O zaniedbanej legendzie


Wspomnienie Józefa Kałuży

9 marca 2019 O zaniedbanej legendzie

W całej swojej karierze bramkarzy rywali pokonał 476 razy w 454 meczach. Jako pierwszy szkoleniowiec w historii wprowadził reprezentację Polski na mistrzostwa świata. Uznawany za jednego z ojców polskiej piłki nożnej. Słowem – legenda. Kałuża. Józef Kałuża.


Udostępnij na Udostępnij na

To, co zdziałał dla sportu polskiego w ogóle, a krakowskiego w szczególności, nieprędko powtórzy kto inny. „Przegląd Sportowy”, rok 1926

***

Kałuża to postać bez wątpienia wyjątkowa. Ludzi wielkiego formatu nie sposób określić w dwóch czy trzech zdaniach. Oto oryginalne fragmenty artykułu Józefa Kałuży dotyczącego… osoby Józefa Kałuży, opublikowanego na łamach „Przeglądu Sportowego”.

Błonia krakowskie, kolebka całego szeregu znanych graczy, pozwoliły Cracovii w r. 1911 znaleźć we mnie talent. Nie mając nawet sposobności do pokazania się w rezerwie, już wiosną r. 1912 znalazłem się w I drużynie. (…) Mimo moich 15 lat i wagi o wiele mniejszej niż piórkowej trener Cracovii, Kożeluch, zakwalifikował mnie na stałe do I drużyny.

Ciekawie trenował nas Kożeluch. Np. strzelanie: kto trafił w pewne z góry oznaczone miejsce w bramce, otrzymywał czekoladę. Wkrótce mnie i Mielecha „odstawiono” od strzelania, ponieważ brakowało stale czekolady dla innych.

(…) Jako uczniak i piłkarz równocześnie nie zawsze spotykałem się z sympatją ze strony władz szkolnych. Wszelakiego rodzaju kawały w celu zmylenia czujności dyrekcji szkoły urwały się wreszcie w r. 1913. Zostałem „wylany” za branie udziału w grze… niemoralnej, ponieważ miałem gołe kolana. Za kilka dni jednak wróciłem do szkoły, dzięki interwencji. (…)

W ciągu 15 lat „kopania” grałem przeszło 300 razy w barwach Cracovii, strzelając przytem około 400 bramek. W różnego rodzaju reprezentacjach uczestniczyłem około 50 razy.”

***

Cmentarz Podgórski – jedna z najstarszych krakowskich nekropolii. Położony na wzgórzu wapiennym u podnóża kopca Krakusa. To właśnie tutaj, wraz z małżonką, spoczywa Józef Kałuża.

Aby trafić na grób legendarnego Kałuży, wysilać się zbytnio nie trzeba. Jak na standardy cmentarnych labiryntów droga jest wręcz banalna. Główna alejka. Przy trzeciej studzience od wejścia w lewo. Kilkanaście kroków dalej w prawo. Miejsce pochówku znajduje się po lewej stronie.

Grób nie rzuca się w oczy. Nie razi przepychem. Mogiła jakich wiele. Mimo to ludzie, a zwłaszcza sympatycy „Pasów”, nie zapomnieli o jego istnieniu. Tu zawieszona smyczka Cracovii, tam proporczyki okolicznych klubów czy pocztówki pozostawione przez kibiców, jeszcze gdzie indziej dogasający znicz. Żywe dowody ludzkiej pamięci.

Niestety miejsce wiecznego spoczynku Kałuży jest miejscem tyle pamiętanym, co zaniedbanym. Smutny jest to widok. Zzieleniała i popękana płyta, do której coraz śmielej dobiera się mech. Zewsząd leżą opadnięte liście. Zieleń wokół grobu łudząco przypomina zdeptany trawnik. A przecież legendzie tak nie przystoi.

Józef Kałuża zmarł 11 października 1944 roku z powodu zapalenia opon mózgowych. Śmierć nawiedziła go nagle. Znienacka. Szczepionka z penicyliną mogła zapobiec tragedii – w warunkach wojennych niemożliwa do zdobycia. Zapewne gdyby nie odmówił przed władzami okupacyjnymi przyjęcia stanowiska Sportfuehrera w Generalnym Gubernatorstwie, antidotum by się znalazło.

