Zdobycie przez Liverpool pierwszego od 30 lat mistrzostwa Anglii na pewno nie byłoby możliwe bez Jürgena Kloppa. Ojców sukcesu jest jednak znacznie więcej. Popychając „The Reds” do pokonania własnych ograniczeń, wywierając ciągłą presję, mimowolnie jednym stał się także Pep Guardiola. Wielki rywal, bez którego zespół z czerwonej części Merseyside nie wzniósłby się na aktualny poziom konieczny do zdobycia tytułu najlepszego zespołu w kraju.
Sportowa rywalizacja hiszpańskiego menedżera z Jürgenem Kloppem trwa z krótką przerwą już od siedmiu lat. Z Niemiec przeniosła się do Anglii, gdzie przybrała jednak zupełnie nowy wymiar. Poziom, do którego dążą obecnie pozostałe kluby nie tylko Premier League, lecz także całej Europy. Obejmując podupadły przez lata niepowodzeń Liverpool, Jürgen Klopp ponownie startował jednak z gorszej pozycji. Podczas gdy Pep Guardiola na Etihad Stadium zastał wielu klasowych graczy, na Anfield Road drużynę trzeba było budować prawie od zera. To nie zniechęciło Niemca. Wręcz przeciwnie, Manchester City stał się dla „The Reds” wyznacznikiem jakości i poprzeczką, którą starali się przeskoczyć. Punktem, do którego zespół z Merseyside dążył od pierwszego dnia pracy niemieckiego menadżera na Anfield Road. Jak obecnie powszechnie wiadomo – z powodzeniem.
Pep Guardiola – rywal, którego Liverpool potrzebował
Dlatego śmiało można stwierdzić, że bez hiszpańskiego menedżera na Etihad Stadium „The Reds” nie osiągnęliby obecnego poziomu sportowego. Pep Guardiola przemienił Manchester City w maszynę do wygrywania, która z łatwością odprawiała kolejnych rywali. To dodatkowo zmotywowało klub z Anfield Road. Przeprowadzono transfery, które odmieniły zespół, a cała drużyna pracowała jeszcze ciężej, jeszcze intensywniej. Wszystko po to, by dorównać maszynie z Etihad Stadium.
Dążenie do perfekcji było kluczem, gdyż „The Citizens” długimi momentami wyglądali właśnie na ekipę perfekcyjną. Na dobrze naoliwiony mechanizm, w którym trudno o usterkę. Liverpool musiał pójść w ślady konkurentów z Etihad Stadium. W praktyce udało się to w poprzedniej kampanii, choć w ligowej tabeli oba kluby dzielił jeden punkt. To plus triumf w Lidze Mistrzów były jednak znakiem, że zespół Jürgena Kloppa znalazł się już na poziomie Manchesteru City, że dotarł do punktu, do którego dążył.
Liverpool dobitnie potwierdził to obecnym sezonie, dystansując wszystkich rywali. Włącznie z Manchesterem City, któremu kampania z kilku powodów po prostu jednak nie wyszła. Wyścig o mistrzowski tytuł od dawna nie miał już miejsca, bo „The Reds” ścigali się tylko sami ze sobą. Pokonanie własnych granic, perfekcja, do której jakby mimowolnie popchnął ekipę z Anfield Road Pep Guardiola, ma odzwierciedlenie w bieżących rozgrywkach. Liverpool, podobnie jak Manchester City w dwóch poprzednich sezonach, długimi momentami przypomina świetnie funkcjonujący mechanizm. Perfekcję.
WE’RE PREMIER LEAGUE CHAMPIONS!! 🏆 pic.twitter.com/qX7Duxoslm
— Liverpool FC (@LFC) June 25, 2020
„The Reds” prezentują fantastyczny poziom, lecz jak wydawało się jeszcze przed sezonem, konieczny do zdobycia mistrzostwa Anglii. Dlatego że w sezonie 2017/2018 Manchester City na dobre zmienił zasady walki o tytuł. Zdobycie 90 punktów w kampanii przestało być wielkim wyczynem. By wygrać, trzeba zbliżyć się do setki. Z taką myślą przewodnią rozgrywki zaczynał właśnie Liverpool. Dążenie do granicy stu punktów, nie zwracając przy tym uwagi na dokonania przeciwników, zapewniło zespołowi Anfield Road zwycięstwo w Premier League.
Szpaler, czyli rywalizacja pełna szacunku
Zaraz po przegranym spotkaniu na Stamford Bridge, po którym „The Reds” oficjalnie zdobyli tytuł, Manchester City opublikował gratulacje na triumfatorów. Piękny gest. Mógłby być oczywiście odebrany jako czysta kurtuazja, gdyby jednak nie decyzja hiszpańskiego menedżera. Pep Guardiola na konferencji prasowej zapewnił, że przed rozpoczęciem czwartkowego spotkania na Etihad Stadium z Liverpoolem gracze „The Citizens” ustawią szpaler dla triumfatorów rozgrywek. Argumentował decyzję, że zespół Jürgena Kloppa po prostu na to zasłużył.
Congratulations to @LFC on winning the Premier League.
— Manchester City (@ManCity) June 25, 2020
To pokazuje, że rywalizacja obu drużyn, a przede wszystkim obu menedżerów, operuje tylko na tle sportowym. Nie ma złej krwi, zgrzytów na konferencjach prasowych czy innych kontrowersji. Jest wzajemny szacunek, który sprawia, że zmagania Manchesteru City z Liverpoolem, czy jak kto woli, Liverpoolu z Manchesterem City, są jeszcze bardziej wyjątkowe. Wyjątkowe będą w najbliższy czwartek oraz również w kolejnym sezonie. Jeszcze bardziej umocnią status wizytówki angielskiej ekstraklasy, bez której obecna Premier League nie byłaby już taka sama.
Mniej istotne, ale też ciekawe:
- Powróciła rywalizacja na ligowych boiskach, powrócił także Puchar Anglii. Z przytupem, bo wszystkie miejsca w półfinale zajęły kluby z tzw. wielkiej szóstki. Manchester United podejmie Chelsea, natomiast Arsenal zmierzy się z Manchesterem City. Derby Manchesteru w finale? Podobnie jak inne konfiguracje są możliwe, bo rozgrywki pucharowe rządzą się swoimi prawami. Dla niektórych to wyświechtany frazes, lecz niespodzianek w Pucharze Anglii nigdy nie brakowało.
What a weekend! 🤩
Here are your official results from this weekend's dramatic #EmiratesFACup quarter-final fixtures! 🔥 pic.twitter.com/12rWceufZB
— Emirates FA Cup (@EmiratesFACup) June 28, 2020
- Po zdobyciu tytułu mistrzowskiego kibice Liverpoolu wyszli świętować na ulice, nie stosując się do zaleceń służb. Trudno jednak się dziwić, na triumf czekali 30 lat. Oficjalne świętowanie i przejazd autokarem przez miasto odłożone zostały na popularny obecnie termin – gdy będzie bezpiecznie. Jürgen Klopp zapewnił jednak, iż feta na pewno się odbędzie. Nawet w trakcie kolejnego sezonu, ale się odbędzie.