Na ogół życie należy sobie ułatwiać. Trzeba robić wszystko, aby było prościej i mniej skomplikowanie. Trochę inaczej jest jednak, gdy patrzę na to, co wyprawiają trenerzy Podbeskidzia Bielsko-Biała. Piotr Jawny i Marcin Dymkowski. A robią oni wszystko, aby ciągle mieć pod górkę. Chociażby wtedy, kiedy wystawiają zawodników na nieswoich pozycjach. Defensywny pomocnik na pozycji bocznego pomocnika? Nie ma problemu... do momentu spojrzenia w wyniki i grę zespołu.
Gdy ludzie pytają mnie: Kuba, co z tym Podbeskidziem?, mówię, że zazwyczaj brakuje wykończenia, ale to ogromne uproszczenie. A wręcz jest to trochę ignorancja z mojej strony, bo problem jest głębszy. A może nawet głęboki? Gdy wsłuchuję się w konferencje prasowe trenerów i patrzę na czyny, dochodzę do kilku przykrych konkluzji. Konkluzji, które nie pozostawiają mi złudzeń, że coś jest nie tak.
Panowie, wyciągajmy wnioski
Problem z wyciąganiem wniosków przez trenerów Jawnego i Dymkowskiego jest. I widać to na pierwszy rzut oka. Jeden z najbardziej wyrazistych przykładów, jaki mogę przytoczyć, to fakt wystawiania zawodników na nieswoich pozycjach. Nie raz i nie dwa już to było grane w Podbeskidziu. Nigdy jednak nie kończyło się to dobrze. Zawsze źle. I okej, pewnie uszłoby to niezauważenie, gdyby zespół wygrywał, ale jak wskazują wyniki – nie wygrywa. Więc to obciąża szkoleniowców z Bielska-Białej. Przejdźmy jednak do konkretów.
Spotkanie Puszcza Niepołomice – Podbeskidzie Bielsko-Biała. W podstawowym składzie od pierwszej minuty na pozycji środkowego obrońcy występuje środkowy… pomocnik. Jakub Bieroński na tej pozycji rozgrywa – nie owijajmy w bawełnę – bardzo słaby mecz. Pomijam już fakt, że na ławce jest dwóch innych nominalnych stoperów, którzy mogliby zagrać. Ale zostawmy to. Już w tym momencie, po tym meczu trenerzy mają jasny komunikat: „oho, nie tędy droga”, „to nie działa”. Jednak kilka tygodni później, co prawda z innym zawodnikiem, sytuacja się powtarza. Na pozycji bocznego pomocnika gra środkowy pomocnik – Dominik Frelek. I choć on sam może nie zagrał tragicznie, to po prostu widać, że grał nie tam, gdzie powinien.
Spostrzegawczy pewnie zauważyli jeden fakt, który łączy obu tych zawodników. Młodzieżowiec – to słowo spaja oba wyżej wymienione przypadki. Obaj piłkarze mają status młodzieżowca, czyli co za tym idzie – jeden z nich musi grać. Zastanawia mnie tylko jedna rzecz: dlaczego nie grają na swojej pozycji? Dlaczego środkowy pomocnik nie gra na pozycji środkowego pomocnika? Dlaczego szuka się jakichś kwadratowych jaj, wystawiając ich na wszystkich pozycjach, tylko nie na tej nominalnej? Tu odpowiedź, jaką znalazłem, jest prosta. Ponieważ miejsce w środku pola zajmuje piłkarz absolutnie przeciętny, który zaskarbił sobie sympatię trenerów, tym samym dostając abonament na nielimitowane granie. Dawid Polkowski – bo o nim mówię – ani dobrze nie kryje, ani nie odbiera piłki. W aspektach ofensywnych dużo lepiej nie jest. A mimo to cały czas gra w pierwszym składzie. Panowie trenerzy, dlaczego?!
Trudno mi to pojąć
Szczerze powiem, że nie rozumiem. Nie rozumiem, jak można remisować albo przegrywać i nie wpuścić w okolicach 70. minuty rezerwowego napastnika. Napastnika, który zdobywał bramki w okresie przygotowawczym. Napastnika, który swoją charakterystyką mógłby trochę powalczyć i poszarpać w ataku. Zamiast niego wprowadza się zawodników na każdą inną pozycję. I tak, te zmiany były oczywiście potrzebne, ale wcześniej, w przerwie meczu. A o wprowadzenie napastnika w każdym kolejnym meczu aż się prosi, a mimo to tak się nie dzieje.
Co do innych personaliów zastanawia mnie, jak można wziąć na ławkę rezerwowych zawodnika, o którym samemu się mówi, że jest niegotowy do gry. Przecież to tak, jak wsiąść do samochodu, w którym wiemy, że nie działają hamulce. To nie jest strzał w kolano, ale praktycznie samobójstwo. Poza tym zmiany, które są dokonywane, mają czasami wręcz niepojęty charakter. Kto by pomyślał, żeby wstawić lewego skrzydłowego na środek pomocy? Nawet jeśli zagrał tam tylko pięć ostatnich minut.
Moralizowanie futbolu w 1. lidze
Na konferencjach pomeczowych zawsze słyszę zdanie o tym, jak to inni brzydko grają w piłkę, a my – czytaj: Podbeskidzie – gramy coś pięknego. Jak jesteśmy Barceloną z najlepszych lat, wśród takich klubów jak Skra czy GKS Jastrzębie… Po meczach ze słabszymi zespołami można przygotować się na opowieść trenera o tym, jak to przeciwnik broni się w jedenastu, że piłkę wybija tylko byle dalej, że nie potrafi wymienić dwóch podań na połowie rywala. Wtedy myślę sobie, że skoro to daje efekty, to znaczy, że jest to dobry sposób i niech tak grają! Brawo dla nich. To oni mają trzy punkty, nie TSP. Przecież wiadome jest, że w tej lidze liczą się konkrety, a nie wymiana kilkuset podań, tak jak to lubi robić Podbeskidzie. O tym jednak trenerzy zdają się nie wiedzieć albo przynajmniej zapominać.
Z kolei po spotkaniach z lepszymi rywalami słyszę o wysokiej kulturze gry, jakości w rozegraniu piłki przez rywala itd. Efekt? Ten sam – brak zwycięstwa i przeciętna gra. W ogóle w mniemaniu szkoleniowców „Górali” z takimi zespołami powinno się grać im lepiej – bo przecież oni nie bronią się całą drużyną, grają ofensywnie i ładnie dla oka. Jak to wygląda, było widać w piątkowym spotkaniu z ŁKS-em, przeciętnym, słabym meczu, w którym to ŁKS kilkukrotnie był bliski objęcia prowadzenia w końcówce meczu. Podbeskidzie, choć miało swoje sytuacje, to już klasycznie nie potrafiło ich wykorzystać. Jednak znaczącej różnicy w grze bielszczan względem meczów ze słabeuszami nie widziałem.
To wszystko składa się na to, że trenerzy, zamiast mówić o tym, co zrobili źle, albo o tym, co dobrze, mówią o rywalach. Bawiąc się tym samym w moralizatorów futbolu w 1. lidze. Wytykają, że cCi grają archaiczny futbol, tamci bardziej nadają się do rugby aniżeli do piłki, a jeszcze inni mają boisko jak z A-klasy. Panowie trenerzy, nie o to chodzi! Oczywiście, żeby była jasność, można mówić o innych, tylko najpierw dobrze byłoby mieć dobrze ogarnięte swoje podwórko. Bo dopiero wtedy można wybierać się do innych i oceniać to, co dzieje się w innych zespołach. A co do tego, że podwórko Podbeskidzia nie jest dobrze ogarnięte, nie mam wątpliwości.
„F” jak filozofia
Patrząc na to, jaką filozofię gry ma Podbeskidzie, wraz z każdym kolejnym meczem mam wrażenie, że to próba zaimplementowania czegoś, co nie do końca ma rację bytu na tym poziomie rozgrywkowym, piłkarzom, których predyspozycje nie sprostają oczekiwanej przez nich grze. Bo tak sobie myślę, że rozgrywanie piłki od własnej bramki z piłkarzami na takim poziomie prędzej czy później nie może skończyć się dobrze. Ktoś popełni błąd, jeśli nie dziś, to jutro. Tak w piłkę mogą sobie grać zespoły, które mają naprawdę jakościowych obrońców, którzy bardzo dobrze wprowadzają piłkę do gry. A w Podbeskidziu z owymi jest problem. Może więc lepiej zagrać trochę mniej przyjemnie dla oka, ale nie narazić się na stratę bramki? Zagrać po prostu długim podaniem? Nie „lagą na Robercika”, ale dokładnym, krosowym podaniem?
Na koniec sądzę, że może w ogóle należałoby przemodelować grę drużyny. Skończyć z mozolnym rozgrywaniem piłki krótkimi podaniami przez stopera i skupić się na szybszym rozprowadzeniem akcji w fazie przejścia z obrony do ataku. Tak, aby akcje Podbeskidzia były szybkie i zabójcze, a nie trwały kilka minut i nie dawały żadnego pożytku – tak jak jest to obecnie. Bo to, co dzieje się w ostatnim czasie, nie wygląda dobrze. Podbeskidzie jest w kryzysie i to dużym. A skoro to, co było, do tej pory nie dawało efektów, to czas spróbować czegoś nowego. Może to ja się mylę, ale taka gra dałaby większe szanse na odniesienie korzystnego rezultatu. A jednocześnie byłaby dość atrakcyjna dla kibica. Ale to tylko moje dywagacje…