Stanislav Lobotka, Bartosz Slisz, Bartosz Kopacz czy Kamil Wilczek to nazwiska, które stoją pod skrzydłami agencji FairSport. Agencji, której jednym z założycieli jest właśnie Paweł Zimończyk będący współtwórcą najświeższego transferu polskiego snajpera Broendby IF do FC Kopenhaga. Nasz rozmówca to przede wszystkim specjalista od rynku zawodników w Czechach i Słowacji, a wobec polskich realiów transferowych mówi krótko: "Żyjemy na bardzo konkurencyjnym gruncie".
Po pierwsze, co u Pana słychać? Specyfika pracy agenta zmieniła się w trakcie trwania pandemii? Czy jednak nie jest tak źle, jak się zapowiadało? Pozytywne głosy słyszałem już od kilku osób.
Mogę to potwierdzić. Miałem obawy na przełomie kwietnia i maja, ale wraz z powrotem rozgrywek rynek transferowy wrócił. Może nie do normy, ale zaczęło się coś dziać. Największe zmiany? Mniej podróżowania niż zwykle, a do tego okienko transferowe przedłużone do 5 października. Pozwala to na odkładanie pewnych kwestii na później, zamiast gonić się z czasem. Teraz na pewno będzie trzeba wykazać się większą cierpliwością. I czekać, aż domino z większych do mniejszych lig ruszy na dobre.
A jak wyglądają w obecnych realiach negocjacje z klubami? Zauważa Pan różnice? Jakiś czas temu przebąkiwano, że argument z koronawirusem będzie klubom na rękę z racji ograniczonych funduszy.
Wielkich odchyleń nie widzę. Wiadomo, że każdy chciałby się w jakiś sposób zabezpieczyć, bo wciąż jest dużo niewiadomych, a nie można tego przecież zawężać tylko do świata piłki nożnej. Wszyscy obawiają się skutków pandemii. Tak samo obniżanie wartości kontraktów o 50% nie było przyjemne, ale takie były realia. Większości klubów udało się odnaleźć konsensus. Myślę, że nie jest aż tak źle, choć zauważam ostrożność w negocjacjach ze strony klubów. W końcu przy planowaniu budżetu w największych klubach aspekt kibiców na trybunach jest bardzo ważny. Jeszcze przez długi czas kibice nie będą wpuszczani na stadiony w takiej liczbie jak wcześniej i trzeba to brać pod uwagę. Dużej zmianie nie ulega jedynie aspekt wpływów z praw telewizyjnych.

Czyli nie dostrzega Pan w tłumaczeniach klubów sposobu na łatwe wybrnięcie z trudnych negocjacji. Stawia Pan na współpracę.
Chyba w każdym biznesie jest tak, że jeśli człowiek nie jest kreatywny i otwarty na współpracę, tego biznesu nie zrobi. Co z tego, że ktoś będzie obstawał na swoim, nie rozumiejąc drugiej strony, skoro może ucierpieć na tym zawodnik lub klub? Osobiście zawsze staram się znajdować wyjście, które będzie sytuacją win-win dla każdej ze stron. Nie zawsze jest to możliwe i łatwe, ale trzeba zrozumieć okoliczności, w jakich teraz działamy. Myślę, że wielu agentów to rozumie. Nie powinno być tak źle.
A jak by Pan określił rynek transferowy w Polsce? Niedawno rozmawiałem z prezesem Kłysem z Podbeskidzia [wywiad tutaj], który powiedział, że rynek polskich zawodników jest po prostu trudny. Jakby się Pan do tego odniósł?
Nie chciałbym być źle zrozumiany, bo dokładnie nie wiem, w jakim kontekście Bogdan Kłys wypowiedział te słowa. Wydaje mi się, że każdy trener i prezes w Polsce chciałby w pierwszej kolejności budować swój zespół z Polaków. Dopiero później sięgając coraz dalej za granicę, jeśli młodzi i utalentowani polscy piłkarze otrzymują oferty z topowych lig. Trudno im się dziwić, bo zazwyczaj wybierają lepsze pieniądze i prawdopodobnie również szansę na zrobienie większej kariery. Jedno jest początkiem drugiego. To co prawda wygląda coraz lepiej, bo kluby już częściej patrzą na młodzież z akademii, ale skoro tacy utalentowani piłkarze wyjeżdżają, a rynek transferowy na całym świecie jest otwarty, wygląda to jak wygląda.
Tylko też to nie jest zero-jedynkowe. Wystarczy popatrzeć na niektóre z sąsiednich lig, które traktuje się w Polsce z niedocenieniem. Węgry, Czechy… Tam topowe kluby potrafią zaoferować naprawdę duże kontrakty. My, jako Polska, żyjemy na bardzo konkurencyjnym gruncie. Tego najlepszym przykładem jest Kovacević, który – z tego, co słyszałem – miał oferty z polowy klubów ekstraklasy, a finalnie wybrał Ferencvárosi Budapeszt. To nie jest takie proste, jak może czasami się z boku wydawać.
Akurat Podbeskidzie na pewno wie, jak trudno jest awansować, ale teraz będzie zdecydowanie łatwiej utrzymać się w elicie ze względu na spadek tylko jednego zespołu. Tak więc to był idealny moment, żeby uzyskać promocję do ekstraklasy, a niestety realia z najwyższej klasy rozgrywkowej zmuszają do tego, żeby poszukiwać nowych piłkarzy za granicą. Bo jeśli w konkurencji o dobrego, polskiego zawodnika stają Legia, Lech czy Cracovia, takie Podbeskidzie jest na straconej pozycji.
💣taka sytuacja🔝 Robert Mazan pilkarzem Celty Vigo🇸🇰➡️🇪🇸🔥 Good luck👊🏻 @MichalTrelaBlog @cwiakala @_JarMat @ELEVENSPORTSPL @rkedzior #lazabawa #najdrozszytransferwhistoriipodbeskidzia pic.twitter.com/E0aQg4LwJb
— FairSport (@FairSportAgency) January 5, 2018
A jak wygląda taka przebitka w kontrakcie na Węgrzech względem tego, co jest oferowane w Polsce?
Kontrakty w Ferencvárosi na poziomie 30 tys. euro netto zdarzają się nierzadko, a jeśli w klubie mają upatrzoną jakąś gwiazdę, to kwota może być nawet większa. Poza tym nieźle płacą w MOL Vidi FC czy Puskas Akademia FC. Nie mówiąc o kontraktach w Czechach – Slavii Praga czy Sparty Praga. Tam półka jest minimalnie wyższa niż w Legii Warszawa. Trudno więc, żeby nasze kluby ze środka tabeli rywalizowały o słowackiego lub czeskiego piłkarza z tamtejszego wewnętrznego rynku. Tych najlepiej rokujących zawodników zabierają Slavia, Sparta i Pilzno. Taka jest rzeczywistość i musimy się do niej przystosować.
Właśnie. Kilka miesięcy temu powiedział Pan w jednym z wywiadów, że wbrew pozorom łatwiej będzie pozyskać piłkarza z niższej ligi w Hiszpanii niż młodego, zdolnego Słowaka. Rozumiem, że w tej kwestii raczej trudno o zmianę.
To nie jest tak, że tylko polskie kluby mają skauting, pieniądze i kibiców. Nie tylko one są oknem wystawowym na świat. Prawda jest taka, że dla czeskich klubów słowacki rynek jest dużo bardziej naturalny niż dla polskich. Jeżeli chodzi skauting czy kontakty już na poziomie juniorskim między klubami, myślę, że szczególnie czeskie kluby – choć Slovan Bratislava również – mają mocarne ambicje. Podobnie na Węgrzech, gdzie wyszukuje się piłkarzy z węgierskimi korzeniami, ponieważ nie są oni traktowani jako obcokrajowcy. Konkurencja regionalna jest tutaj na bardzo wysokim poziomie. Ostatnio nawet jeden chłopak z Czech, inny ze Słowacji – trafili do Red Bulla Salzburg. Także w dobrych klubach talentu nie przegapi nikt. W Polsce argumenty o lidze czy pieniądzach nie zawsze są po naszej stronie.
Zna Pan doskonale rynek słowacki. Uważa Pan, że w funkcjonowaniu włodarzy tamtejszych klubów jest coś, czego Polacy mogliby się nauczyć? Czy może jest wręcz odwrotnie? Albo to za duże uproszczenie?
Za duże uproszczenie. Bo umówmy się, że pieniądze w polskiej piłce a słowackiej piłce są nieporównywalne. Wynika to z popularności dyscypliny, bo w Słowacji sportem nr 1 nadal jest hokej. Poza tym dochodzi kwestia wpływów z praw telewizyjnych, które tam są zaledwie w śladowych ilościach. To powoduje, że stawia się na młodych zawodników bez potrzeby wprowadzania żadnych przepisów. To dla tych klubów dobra – a czasami jedyna – droga do zasilenia pieniędzmi kasy klubowej. Tylko z transferów.
"This is my sen" 😜 now is "realita"💪 Welcome in @RCCelta 🚀 5-years deal👍 Ps.Celta games please… @ElevenSportsPL @cwiakala @matiswiecicki pic.twitter.com/iQIUNeQMmR
— FairSport (@FairSportAgency) July 15, 2017
Natomiast my mamy przychody z praw telewizyjnych i odjechaliśmy Słowacji pod kątem infrastrukturalnym. Co więcej, odpowiedzialność prezesów polskich klubów za pozostanie w najwyższej klasie rozgrywkowej, właśnie ze względu na wysokie pułapy finansowe, jest zupełnie inna niż na Słowacji. Tam nie ma takiej presji. Inaczej jest w Czechach, bo wiadomo, że Slavia, Sparta i Pilzno regularnie grają w europejskich pucharach, a to daje im możliwość sprzedawania piłkarzy za kilkanaście milionów euro do klubów nawet z Premier League.
I co prawda Viktoria Pilzno nie może rywalizować na poziomie finansowym ze Slavią czy Spartą, ale ważna jest tutaj osoba trenera Adriana Guli, który zbudował koncept pracy w Žilinie, a potem Trenčínie. Teraz to samo próbuje stworzyć w Czechach, tak więc jeśli szukamy czegoś wyróżniającego się, warto spojrzeć właśnie na Pilzno. Sam jestem ciekaw, jak ono wypadnie w walce z dwoma gigantami.
Czyli przykłady ze Słowacji czy Czech pokazują, że wcale nie trzeba dużych pieniędzy, żeby wychowywać młodzież, a później sprzedawać ją za przyzwoite kwoty.
Na szczęście w Polsce wychowujemy coraz więcej młodych i dobrych piłkarzy. Uważam, że część z nich wyjeżdża trochę za szybko, ale też trudno od strony zawodnika i agenta oczekiwać, że będą czekać, kiedy na stole pojawi się dobra oferta, ciekawy plan na rozwój i solidny kontrakt. Życie bywa przewrotne i jeden rok może zupełnie zmienić sytuację. I ja wcale nie mam wrażenia, że w Polsce źle szkolimy czy wychowujemy. Na pewno mogę powiedzieć, że młodzi chłopcy wchodzący do polskiej ligi są pod większą presją niż na Słowacji, ale generalnie talent jest wszędzie. Uważam wręcz, że u nas potencjał ludzki w Polsce jest tak duży, że wyszukiwanych talentów powinno być jeszcze więcej.
A czy obecnie widzi Pan we współpracy na linii klub-agent coś, co mogłoby ulec zmianie? Pod kątem czysto-technicznym lub ludzkim?
Jestem zwolennikiem wolnego rynku i uważam, że współpraca na linii klub-agent powinna być determinowana tym, kto jest skuteczny czy uczciwy, i kto ma dobry skauting. Tak to powinno wyglądać. Teraz również dochodzimy do takich realiów, że nawet agencje piłkarskie mają swój skauting na dobrym poziomie i wyszukują zawodników po niższych ligach. Tak więc wszystko jest moim zdaniem w porządku, kiedy rynek transferowy jest uregulowany zasadą wolnego rynku. I kiedy nic z góry nie zostaje narzucane, tak jak w normalnym biznesie.
Na koniec dopytam: letnie okienko transferowe będzie dla Pana pracowite? Coś się szykuje?
Powiem tylko tyle, że transfery lubią ciszę (śmiech).
Velkommen til Hovedstaden ✍🏻👀⚪️🔵#fcklive #sldk pic.twitter.com/cCBT8pMJ4o
— F.C. København (@FCKobenhavn) August 6, 2020
[Rozmowa odbyła się w poniedziałek. Tym transferem okazało się przejście Kamila Wilczka z Broendby IF do FC Kopenhaga, przyp. red.]
Super wywiadzik, fajnie wiedzieć jak wyglądaja Czechy, Węgry i Słowacja względem nas. Ogólnie Pan Kamil jest świetnym rozmówcą i jego teksty aż miło czytać :)