NT: Doktor Robert i Mr Maaskant


13 listopada 2011 NT: Doktor Robert i Mr Maaskant

Przez 14,5 miesiąca, które Robert Maaskant był trenerem Wisły, klub z Krakowa zdobył tytuł mistrza kraju i awansował do Ligi Europy. Z 56 rozegranych meczów wygrał 31, zdobywając 80 goli, tracąc 60. Porównując do poprzedników, wynik to przeciętny.


Udostępnij na Udostępnij na

Faktem jest, że styl gry Wisły przez ten czas nie ewoluował. Po gaszeniu pożaru po Kasperczaku Maaskant sprawiał wrażenie, że podąży drogą Skorży i zbuduje zespół opierający swoją grę na posiadaniu piłki, dorzuci też odrobinę holenderskiej inteligencji piłkarskiej. Stworzył zespół solidny, grający w wielu momentach poprawnie, nieposiadający jednak jako kolektyw umiejętności wybicia się ponad przeciętność. Za wszelkie zaś przebłyski odpowiadały indywidualności.

Nie tak dawno porównywałem Wisłę Maaskanta z Wisłą Kasperczaka. Porównanie wypadło na korzyść tej pierwszej, głównie z uwagi na przystosowanie do obecnych standardów, które mimo wszystko, jak to w ewolucji bywa, górują nad tymi starszymi. To, jak Holender je wdraża, mogło jednak budzić wątpliwości w poprzedniej rundzie co najmniej dwukrotnie. Pierwszy raz w dwumeczu z Podbeskidziem. Tam Robert Kasperczyk w doskonały sposób neutralizował poczynania Wisły poprzez głębokie wycofywanie dwójki środkowych pomocników. Kiedy zaś wynik był korzystny, ustawienie się w dwa rzędy po czterech zawodników przed własnym polem karnym kompletnie paraliżowało działania krakowian. Identyczny manewr zastosował w spotkaniu we Wrocławiu Orest Lenczyk. Wisła przez 85 minut waliła głową w mur i przegrała 0:2, w dodatku powinna wyżej. W analizie z tamtego spotkania wyliczam zarzuty, które można postawić Wiśle przy budowaniu sytuacji. Dwa podstawowe warto przytoczyć:

1. Fatalne rozpoczynanie gry przez Wisłę

Robert Maaskant dyskutuje z sędzią Marcinem Borskim
Robert Maaskant dyskutuje z sędzią Marcinem Borskim (fot. Hanna Urbaniak / iGol.pl)

Krakowianie, przegrywając, wychodzili obrońcami dość wysoko, nie byli jednak w stanie zmusić ich do udziału w rozegraniu. Piłki były przez nich rozgrywane wolno, wszerz boiska, pozwalały na spokojne ustawienie się defensywy Śląska, nijak zaś nie posuwały akcji do przodu.

2. Przekombinowanie rozegrania u Wisły

Wiele razy było tak, że Wisła znajdowała się już w okolicach pola karnego Śląska, miała nawet momenty przewagi sytuacyjnej, i zamiast szukać jednego, kluczowego podania, nadal rozgrywała piłkę, rozdrabniając akcję kilkunastoma kolejnymi podaniami, podczas których wrocławianie zdążyli ponownie się ustawić. Efektem były wybicia piłki ze skrzydeł albo wrzutki, z którymi defensorzy z Oporowskiej bez trudu sobie radzili.

Trzeba zwrócić uwagę, że krakowianie byli bardzo podatni na grę z zespołami nastawionymi na blokowanie ich na 40. metrze przed polem karnym. Pomysłu na rozmontowanie tego typu umocnień bardzo Wiśle brakowało. Była również podatna na szybkie kontry. Przy ofensywnych Cikoszu – Paljiciu – Lameyu jakiś sektor zawsze był nieupilnowany i zostawiał dużo miejsca na atak. Dodatkowo trzeba uwzględnić czynnik słabej gry obronnej poszczególnych zawodników. Silny i twardy w interwencjach Chavez, ni z tego ni z owego potrafił dawać się przepchnąć jak kukiełka, natomiast Jaliens przez cały swój pobyt w Wiśle grał, starając się znaleźć możliwie daleko od miejsc, w których dzieje się coś groźnego. Wisła musiała atakować, bo tego się wymaga od ekipy walczącej o mistrza, ale nie miała defensywy zbudowanej na poziomie umożliwiającym skoncentrowanie się na kreowaniu akcji.

Bo kiedy przyszło grać z kimś, kto też musiał zaatakować, szło jakby lepiej. Potrzebny był jednak inny warunek do spełnienia – drugi zespół musiał popełnić błędy. I tak Liteks zostawiał za dużo miejsca pomiędzy środkiem a obroną (w sam raz na Meliksona), a Lech stosował pressing wybiórczy, efektem czego były sektory, w których można było sobie pozwolić na odrobinę więcej w spokojnym rozegraniu.

Tu docieramy do kolejnego problemu. Wisła zawsze rozgrywała piłkę za wolno. Na znalezienie się zawodników na pozycji potrzebowała czasu. Rzadko piłka wędrowała płynnie jak po sznurku. Odczucie, że widzi się schemat, było raczej trudne do doświadczenia. W większości przypadków miało to związek z tym, że gdzieś rywalom urywał się Genkow lub Biton albo ustawienie partnera dostrzegł Melikson. Jeśli to nie następowało lub rywale nie chcieli popełnić błędu w ustawieniu, Wisła mogła wymieniać podania na 40. metrze boiska do woli, nijak to jednak nie pomagało w przybliżeniu się do zdobycia gola.

