Ełkaesiacy pokonali Górnika z Łęcznej 4:2, ale wyjątkowej urody widowisko, które nieczęsto oglądamy na boiskach I ligi, zeszło na drugi plan wobec tragicznej sytuacji finansowej klubu z Łodzi i desperacji jego piłkarzy. Czy był to ostatni mecz drużyny ŁKS-u?
Mecz Łódzkiego Klubu Sportowego z Górnikiem Łęczna miał dostarczyć wielu emocji, wszakże na murawę stadionu przy al. Unii wybiegły drużyny, które posiadają w kadrze wielu doświadczonych, ogranych w Ekstraklasie zawodników, a nawet czterech reprezentantów Polski (w efekcie obejrzeliśmy dwóch z nich – Hajtę i Adamskiego, bo Wierzchowskiego i Grzegorza Bronowickiego zabrakło z powodu kontuzji). Poza tym w Łodzi zmierzyły się zespoły, z których pierwszy jeszcze w poprzednim sezonie z powodzeniem rywalizował w najwyższej klasie rozgrywkowej, a drugi walczył w ścisłej czołówce I ligi. I choć w bieżących rozgrywkach ich sytuacja uległa zmianie, to jednak ci, którzy zjawili się na wysłużonych trybunach łódzkiego stadionu, mogli liczyć na ciekawy spektakl. Nie zawiedli się.
W mieście włókniarzy kibice zobaczyli prowadzone w szybkim tempie widowisko, wiele starć podbramkowych, składnych akcji i, co najważniejsze, aż sześć goli.
Ciekawie zrobiło się już na rozgrzewce, bo piłkarze gospodarzy wybiegli na przedmeczową rozgrzewkę w koszulkach z napisem: „Ostatni mecz?”, co było konsekwencją tragicznej sytuacji organizacyjno-finansowej spółki sportowej ŁKS. Zawodnikom od ponad trzech miesięcy nie zostały wypłacone pensje, a na górze klubowej hierarchii toczą się nieustające spory pomiędzy udziałowcami.
Piłkarze Łódzkiego Klubu Sportowego pytani o problemy finansowe zwykli ostatnimi czasy odpowiadać: – Jesteśmy profesjonalistami. Gdy wychodzimy na boisko, nie liczy się nic prócz piłki. Okazało się, że Adamski i spółka nie rzucają słów na wiatr i od początku pojedynku z Górnikiem Łęczna zaatakowali. Już w 2. minucie do odbitej przez obrońcę przyjezdnych piłki dopadł Adrian Świątek i strzelił w róg bramki. Jakub Giertl, zastępujący Jakuba Wierzchowskiego, zdołał zażegnać niebezpieczeństwo i zakończyło się tylko na strachu piłkarzy z Łęcznej.
ŁKS wykorzystując szybkich: Świątka i Gikiewicza, starał się rozgrywać akcje skrzydłami i w pierwszych pięciu minutach jeszcze dwukrotnie zagotowało się pod bramką Górnika. Goście nie zamierzali pozostawać dłużni i już po chwili mogli objąć prowadzenie, ale techniczne uderzenie Sławomira Nazaruka minęło cel o centymetry. Obie drużyny grały od samego początku ofensywnie i to mogło się podobać. W 11. minucie Kujawa stanął sam na sam z Giertlem, ale strzelił wprost w golkipera, a z akcjami dynamicznego Prejuce Nakoulma (był nim ponoć zainteresowany Lech Poznań) zupełnie nie radziła sobie łódzka defensywa – czarnoskóry napastnik uderzał jednak niecelnie.
Pierwszy celny cios zadali „Rycerze Wiosny”. Z rzutu wolnego miękko w pole karne zagrał Tomasz Hajto, Adamski wyprzedził bramkarza Górnika i strzałem głową otworzył wynik. Goście nie zrazili się tym niepowodzeniem i starali się szybko odrobić straty. Z dwudziestu metrów huknął Rafał Niżnik, futbolówka odbiła się jeszcze od pleców Adamskiego i zmierzała do siatki, ale skutecznie interweniował Wyparło.
