Sobotnie spotkania w Orange Ekstraklasie przyniosły sporo bramek i emocji. Nie obyło się również bez niespodzianek, z największymi w Krakowie i Łodzi.
W Białymstoku spotkały się zespoły sąsiadujące w tabeli. Zarówno Jagiellonia, jak i Odra miały bezpieczną przewagę nad strefą spadkową, lecz dzisiejszy zwycięzca mógł być pewny utrzymania.
Pojedynek na Podlasiu był dość wyrównany. Sympatycy „Jagi” byli w siódmym niebie w 41. minucie. Vukowi Sotiroviciowi wyszedł kapitalny strzał półobrotem i Adam Stachowiak musiał wyciągać futbolówkę z siatki. Na początku drugiej części gry bardzo blisko samobójczej bramki był Adam Stachowiak. Bohaterem następnych akcji był Jan Woś. W 54. minucie trafił do siatki głową, a chwilę później bezpośrednio z rzutu wolnego. Kwadrans przed końcem wodzisławianie mogli być pewni zwycięstwa. Znów dał o sobie znać Woś, który asystował przy golu Bartłomieja Sochy. W doliczonym czasie kontaktową bramkę strzelił Tumicz, która jednak nic nie dała.
Dwa karne = dwa gole
Tym razem Łódzki Klub Sportowy gościł u siebie piłkarzy z Bełchatowa. Wbrew pozorom, faworyta tego spotkania było bardzo ciężko wskazać. Miejscowi fani wierzyli w kolejną niespodziankę.
Mecz można podsumować jednym słowem: nudy. Obie bramki dla ŁKS-u padły po rzutach karnych. Najpierw, w 41. minucie, z 11. metrów trafił Łukasz Madej, a tuż przed ostatnim gwizdkiem Robert Szczot.
Spodziewane zwycięstwo Zagłębia nad… Zagłębiem
Na własnym stadionie Zagłębie Sosnowiec podejmowało swojego imiennika z Lubina. Faworyt mógł być tylko jeden – oczywiście przyjezdni.
Podopieczni Rafała Ulatowskiego chyba oszczędzali się przed rewanżowym meczem z Legią w Pucharze Polski, bo w pierwszej części lekką przewagę mieli gospodarze. Po zmianie stron lubinianie wzięli się do pracy. Groźny strzał Macieja Iwańskiego z rzutu wolnego w 50. minucie obronił Bensz, aczkolwiek skutecznie dobijał Piotr Włodarczyk. Kwadrans później popularny „Ajwen” sam wpisał się do protokołu meczowego, wykorzystując rzut karny. Z kolei w 81. minucie wynik spotkania ustalił Dawid Plizga.
Deklasacja Górnika w Zabrzu
W Zabrzu spotkały się ekipy, które w tym sezonie mogą grać już o przysłowiową pietruszkę. Pojedynek obu ekip miał też szczególne znaczenie dla Ryszarda Wieczorka, który przecież przez wiele lat prowadził Kolporter.
Będący w lekkim kryzysie Górnik dzisiaj był kompletnie bezradny, dominacja kielczan ani przez moment nie podważała dyskusji. Na początku meczu swoje szanse miał Marcin Robak. Po dwóch niewykorzystanych okazjach – w myśl przysłowiu „do trzech razy sztuka”- kolejną już zdołał wykorzystać, wykorzystując świetne podanie od Marcina Kaczmarka. Siedem minut przed przerwą podwyższył Paweł Sobolewski. Kupiony z Jagiellonii zawodnik uderzył nie do obrony z 16. metrów. Druga połowa była już więc tylko formalnością. W ostatnich momentach potyczki po raz kolejny piłkę z siatki musiał wyciągać Boris Pesković, tym razem jego katem był Krzysztof Gajtkowski.
Wójcik nie pomógł
W poniedziałek Janusz Wójcik został zatrudniony w Widzewie, aby łodzianie nie spadli do trzeciej ligi. Po dzisiejszej porażce z Groclinem Dyskobolią, „Czerwona Armia” jest już niemal na samym dnie.
Widzewiacy, a konkretniej Fabiniak i Ukah, podarowali zwycięstwo gospodarzom. Koszmar golkipera z Łodzi zaczął się w 19. minucie, kiedy to nie zareagował na dośrodkowanie Jarosława Laty z rzutu rożnego. Potem futbolówkę do własnej bramki skierował wspomniany włoski stoper. Na koniec jeszcze raz dał o sobie przypomnieć Fabiniak. Tym razem przepuścił piłkę koło brzucha po próbie z dystansu Radosława Majewskiego.
Witkowski – Lech 3:2
Ciekawie zapowiadał się mecz przy ulicy Kałuży, gdzie gościł „Kolejorz”. Co prawda Cracovia przegrała w zeszłym tygodniu po raz pierwszy w tym roku w derbach Krakowa, ale na własnym obiekcie nie poniosła jeszcze klęski. Z kolei Lech wygrał 5 spotkań z rzędu.
Każda seria ma swój koniec, a ta Lecha skończyła się właśnie dzisiaj. Wcale jednak nie tak musiało być, bowiem podopieczni Franciszka Smudy jako pierwsi wyszli na prowadzenie. Henry Quinteros posłał prostopadłą piłkę do Marcina Zająca, a temu nie pozostało nic innego, jak strzelić gola. Lechici z prowadzenia cieszyli się tylko sześć minut. Wówczas katastrofalny błąd popełnił Krzysztof Kotorowski, który minął się z piłką, co wykorzystał młody Kamil Witkowski, który wpisał się na listę strzelców także w 44. i 45. minucie. Pogrążony Lech zdołał w 80. minucie strzelić bramkę kontaktową, za sprawą Quinterosa.