Jeszcze kilka tygodni temu był trenerem Cracovii, ale władze tego klubu zadecydowały, że to stanowisko obejmie inny szkoleniowiec. Wcześniej w polskiej ekstraklasie Dariusz Pasieka prowadził Arkę Gdynia. A jeszcze wcześniej pracował w niemieckich klubach, w których rozpoczynał swoją trenerską karierę. Najpierw był w Waldhofie Mannheim, w którym zakończył czynne uprawianie sportu. Następnie trenował lub był asystentem w innych klubach niemieckich: TSG Weinheim, SSV Jahn Ratyzbona, SC Paderborn 07 i FC Augsburg. Jako piłkarz najczęściej grywał na środku obrony. Jest wychowankiem Chojniczanki, później reprezentował barwy Zawiszy Bydgoszcz, cypryjskiego Nea Salamis Ammochostou oraz niemieckich: Dynama Drezno i Waldhofu Mannheim.
Trenerskiego fachu uczył się Pan poza granicami Polski. Od kogo? Na kim Pan się wzorował?
Miałem w swojej karierze różnych trenerów i nie mogę powiedzieć, że tylko jeden z nich miał wpływ na mój warsztat. W Polsce do największych sukcesów doprowadził mnie, kiedy grałem w Zawiszy, Władysław Stachurski. Na Cyprze grałem po okiem Jerzego Engela i Jugosłowianina Momcilo Vukoticia, który później był też selekcjonerem reprezentacji Cypru. W Niemczech największy wpływ miał Uwe Rapolder, który trenował mnie, kiedy grałem w Mannheim. Zawsze chciałem być trenerem i od każdego z nich nauczyłem się wielu ważnych rzeczy.
Z Polski wyjechał Pan w 1993 roku, a wrócił do kraju jako trener Arki Gdynia w 2009 roku. Powrócił Pan wówczas do innego piłkarskiego świata?
Patrząc na to, jak rozbudowały się stadiony, jak telewizja zaczęła sprzedawać polską ekstraklasę, to zmiana jest ogromna i tego nie da się ukryć. To jest inny świat niż na początku lat 90. Pojawiło się też, oczywiście, trochę negatywnych rzeczy, ale może nie będziemy o nich mówić.
A co powie Pan na temat polskiej myśli szkoleniowej? Bardzo różni się od tej, z którą miał Pan do czynienia w innych krajach?
Moim zdaniem, jedyna różnica dotyczy warunków pracy – inne mają trenerzy na przykład w Niemczech, a inne w Polsce. Patrząc na infrastrukturę, patrząc na budżety klubów, na pewno wygląda to inaczej. Uważam, że nie możemy się wstydzić polskiej myśli szkoleniowej, nie róbmy się mniejsi, niż jesteśmy, bo tak nie powinno być. Mamy wiele pozytywów, tylko warunki pracy nie są takie łatwe, jak choćby w Niemczech.
Czy do tych „trudniejszych” warunków pracy trenerów przyczyniają się także działacze i prezesi polskich klubów?
To jest trochę drażliwy temat. Powiem w ten sposób – na pewno wielu działaczom czy prezesom przydałaby się odrobina większej cierpliwości. Skoro mówi się i słyszy, że powinniśmy się uczyć od lepszych i podglądać lepszych, róbmy to wszyscy, a nie tylko niektórzy. Przenośmy wszystkie dobre i ciekawe wzorce na rynek polski. Choćby z tego powodu, że do kraju wraca coraz więcej trenerów, którzy jako zawodnicy grali poza Polską, jak choćby Michał Probierz, Jan Urban, Tomasz Hajto, Piotr Świerczewski czy Ryszard Tarasiewicz. Wszyscy wracają z krajów, w których w piłkę gra się lepiej niż u nas i naprawdę warto byłoby to wykorzystać.
A jacy są polscy piłkarze?
To też temat-rzeka i też drażliwy. Piłkarze są różni, co do tego nie ma wątpliwości, ale trzeba podkreślić, że coraz więcej młodych zawodników inaczej, coraz lepiej i bardziej odpowiedzialnie, podchodzi do tej profesji. Jest też duża grupa chłopaków, która wywodzi się ze starszych czasów, nie mówiąc już o tym, że niektórzy są jeszcze uwikłani w afery korupcyjne – świadomie lub nieświadomie, ale jednak. Na Zachodzie jest tak, że bez pracy niczego się nie osiągnie. Polscy piłkarze na pewno nie są leniami, ale mają też inne, niekoniecznie lepsze, warunki. Dla mnie pocieszające i ważne jest to, że młodzi zaczynają inaczej podchodzić do futbolu.