Wspomniany pomocnik z Łęcznej był bardzo aktywny od pierwszej minuty spotkania, widocznie chciał się przypomnieć kibicom ŁKS-u, z którym zdobył mistrzostwo Polski w 1998 roku. Kolejna akcja przyjezdnych powinna zakończyć się wyrównaniem, ale Nakoulma przegrał pojedynek z Bodziem W. Nieudana okazała się także próba Niżnika.
W ciągu ostatnich dwóch minut pierwszej połowy dwukrotnie powinno dojść do zmiany rezultatu, ale najpierw Giertl okazał się lepszy od Świątka, potem strzał Surdykowskiego odbił Wyparło, a dobitka z ośmiu metrów Nakoulmy trafiła w poprzeczkę. Do przerwy łodzianie schodzili więc z zapasem jednej bramki.
W drugiej połowie emocji również nie zabrakło. Składna wymiana podań pomiędzy Klepczarkiem a Świątkiem pozwoliła znaleźć się Gikiewiczowi w dogodnej sytuacji, ale napastnik ŁKS-u posłał piłkę obok słupka. Potem solowy rajd ładnym strzałem zakończył Krzysztof Mączyński, bramkarz Górnika czubkami palców wybił futbolówkę na rzut rożny.
Trener gości Tadeusz Łapa postanowił wprowadzić w miejsce bezproduktywnego Grzegorza Szymanka młodego Krystiana Wójcika, ale już kilkadziesiąt sekund później musiał się łapać za głowę po raz drugi tego dnia, bo najładniejszą akcję meczu przeprowadzili łodzianie. Krzysztof Mączyński dograł w tempo do biegnącego na lewym skrzydle Piotra Klepczarka, obrońca zacentrował na piąty metr, a tam jak spod ziemi wyrósł Łukasz Gikiewicz.
Kolejna celna główka pozwoliła cieszyć się gospodarzom z drugiego gola. Kibice jeszcze rozpamiętywali to, co stało się w 67. minucie, a ŁKS trafił po raz trzeci. W tym przypadku nie popisali się: obrońca Górnika Sebastian Klajda i bramkarz Giertl, którzy miast wybić piłkę, zwlekali z interwencją. Wykorzystał to Adrian Świątek, który wbiegł pomiędzy wyżej wymienionych, główkował w stronę bramki, futbolówka co prawda odbiła się od słupka, ale filigranowy pomocnik z Łodzi dobił swoje uderzenie i na tablicy wyników widniało już 3:0 dla ŁKS-u.
Podopiecznych Grzegorza Wesołowskiego wyraźnie to rozluźniło, bo sześć minut po trafieniu Świątka sami sprezentowali gola rywalom. Błąd popełnił Hajto, który dał się ograć w dziecinny sposób Surdykowskiemu, ten wycofał na jedenasty metr, a nadbiegający Rafał Niżnik zdobył kontaktowego gola. Worek z bramkami ciągle nie był jednak pusty, bo po sześćdziesięciu sekundach znów zatrzepotała siatka, tym razem Górnika.
Identycznie, jak chwilę wcześniej Hajto, pomylił się defensor „Zielono-czarnych”, a Łukasz Gikiewicz mimo ostrego kąta kopnął tuż przy słupku i ełkaesiacy znów odskoczyli na trzy bramki. Strzelecką kawalkadę przy al. Unii zakończył Janusz Surdykowski, uderzając mocno pod poprzeczkę w 85. minucie. Wkrótce po raz ostatni zabrzmiał gwizdek arbitra głównego i z trzech punktów mogli się cieszyć gospodarze, potwierdzając tym samym, że są w coraz lepszej formy i to pomimo ogromnych problemów, jakie trawią klub od tygodni.
Takich widowisk chcielibyśmy oglądać znacznie więcej i to nie tylko w I lidze, ale i Ekstraklasie. W sobotni wieczór spotkały się bowiem dwa zespoły grające, jak to zwykł mawiać były selekcjoner reprezentacji Polski, „futbol na tak”. I kibice, mimo tego, iż zmarzli niemiłosiernie, z pewnością nie żałowali, że pofatygowali się na obiekt przy al. Unii Lubelskiej 2. Rywalizacja Łódzkiego Klubu Sportowego z Górnikiem z Łęcznej potwierdziła zwyżkową dyspozycję gospodarzy prezentujących coraz bardziej efektowną i skuteczną zarazem grę.
