząłem na szczeblu Ekstraklasy jakoś się mocniej wybijać i pokazywać. Czas pokaże – sezon jeszcze nie dobiegł końca – trzeba pokazać to, co człowiek ma w sobie najlepszego i przekonać do siebie ludzi, żeby ktoś później chciał mnie kupić, jakby była taka możliwość. Jednak to też trzeba mieć wysoką formę i prezentować ją przez parę kolejek.
Pana partner z linii ataku – Maciej Jankowski – ma zaledwie 21 lat i cała kariera dopiero przed nim. Co sprawiło, że o Pana talencie dowiedzieliśmy się dopiero, gdy Pan był już cztery lata starszy?
Trudno mi powiedzieć. Jak miałem tyle lat co Maciek, grałem w czwartej lidze. Być może nie było osób, które pociągnęłyby mnie wyżej, pokazały, jakie mam umiejętności i jak gram w piłkę, tak że dopiero w tak późnym czasie zacząłem grać na wyższych szczeblach. Takie jest życie – nie zawsze jak jest się młodym, zdolnym, idzie się od razu do góry – trzeba trafić na dobry klub i z nim być, i się pokazywać. Potrzeba trochę szczęścia i ludzi, którzy pomogą ci, by zajść wyżej i wypchną na szerokie wody.
W opinii fanów i ekspertów tworzycie z Jankowskim najlepszy duet napastników w Polsce. Co Pan o tym sądzi?
Bardzo mnie cieszy ta opinia. Staramy się z Maćkiem wykonywać swoją pracę jak najlepiej, współpracować dobrze na boisku, uzupełniać się. Jak na razie to wychodzi, trener jest z nas zadowolony, tak że oby tak dalej i żeby to szło w dobrym kierunku.
Trener Janusz Kudyba kiedyś stwierdził, że zagra Pan w reprezentacji. Czy wierzy Pan, że ta przepowiednia może się spełnić?
Bardzo mnie to cieszy, ale wiadomo – marzeniem każdego zawodnika jest zagrać w reprezentacji swojego kraju. Dziękuję trenerowi, że tak miło się o mnie wypowiada. Byłoby mi miło, ale to wiadomo – ciężka praca, sukcesy i ta forma może doprowadzić do tego, że można zagrać w reprezentacji, ale też nie zawsze.
Zatem kibice mogą być spokojni, że po tym hat-tricku i zwycięstwie przy Łazienkowskiej woda sodowa nie uderzy Panu do głowy?
Nie, nie – spokojnie. Woda sodowa nie uderzy mi do głowy, jestem spokojnym człowiekiem. Staram się, żeby do tego nie doszło.
Udzielił Pan ostatnio sporo wywiadów. Czy popularność nie przeszkadza Panu w koncentracji na swojej pracy?
Nie, nie przeszkadza. Miłe to jest, ponieważ dopiero zaczynam doświadczać takich rzeczy. Mam nadzieję, że jeszcze dużo przede mną i oby jak najwięcej takich miłych chwil jak przy Łazienkowskiej.
Przejdźmy do Ekstraklasy i meczu z Legią. Jakie były Wasze założenia przedmeczowe? Chyba takiego początku nie było w Waszych planach.
No nie było – przyjeżdżaliśmy na Łazienkowską z myślą o trzech punktach, żeby wygrać ten mecz. Wiadomo, na początku nie ułożył się po naszej myśli. No cóż, taki jest futbol, zaskoczyli nas, oddali groźne strzały, które padały w światło bramki. My strzeliliśmy decydującego, moim zdaniem, gola na 2:1, do szatni. To trochę podcięło skrzydła Legii. Dobrze, że nie straciliśmy kolejnego gola, a sytuację ku temu miał Radović, który przed sobą miał tylko Matko Perdjicia. Gdyby strzelił na 3:0, moglibyśmy zapomnieć o wygranej. Jednak my dostaliśmy skrzydeł, zdobyliśmy bramkę i uwierzyliśmy, że naprawdę można wygrać ten mecz. W drugiej połowie graliśmy na dodatek o wiele lepiej, zdobyliśmy dwie bramki i wygraliśmy to spotkanie.
A czy w przerwie dostało się Wam w szatni od trenera, czy też Was uspokajał i motywował?
Nie no, uspokajał nas i motywował, zresztą myśmy sami wytyczyli sobie wskazówki, co mamy robić na boisku w drugiej połowie, czyli nie dać się zaskoczyć. Przed drugą partią była przede wszystkim mobilizacja – wyszliśmy bardziej skoncentrowani i z wiarą, że można to spotkanie wygrać.
A które zwycięstwo, ze względów nie tylko punktowych i układu tabeli, ale i motywacyjnych, było ważniejsze: w WDŚ czy z Legią?
Każdy mecz jest ważny. Każde zwycięstwo mobilizuje człowieka i dzięki niemu się psychicznie lepiej czuje, jest pod tym względem (psychicznym – przyp. red.) usytuowany na starcie. Moim zdaniem, wszystkie wygrane, począwszy od Bełchatowa, dobrze zrobiły dla całej drużyny.
Skąd zatem ta dobra passa trzech zwycięstw z rzędu? Po rundzie jesiennej byliście bowiem typowani do walki o utrzymanie.
Tak, odnieśliśmy trzy zwycięstwa z rzędu. Jaka tego przyczyna? Nie wiem, może to też atut naszego boiska – wygraliśmy dwa mecze u siebie, to nas podniosło, a także wiara w siebie i w to, że przy Łazienkowskiej można wygrać, nawet po nieudanym starcie w pierwszej połowie.
Znacznie poprawiła się sytuacja Ruchu w tabeli. Czy można zatem mówić o komforcie psychicznym przed następnymi spotkaniami? Nad Arką macie już siedem punktów przewagi.
Chyba jeszcze raczej nie… Potrzeba wygrać jeszcze dwa spotkania, aby było aż tak pewnie. Wiadomo, w tabeli jest jeszcze ścisk i trzeba się wciąż oglądać za plecy, a nie myśleć o tym, czy mamy już pewne utrzymanie. Trzeba wygrywać mecz za meczem, wygramy kolejny, mamy 30 punktów i to przybliża nas do czołówki, dzięki czemu na koniec sezonu możemy osiągnąć dobry wynik. Trzeba wygrywać każde spotkanie.
Czy ma Pan na myśli np. grę w europejskich pucharach?
Byłoby bardzo miło powtórzyć coś z tamtego sezonu. Będziemy walczyć i wszystko okaże się na sam koniec. Wygraliśmy trzy spotkania, co nas bardzo przybliżyło do czołówki, a wygrane w następnych kolejkach przybliżą nas jeszcze bardziej, dzięki czemu zawsze jest szansa, światełko w tunelu, że można na koniec sezonu ugrać bardzo dobry wynik.
Proszę skomentować wypowiedź trenera Probierza, który uważa, że Wisła została już mistrzem Polski. Czy aby nie za wcześnie?
Nie wiem, trudno mi cokolwiek powiedzieć. Zobaczymy, liga jest wyrównana, wszystko może się zdarzyć. Wisła ma kilka punktów przewagi, oby dociągnęła to do końca. Życzę wszystkim jak najlepiej.