Ostatnie rozstrzygnięcia eliminacji tegorocznej Ligi Mistrzów już za nami. Dzisiaj poznaliśmy ostatnie pięć drużyn, które dołączą do pozostałej stawki czekającej na losowanie grup. Cokolwiek by mówić, to był wyjątkowy wyjątkowy dzień. Dzień, który bez wątpienia zapisze się w pamięci fanów futbolu, ale po kolei...
Arsenal – Besiktas 1:0, pierwszy mecz 0:0
Londyńczycy cały czas nie przekonują, grają praktycznie na pół gwizdka i ta gra nie wygląda obiecująco. Widoczny jest brak klasowego środkowego napastnika. Mimo kilku dobrych sytuacji można powiedzieć, że Arsenal wymęczył awans i nie pokazał w swojej grze nic specjalnego. O ile stwarzanie okazji bramkowych nie jest problemem, o tyle skuteczność woła o pomstę do nieba. Plan minimum został wykonany, ale niewiele zabrakło, by w samej końcówce meczu Demba Ba mógł wpakować piłkę z najbliższej odległości do siatki i niespodzianka stałaby się faktem. Najlepszy na placu był Alexis Sanchez, który już po części spłaca swój transfer.
Bilbao – Napoli 3:1, pierwszy mecz 1:1
Nowe piękne San Mames wręcz prosiło się o to, żeby Baskowie po 16 latach po raz drugi w swojej historii awansowali do Ligi Mistrzów. Trochę strachu napędził na początku połowy Hamsik, ale potem grało już tylko Bilbao. Trzy szybkie ciosy w zaledwie 13 minut i pozamiatane. Obrona Napoli prezentowała się jak grupa parodystów. Każda kolejna bramka dla Athleticu była coraz bardziej absurdalna. Włoscy defensorzy wyglądali tak, jakby grali ze sobą pierwszy raz. Nazwać to potwornymi błędami w komunikacji to jak nic nie powiedzieć o tych sytuacjach. Bilbao mogło wygrać jeszcze wyżej, ale to już nie ma znaczenia. Spektakularny powrót do Ligi Mistrzów, jak najbardziej zasłużony.
Malmo – Salzburg 3:0, pierwszy mecz 1:2
Kolejny rok bez Ligi Mistrzów dla Salzburga to z pewnością ogromne rozczarowanie zarówno dla kibiców, jak i piłkarzy oraz właścicieli klubu. Rewanżowy mecz z Malmo nie pozostawił żadnych złudzeń, kto bardziej zasługuje na fazę grupową. Szwedzi rozegrali świetny mecz, którego ozdobą była genialna bramka Erikssona. Warta odnotowania była również sytuacja przy stanie 2:0 w 30. minucie – z czerwoną kartką powinien wylecieć Keita z Salzburga (dostał żółtą), któremu nagle odcięło prąd i o mało nie zrobił krzywdy swojemu przeciwnikowi.
Leverkusen – Kopenhaga 4:0, pierwszy mecz 3:2
Po pierwszym meczu rewanż był już tylko formalnością. Leverkusen, w którego barwach całe spotkanie rozegrał Sebastian Boenisch, po prostu przejechał się po drużynie z Danii. „Aptekarze”, podobnie jak z Dortmundem, bardzo szybko otworzyli wynik meczu, bo już w drugiej minucie. Potem były już tylko kolejne bramki zdobywane z łatwością i na pełnym luzie. Kopenhaga mogła strzelić honorowego gola, ale bramkarza Leverkusen uratowała poprzeczka. Mecz bez historii, zwykła formalność.
Ludogorets – Steaua Bukareszt 1:0 (karne 6:5), pierwszy mecz 0:1
Mecz totalny odlot, wbrew jakiemukolwiek rozsądkowi. Przez 89 minut oba kluby mogły pokusić się o zdobycie prowadzenia, ale dopiero w końcówce niefortunne wybicie Łukasza Szukały spadło na nogę Wandersona, który pięknym strzałem doprowadził do remisu w dwumeczu. W 29. minucie dogrywki bramkarz Bułgarów „wyciął” wychodzącego na czystą pozycję zawodnika z Bukaresztu i ujrzał czerwony kartonik. Potem działy się rzeczy niespotykane. Do bramki wszedł środkowy obrońca Ludogorets – Moti. W ostatniej minucie dogrywki popisał się jeszcze interwencją po rzucie rożnym, a następnie rozstrzygnął konkurs rzutów karnych. A dlaczego? Pierwszego karnego strzelił sam bardzo pewnie, potem obronił jeszcze dwa i awans Bułgarów się urzeczywistnił. 13-letni klub zagra w Lidze Mistrzów, a nowy stadion Ludogorets podobno ma zostać nazwany imieniem Motiego… Póki co przez kilka dni będzie o nim mówić cały piłkarski świat. Żeby było śmieszniej, Steaua Bukareszt to jego były klub.