Pokazała także, że obecne miejsce w tabeli gości nie oddaje ich dużego potencjału, nawet mimo osłabień, którymi tłumaczył porażkę trener Łapa. Fani „Biało-czerwono-białych” zadają sobie pytanie, czy faktycznie napis widniejący na koszulkach ich pupili to tylko swoisty „straszak”, czy może deklaracja. Jeśli to drugie, to mecz ŁKS-u z Górnikiem nie zostanie zapamiętany jako świetne widowisko sportowe, ale jako ostatni mecz w historii zasłużonego klubu.
Wypowiedzi pomeczowe:
Rozgrywający Górnika Rafał Niżnik 11 lat temu zdobywał z ŁKS-em tytuł mistrzowski. Dziś jest reżyserem gry ekipy z Łęcznej.
Wróciłeś do Łodzi, na stadion, na którym zdobywałeś mistrzostwo Polski w 1998 roku. Dziś tak radośnie jak wtedy już jednak nie było.
– Przyjemnie było tu wrócić… Szkoda, że nie udało się wywieźć punktów z Łodzi. Gratuluję kolegom z ŁKS-u. Dziś byli od nas skuteczniejsi. Żałuje, że nie wyglądało to w naszym wykonaniu inaczej.
Dlaczego Górnik Łęczna, mający w swym składzie tylu doświadczonych i wartościowych zawodników, radzi sobie w tym sezonie tak słabo?
– Ciężko mi powiedzieć. Przygotowywaliśmy się do rozgrywek pod okiem Wojciecha Stawowego i początek był dla nas nieciekawy – trzy porażki pod rząd. Trener Łapa objął nasz zespół i chce wydobyć z nas to, co najlepsze. Jego sposób pracy jest skuteczny, bo gramy chyba coraz lepiej. Pniemy się powoli w górę tabeli.
Nie boli pana to, co dzieje się w Łódzkim Klubie Sportowym?
– Nie siedzę w Łodzi, ale czytam doniesienia w Internecie, mam też kontakt z kolegami stąd. Przykro mi słyszeć, że tak tu wszystko zmierza w złą stronę. Jak nie wiadomo, o co chodzi, to wiadomo, o co chodzi… Słyszałem, że miasto ma przejąć klub. Oby do tego doszło i wtedy wszystko wróci do normy.
Po meczu na konferencji prasowej wypowiedzieli się trenerzy:
Tadeusz Łapa (Górnik): – Cóż można powiedzieć, po takim meczu? Straciliśmy ostatnio zbyt wielu zawodników, których nie udało się zastąpić. Zabrakło Niedzieli, Wierzchowskiego i braci Bronowickich. I to zwłaszcza w takim meczu, gdy gra się na ŁKS-ie przeciwko rosłym zawodnikom, bardzo groźnym przy stałych fragmentach gry. Tak straciliśmy bramkę w pierwszej połowie, sami nie wykorzystując świetnych okazji. Liczyłem na to, że po przerwie ŁKS nie wytrzyma spotkania kondycyjnie, ale szybko tracone bramki przesądziły o wyniku.
Grzegorz Wesołowski (ŁKS): – Bardzo cieszymy się z tych kolejnych trzech punktów, zwłaszcza w perspektywie wyników, jakie padły na innych stadionach. Zdawałem sobie sprawę, że czeka nas ciężka przeprawa. Z duszą na ramieniu przystępowałem dziś do tego pojedynku. Martwiłem się, czy po tak przepracowanym okresie przygotowawczym wytrzymamy granie co trzy, cztery dni. Pod koniec zabrakło nam trochę koncentracji, może także sił, tym bardziej cieszą mnie te punkty. Co do treści napisu, jaki widniał na koszulkach piłkarzy na rozgrzewce, proszę pytać zawodników. Na dzień dzisiejszy to był ostatni mecz ŁKS-u w I lidze. Taką informację mi przekazali. Nie wiemy, co będzie dalej.
Co do cholery ma oznaczać ten podpis do zdjęcia?
Autor przewiduje przyszłość?! Nie widzę żadnego
związku z tekstem. Żenua.