Pisząc o niepowodzeniach Wisły, można zrzucić to na karb kontuzji. Według doniesień z prasy Wisła straciła mózg (Melikson), serce (Małecki) i płuca (Sobolewski). Ten ostatni organ nie był jednak w ostatnim czasie w zbyt dobrej formie, z powodzeniem można było zastępować go równie walecznym i coraz mniej (jeśli w ogóle) odstającym od niego Wilkiem. Na prawym skrzydle gra Kirma nie różni się zbytnio od tej na lewej. Brakuje mu przebojowości wychowanka Wisły, natomiast trudno odmówić mu umiejętności. Jest bardzo poprawny technicznie, pod względem warunków fizycznych i szybkości również prezentuje dobry poziom. Skoro można było wygrywać ligę, mając na tej pozycji słabszego od Kirma Łobodzińskiego, trudno zrzucić winę na brak właściwego zawodnika. Dużo łatwiej usprawiedliwiać sytuację brakiem Meliksona, ponieważ od czasu jego nieobecności, rozegranie akcji właściwie przestało istnieć. Tylko… czy aby na pewno łatwiej usprawiedliwić szkoleniowca tym, że nie potrafił załatać dziury po jednym zawodniku, od którego w tym zespole, jako od jednostki, zależało chyba zbyt wiele?

Styl Wisły w końcówce pracy Maaskanta był koszmarny. Wyniki również na kolana nie rzucały. Awans do grona Ligi Europy to coraz mniej znaczący wyczyn, jest to tylko znalezienie się wśród 80 najlepszych drużyn kontynentu. W dodatku rezultaty Wisły w grupie były tragiczne. W lidze krakowianie mają niewielką stratę do lidera, ale bilans 6-3-4 kojarzy się raczej z górnym poziomem środka tabeli. Trener ekipy walczącej o mistrzostwo, z ambicjami gry w Lidze Mistrzów, przeżywałby trudne chwile i zwolnienie specjalnie dziwić nie powinno. Oburza jednak, bo to Wisła, gdzie szkoleniowców zmienia się co chwila.

Zarzutem jest, że Maaskant nie dostał czasu na zmiany. Trudno ocenić, czy rok to mało. Zapewne nie jest to czas, w którym zrobił wszystko, co chciał. Niemniej jednak szkoleniowiec musi mieć świadomość, że budowa drużyny lata trwać nie może. Efekty muszą być widoczne po jakimś okresie. Nikt nie oceni dobrze trenera, który tylko ma wizję. Ta wizja musi być widoczna na boisku. W Wiśle tego brakowało.

Ale…

Spytałem Sandera Ijtsme, autora 11tegen11, strony poświęconej taktyce piłkarskiej w Holandii, jak tam postrzegany jest Robert Maaskant. Jego zdaniem:

W Holandii był znany ze swojej dyscypliny i pragmatycznego podejścia taktycznego. Jego odejście do Polski było wielką niespodzianką, wielu fanów NAC Breda było tym zszokowanych. Bezpiecznie jest powiedzieć, że NAC nigdy nie zbliżyła się już do takiej gry i do takich rezultatów, jakie osiągała za jego pracy w tym klubie.

Maaskant twierdził, że już teraz ma pierwsze oferty, w co Sander nie wątpi:

Maaskant był tu bardzo poważany i jestem pewien, że kluby w Holandii, szykujące się do zmiany menedżera, będą bacznie obserwować jego sytuację.

Trudniej natomiast wytłumaczyć, dlaczego w Krakowie akurat zawiódł. Jego kompetencje w Holandii zdają się szanowane, Sander zaś delikatnie sugeruje odwrócony wariant Petrescu:

Myślę, że możemy spokojnie założyć, że umiejętności nie zaniknęły w tak krótkim czasie, więc jakość musiała zostać stracona w jakimś innym miejscu.

Tutaj jednak trudno mówić o casusie Petrescu. Patrząc na to, co się stało, Holendra należałoby ocenić jako solidnego trenera, który był w stanie opanować drużynę w rozsypce i osiągnąć stawiany przed nim cel. Jeśli Maaskant przejmie inną drużynę i osiągnie z nią sukces, będzie można powiedzieć, że jest dobrym trenerem. Jednak jakkolwiek dobrym trenerem by nie był, trzeba uznać, że robotę w Wiśle mimo wszystko spartaczył.

Autor: Andrzej Gomołysek / Taktycznie.net

Komentarze
~FanPiłki (gość) - 13 lat temu

Na początku mojej wypowiedzi pragnę pogratulować
genialnego artykułu autorowi. Świetnie wyjaśnił i
celnie trafił w największy problem "Białej
Gwiazdy" trwający już ładnych parę sezonów. Co
do trenera Maaskanta to nie mam zastrzeżeń do jego
kompetencji, wyniki to wina całego sztabu
szkoleniowego. Prawdą też jest że z taką kadrą
(mam na myśli liczbę zawodników) nie można
myśleć o grze na kilku frontach. Każdy zespół
który próbuję na koniec sezonu zostaję z niczym.
Pora brać się do roboty i znaleźć utalentowanego
podkreślam POLSKIEGO szkoleniowca i osiągać
upragnione wyniki........

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze