Fani ofensywnego futbolu ostrzyli sobie zęby na to spotkanie i nie zawiedli się. Cztery bramki, genialna pierwsza odsłona. Obrazu meczu nie przysłoni druga połowa – nieco gorsza, choć wciąż ze swoimi momentami. Sytuacja w grupie D jest już raczej rozstrzygnięta.
Wtorkowe spotkanie było starciem zupełnie dwóch różnych światów. Początek sezonu w wykonaniu Hiszpanów z pewnością nie należy do najlepszych – nie wiedzie im się w europejskich pucharach, nie wiedzie im się w, wywalczonej dzięki triumfowi w finale Ligi Europy w Warszawie, Lidze Mistrzów. „The Citizens” są faworytem do zgarnięcia mistrzostwa Anglii – niebieski klub z Manchesteru otwiera tabelę Premier League, wyprzedzając Arsenal FC i Leicester City.
Początek meczu był wymarzony dla fanów ofensywnego futbolu. Akcja toczyła się od szesnastki do szesnastki. Mimo to lepiej prezentowali się gracze w limonkowych trykotach. Piłkarze z Anglii tworzyli dużo lepsze okazje i otworzyli wynik już w ósmej minucie spotkania. City chciało pójść za ciosem i już 60 sekund po wznowieniu gry ponownie znaleźli się w polu karnym Rico, jednak tym razem golkiper wykorzystał niezdecydowanie Kolarova, który utrudnił sobie zadanie, zwlekając z podaniem lub wykonaniem strzału. Nie minęła kolejna minuta, gdy błąd obrony Sevilli wykorzystał Sterling. Coke głupio stracił piłkę pod własnym polem karnym. Kiks Bony’ego udało się jeszcze obronić, jednak Fernandinho nie pomylił się przy dobitce i trafił głową do pustej bramki.
Tablica wyników powinna wyświetlać wynik 3:0 już dwanaście minut po rozpoczęciu spotkania. Jesus Navas wpadł w pole karne i po obronie Rico piłka wylądowała na słupku. Futbolówka tuż nad poprzeczką przeleciała trzy minuty później. Llorente nie miał prawa pomylić się z czterech metrów, nawet jeśli znajdował się w tak trudnej sytuacji i był zmuszony uderzać z wyskoku.
https://www.youtube.com/watch?v=MpIJCjW7k4g
Pierwsze minuty wyglądały tak, jakby zamiast dwóch wielkich okrętów walczyły ze sobą mała żaglóweczka z wielkim statkiem pirackim. Salwy wystrzeliwane w kierunku bramki Rico przypominały ostrzał z armat rodem z filmów o piratach. W dwadzieścia minut podopieczni Pellegriniego oddali dziesięć strzałów, z czego sześć celnych. Co trzeci wpadł do siatki.
Po dwóch sierpach w końcu obudzili się gospodarze, którzy popisali się dużo lepszą skutecznością. W dwudziestej piątej minucie oddali pierwszy celny strzał – i od razu trafili do siatki. Świetną kontrę główką zakończył Tremoulinas. Za sprawą Kolodziejczaka powinno być już 2:2, jednak w ostatniej chwili piłkę z bramki wybił Joe Hart. Niewykorzystane sytuacje lubią się mścić. Jesus Navas znakomicie dograł do Wilfreda Bony’ego, który płaskim uderzeniem z jedenastego metra umieścił piłkę w siatce. Iworyjczyk w ten sposób zamknął usta krytykom, którzy uważali, że zawodnik nie wpisując się na listę strzelców, zbyt mało daje drużynie byłego mistrza Anglii.
https://www.youtube.com/watch?v=KIi4hv6NpnI
Niestety, w drugiej połowie na stadionie w Hiszpanii temperatura znacząco spadła. Nic dziwnego – piłkarze zdecydowanie spuścili z tonu. Również na trybunach ponownie zrobiło się jakoś niemrawo. To efekt kolejnych, mniej intensywnych i mniej skutecznych, ataków Manchesteru City i nieporadności „Czerwono-białych” pod bramką rywali.
Kibice w połowie odsłony przestali deprymować przeciwników i wierzyć, że to spotkanie jest jeszcze do uratowania. Wiarę stracili również triumfatorzy Ligi Europy, którzy przestali atakować bramkę niepewnego Joe Harta. Wszystkie akcje zawodników w białych trykotach kończyły się na środkowej formacji. Sygnał do zrywu wielokrotnie próbował dawać Grzegorz Krychowiak, jednak jego zapędy goście powstrzymywali równie szybko – najczęściej ostrzejszymi atakami.
Sytuacja w tabeli jest raczej oczywista. Z pierwszych dwóch miejsc awansują City i Juventus, matematyczne szanse wciąż zachowują pozostałe dwie drużyny, jednak dystans między Sevillą i Borussią Moenchengladbach a prowadzącym duetem jest na tyle duży, że nikt nie może oczekiwać jakiejkolwiek niespodzianki.