Tylko kilku Polaków gra regularnie w klubach europejskich i również – poza Arsenalem Wojciecha Szczęsnego – nie są to drużyny „topowe”. Dlaczego jest ich tak mało?
Były czasy, że było ich o wiele więcej. Teraz, patrząc na ćwierćfinalistów Ligi Mistrzów, nie ma nikogo. Borussia Dortmund jest mocna, ale tylko w Bundeslidze. W Lidze Mistrzów dwukrotnie nie sprostała Olympique Marsylia, z którym z kolei w ostatnich dniach łatwo poradził sobie Bayern Monachium. Myślę, że w tym przypadku nie pomaga fakt, iż w polskiej lidze gra dużo obcokrajowców. Powinniśmy się zastanowić, czy nie ograniczyć tego napływu, aby dać więcej szansy młodzieży, która by się rozwijała i później trafiała do lepszych klubów w lepszych ligach. Z drugiej strony, wracając do europejskich pucharów, trzeba zauważyć, że też coś w tym temacie ruszyło, bo mieliśmy na wiosnę aż dwa zespoły w LE, co się nie zdarzyło już bardzo, bardzo dawno. Myślę, że niedługo skutecznie uda się też zaatakować Ligę Mistrzów. Najlepszym przykładem, że można, jest APOEL Nikozja, który dotarł aż do ćwierćfinału, w którym walczył z Realem Madryt.
W ostatnich latach tylko jeden polski piłkarz z ekstraklasy z takim „przytupem” wszedł na zagraniczne salony – mam oczywiście na myśli Roberta Lewandowskiego. Czy teraz w naszej lidze są gracze, którzy – podobnie jak on – mogą szybko stać się gwiazdą w zagranicznym klubie?
Chciałbym, aby było ich jak najwięcej, ale jeśli chodzi o napastników, to mamy posuchę. Trudno sobie wyobrazić reprezentację bez Roberta, bo długo po nim nikogo nie ma. Swoje szanse mieli przecież i Ireneusz Jeleń, i Paweł Brożek, ale nie wyglądało to zbyt optymistycznie. Jest w Polsce obecnie kilku młodych i bardzo utalentowanych zawodników, jak choćby Michał Żyro, Rafał Wolski czy Mateusz Możdżeń. Pozostaje tylko pytanie, czy już teraz mogliby z powodzeniem, choćby takim, jak Lewandowski, grać za granicą. Trudno mi na to odpowiedzieć.
Ma Pan zapewne wielu znajomych w Niemczech. Czy w tym kraju mówi się już o finałach Euro?
Nie. Tydzień temu stamtąd wróciłem i w Niemczech obecnie wszyscy ekscytują się rywalizacją Bayernu w Lidze Mistrzów i finiszem Bundesligi. I to nie tylko, jeśli chodzi o walkę o mistrzostwo kraju, ale także o utrzymanie i miejsca zapewniające udział w Lidze Europy. Na razie głównie tym żyją niemieccy kibice i dziennikarze. Czekają najpierw na zakończenie ligi, później na finał Pucharu Niemiec, no i wreszcie na finał Ligi Mistrzów, który odbędzie się w Monachium. Oczywiście, wszystkim marzy się mecz Bayern – Barcelona, ale droga „Bawarczyków” do finału będzie bardzo trudna, bo w półfinale zmierzą się przecież z Realem. Zapewne dopiero po tych meczach wzrośnie w Niemczech zainteresowanie finałami mistrzostw Europy.
Na zakończenie, zejdźmy kilka poziomów niżej. Jest Pan wychowankiem Chojniczanki, a w Polsce największe sukcesy święcił z Zawiszą. Obecnie te dwa kluby walczą o awans, odpowiednio, do I ligi i ekstraklasy. Kibicuje im Pan?
Tak, i to bardzo. W Chojnicach piłka się rozwija, burmistrz miasta inwestuje w infrastrukturę, pomaga klubowi. To bardzo fajna sprawa, bo tam zawsze były piłkarskie tradycje. Moim zdaniem, dobrze by się stało, gdyby Chojniczanka awansowała. A jeśli chodzi o Zawiszę, to według mnie, ten klub zasługuje na ekstraklasę. Nie zapominajmy jednak o tym, że obecnie jest tylko beniaminkiem I ligi. Oczywiście, trzymam za ten zespół kciuki i liczę, że na zakończenie rozgrywek uplasuje się w czołowej dwójce.
Z Dariuszem Pasieką rozmawiał Radosław Kowalski/Trzydozera.pl