Nie został kolaborantem. Nie wyjechał, w przeciwieństwie do znacznej większości członków PZPN, z kraju wraz z wybuchem wojny. Umarł w chwale – jako wielki piłkarz i trener, ale przede wszystkim jako patriota. Dzień pogrzebu Kałuży stał się dniem antyhitlerowskiej manifestacji środowiska sportowego Krakowa.

***

Tak grać – jak tylko Kałuża potrafił – to było marzenie wszystkich chłopców. „Tempo”, lata 70.

***

Choć znajduje się blisko ścisłego centrum miasta, raczej nie należy do zbyt zakorkowanych arterii. Umiejscowiona między stadionem Cracovii, przystankiem „Cracovia” oraz – a jakże! – nieczynnym już hotelem o nazwie „Cracovia”. Ulica Józefa Kałuży nie znajduje się w tym miejscu przypadkowo.

Innej lokalizacji dla pomnika na cześć Kałuży być po prostu nie mogło. O jego zrealizowanie łatwo jednak nie było.

70. rocznica śmierci legendy „Pasów” przypadała na rok 2014. Pierwotnie to właśnie wtedy monument miał zostać odsłonięty. Planów z powodu niedoboru finansów ukończyć się nie udało. Kolejna data to 110-lecie powstania Klubu Sportowego Cracovia i kolejne fiasko. Powód identyczny – brak odpowiedniej sumy pieniędzy do pokrycia kosztów produkcji. O pomoc Leszek Mazan, oddany kibic Cracovii, dziennikarz, publicysta, zwrócił się do samego prezesa klubu – Janusza Filipiaka.

W rozmowie z ust profesora miały paść słowa: – A kto to jest w ogóle Kałuża?! Ostatecznie zbiórki pieniędzy podjęła się fundacja 100 lat Cracovii. Odpowiednia kwota została zebrana, słynny krakowski artysta – Czesław Dźwigaja – projekt urzeczywistnił, a pomnik po trzech latach zmagań w końcu został odsłonięty. Choć postać pokroju Kałuży zasługiwała na honory od zawsze.

Niesmak pozostał do dziś. Klub nie dorzucił się złamanym groszem do upamiętnienia swojej legendy. Na uroczystość otwarcia pomnika, gdzie zjawił się prezydent Krakowa Jacek Majchrowski oraz prezes PZPN Zbigniew Boniek, z ponad trzydziestoosobowej kadry zawodników przybyło (uwaga!) dwóch. Ani jednego więcej. Jedynie Sebastian Steblecki wraz z Adamem Wilkiem znaleźli czas na uhonorowanie Kałuży. Zresztą sam Filipiak był nieobecny, tłumacząc się sprawami biznesowymi. Określenie „wstyd” w tym przypadku to wyjątkowy eufemizm.

***

Bramki zdobywał dzięki niezwykłej celności strzałów, które oddawał z każdej pozycji, i dzięki fenomenalnej orientacji w sytuacjach podbramkowych. „Kałuża ma oczy dookoła koszulki” – mówiono. Wspomnienia Stanisława Mielecha, przyjaciela Kałuży z boiska

***

– Kim jest dla Pana Józef Kałuża?

Legendą absolutną. Karierę zakończył jeszcze przed wojną, a dalej ma najwięcej strzelonych bramek w historii Cracovii. Popatrz chociażby na pomnik. Byle komu ich przecież nie stawiają.

Słowa sympatyka „Pasów”, pana Andrzeja, najdobitniej obrazują kontrast w stosunku do Józefa Kałuży między kibicami a klubem. Podczas gdy ci pierwsi odmieniają słowo legenda przez wszystkie przypadki, klub, a właściwie prezes, deprecjonuje jego rolę. Gdy oni organizują zbiórki pieniędzy w celu wybudowania pomnika swojej legendzie, klub nie wspiera inicjatywy. Wreszcie to kibice pamiętają i to oni tę pamięć kultywują, klub – niekoniecznie.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze