Zwykło się mówić, że w ludzie w Europie mają zegarki, natomiast ludzie w Afryce mają czas. Zagłębiając się w strukturę zarówno piłkarską, jak i po prostu społeczną na tym kontynencie, trudno jest powyższemu stwierdzeniu zaprzeczyć. Afrykańska Superliga mimo przekładanego terminu rozpoczęcia rozgrywek oraz zmniejszeniu liczby występujących drużyn okazała się wydatnie niedopracowanym projektem. Z jednej strony, wpadki turniejowe były typowo afrykańskie, więc dodawały rozgrywkom swojskości. Z drugiej strony, skoro turniej miał rozsławić afrykańską piłkę na cały świat, to czy warto się tak obnażać niedociągnięciami?
Szybkie przenosiny
W Afryce, jak na jeden z najbiedniejszych kontynentów świata przystało, regularnie mamy do czynienia ze słabo rozwiniętą infrastrukturą. Do normy przeszedł fakt, że kluby grające w kwalifikacjach afrykańskich pucharów lub reprezentacje uczestniczące w eliminacjach nie mogą grać na własnym stadionie z powodu niespełniania wymogów. Wówczas niejednokrotnie mecze są przenoszone do innego kraju. Afrykańska Superliga była turniejem dla najpopularniejszych i najbogatszych drużyn, więc tam teoretycznie raczej nie powinniśmy spotkać się z taką przypadłością.
Jednak jak to często bywa – praktyka rozmyła się z teorią. TP Mazembe, będące mistrzem Demokratycznej Republiki Konga, swój mecz ćwierćfinałowy przeciwko Espérance Tunis musiało rozegrać w Tanzanii. I może przeszłoby to bez echa, gdyby nie fakt, że klub dowiedział się o tym… dwa dni przed meczem. Oba zespoły czekała nagła, przymusowa podróż na oddalony około 1400 kilometrów Benjamin Mkapa Stadium w Dar es Salaam. Według właściciela kongijskiego klubu – Moise Katumbiego – decyzja ta była tylko i wyłącznie polityczna, gdyż nie podano konkretnego powodu, dla którego mecz musiał zostać przeniesiony.
Wielka improwizacja
Powszechnie wiadomo, że kluby afrykańskie są zdecydowanie mniej zamożne od tych z innych regionów świata. Często wiąże się to z szukaniem oszczędności na wszystkich możliwych płaszczyznach, w tym koszulkach zawodników.
Po pierwszym meczu ćwierćfinałowym między mistrzem Nigerii Enyimbą a wicemistrzem Maroka Wydadem pod sporym ostrzałem mediów znaleźli się ci pierwsi. Afrykańska Superliga miała być wedle zamysłu turniejem pokazującym profesjonalizm piłki na Czarnym Lądzie. A tu ni stąd, ni zowąd Gabriel Innocent z zespołu gospodarzy rozgrywa cały mecz z koszulką opisaną pisakiem.
Enyimba’s Innocent Gabriel wearing a Jersey with the name and number hand written in the #AFL
Very very bad PR for our league…
@papilokanu & @EnyimbaFC do better❗️ pic.twitter.com/PBa6ebQkVd— NPFL News 🇳🇬 (@NPFL_News) October 22, 2023
Jak się jednak okazało – było to wypadkową błędu struktur afrykańskiej Superligi. Enyimba chciała zarejestrować swojego gracza z numerem 5 na koszulce i takie trykoty mu dostarczyła. Z nieznanego powodu CAF przypisało piłkarzowi we wszystkich dokumentach numer 3. Nigeryjczycy zorientowali się tuż przed meczem i musieli improwizować. Wynik tego działania można zobaczyć na powyższej grafice.
Sprawa koszulkowa nie była jedynym zamieszeniem związanym z tym dwumeczem. Enyimba musiała zmierzyć się z ogromnymi problemami podczas podróży na mecz rewanżowy do Maroka. Samolot nigeryjskiej drużyny nie otrzymał pozwolenia na lądowanie, przez co nie mogła się ona pojawić w kraju. W tym przypadku trzeba przyznać, że CAF w pewnym stopniu zachował się, jak należy – przełożył mecz o jeden dzień do przodu.
Jednak czemu w pewnym stopniu? Dlatego, że od razu przełożył też inny mecz, spotkanie Espérance Tunis z TP Mazembe. Jednak tam nie było żadnych problemów z podróżą. CAF nie podał też żadnego powodu podjęcia takiej decyzji. Oczywiście – jakżeby inaczej – kluby dowiedziały się o tym jeden dzień przed spotkaniem.
Finał bez immunitetu
W niedawno opublikowanym artykule wspominaliśmy, że jest realna szansa, że w finale spotkają się południowoafrykańskie Mamelodi Sundowns oraz marokański Wydad Casablanca. Takie zestawienie obligowało obie drużyny do dwukrotnego pokonania trasy około 7500 kilometrów (w linii prostej) w ciągu kilku dni. Słowo ciałem się stało. To właśnie te drużyny zmierzyły się w finale i były zmuszone do podjęcia ogromnego wysiłku związanego z podróżami.
Terminy finałów były z góry narzucone na 5 listopada oraz 11 listopada. Jednak kiedy okazało się, że do tej fazy zakwalifikowało się Mamelodi Sundowns, bardzo szybko podjęto decyzję o przeniesieniu terminu spotkania rewanżowego. Powód? Na 11 listopada w lidze Republiki Południowej Afryki zaplanowane były Soweto Derby – jedne z największych derbów w całej Afryce. Mierzą się w nich jedne z najpopularniejszych klubów na całym Czarnym Lądzie – Orlando Pirates oraz Kaizer Chiefs.
The SABC has stepped in to avert a fixture clash in which the Soweto derby and the African Football League final would have been played on the same day, Saturday.https://t.co/l6rMfXc34P
— Times LIVE (@TimesLIVE) November 5, 2023
Podjęto słuszną decyzję o przesunięciu rewanżowego meczu finałowego o jeden dzień. Ale czy naprawdę nie dało się uniknąć tego kombinowania na szybko? Czy tak trudny do przekalkulowania jest fakt, że jeden z faworytów rozgrywek wejdzie do finału i wówczas lepiej, żeby w jego kraju nie było żadnego innego dużego meczu? Czy nie można było tego przewidzieć i od razu ustalić innej daty finału?
Podsumowując, można powiedzieć, że afrykańska Superliga była afrykańska do szpiku kości. Trudno byłoby zorganizować rozgrywki w taki sposób, by bardziej oddawały swawolę tego rejonu. Nasze odczucia są mocno zróżnicowane. Rozgrywki zachowały tamtejszy koloryt, aczkolwiek zapewne nie wpłyną one tak pozytywnie na afrykańską piłkę, jak się tego spodziewano.