Wyczekiwany mecz z Niemcami na Commertzbank Arenie we Frankfurcie za nami. Porażka 1:3 to wynik, którego można było się spodziewać, lecz sama gra reprezentacji Polski wstydu nie przyniosła. Podopieczni Adama Nawałki potrafili zagrać z mistrzami świata jak równy z równym.
Już dawno nie było podobnej sytuacji, żeby porażka drużyny narodowej wzbudzała tak wiele pozytywnych opinii, jak ma to miejsce po sobotnim spotkaniu. Porażka pozostaje jednak porażką, nawet jeśli przeciwnikiem są mistrzowie świata. Nie można spocząć na laurach i przesadnie chwalić drużyny, bo taki nadmierny optymizm może okazać się zgubny.
Reprezentacja Polski w meczu z Niemcami długimi fragmentami wyglądała dobrze. Drużyna Adama Nawałki potrafiła zagrać z naszymi zachodnimi sąsiadami otwartą piłkę, choć nie wskazywało na to ustawienie, jakie przygotował selekcjoner. Gra trójką defensywnych pomocników miała pozwolić zachować spokój obrońcom, którzy właśnie przez wspomnianą trójkę mieli być wspomagani. Już od pierwszych minut spotkania widać było, że podopieczni Joachima Loewa będą starali się długo utrzymywać przy piłce na naszej połowie. Konsekwencją takiego stanu rzeczy było głębokie cofnięcie się całej drużyny na własną połowę tuż przed pole karne.
W kontekście decydujących o awansie na Euro meczów ze Szkocją oraz Irlandią tak głębokie cofnięcie się przed własne pole karne nie będzie możliwe. Wiadomo, że gra się tak, jak przeciwnik pozwala (a w tym wypadku trudno było dyktować własne warunki, grając z mistrzami świata na ich terenie), ale w październikowej rundzie takiego ustawienia trzeba będzie unikać. Podobną sytuację mieliśmy w marcowym meczu z Irlandią, w którym długo prowadziliśmy 1:0 po bramce Sławomira Peszki. Wówczas gra Irlandczyków, którzy gonili wynik, sprawiła, że cała nasza drużyna głęboko cofnęła się, co w efekcie w 90. minucie doprowadziło do wyrównującej bramki i straty bardzo cennych punktów.
Październikowe mecze będą miały wyjątkowy charakter, ponieważ najprawdopodobniej każdy z przeciwników reprezentacji Polski będzie liczył się w walce o miejsca premiowane awansem aż do ostatniego meczu. W związku z tym już teraz trzeba zdać sobie sprawę, że nasi reprezentanci właśnie w taki sposób tracą bramki. Przykład tego mieliśmy w Dublinie oraz przed kilkoma dniami, gdy Niemcy strzelali nam pierwsze dwie bramki.
Bramki spowodowane lawiną błędów
Skoro już jesteśmy przy pierwszych dwóch bramkach, które we Frankfurcie straciła reprezentacja Polski, to należy zauważyć, że każda z nich była poprzedzona lawiną błędów w ustawieniu oraz brakiem asekuracji. Przy pierwszej bramce akcja Niemców mogła zostać przerwana już przez Krzysztofa Mączyńskiego lub Grzegorza Krychowiaka.

Dwójka pomocników powinna była wywrzeć presję na spokojnie rozgrywających akcję Toniego Kroosa i Mesuta Oezila. Tego jednak zabrakło, a piłka trafiła do Jonasa Hectora, który łatwo ograł Arkadiusza Milika, następnie zaś, we współpracy z niepilnowanym Karimem Bellarabim, źle ustawionego Łukasza Piszczka. Wówczas z kolei zaspał Kamil Glik, pozwalając Thomasowi Muellerowi bez problemów wyjść na czystą pozycję – wystarczyło tylko dostawić nogę, by skierować piłkę do siatki. Przy tej bramce zabrakło nawet najmniejszego wejścia w kontakt fizyczny z zawodnikami reprezentacji Niemiec – należało wszakże zmusić ich do błędu lub zwyczajnie nieco przyblokować.
Skupiając się na drugiej bramce dla Niemców, należy zauważyć, że i w tym przypadku wszystko zaczęło się od słabej postawy defensywnej Arkadiusza Milika. O ile przy pierwszej bramce napastnik Ajaksu Amsterdam dał się ograć w bocznym sektorze boiska i na naprawienie całej sytuacji było mało czasu, o tyle tym razem drużyna mogła zareagować, a nawet wspomóc go w walce o piłkę. Tu kolejny raz wszystkiemu przyglądała się dwójka pomocników – Krzysztof Mączyński oraz Grzegorz Krychowiak (zdjęcie nr 1).
http://i60.tinypic.com/2n87kg9.jpg
Akcja poszła dalej, na prawą stronę, gdzie kolejny raz bez wsparcia ze strony defensywnych pomocników – którzy pomimo braku reakcji, gdy o piłkę walczył Milik, nie nadążyli za akcją – oraz Łukasza Szukały pozostał Piszczek (zdjęcie nr 2).
http://i57.tinypic.com/eqr2ih.jpg
To wykorzystali Niemcy, ogrywając prawego obrońcę reprezentacji Polski w sytuacji dwa na jeden. Następnie spóźniony Krychowiak wrócił, by wesprzeć Piszczka, ale zamiast podwoić Mario Goetzego w polu karnym, ten poszedł na raz, kompletnie rozmijając się z zawodnikiem Bayernu Monachium (zdjęcie nr 3).
http://i62.tinypic.com/2je8qr4.jpg
W dalszej fazie drugiej z bramkowych akcji podopiecznych Loewa nieco za głęboko w stosunku do reszty zawodników z bloku defensywnego cofnął się Szukała, stwarzając dużo miejsca w polu karnym dla Goetzego, który wykorzystał to, strzelając właśnie z tego miejsca bramkę (zdjęcie nr 4).
http://i61.tinypic.com/2emfo77.jpg
Trzecia bramka dla Niemców to kolejna szarża prawą stroną polskiego bloku defensywnego, gdzie po raz kolejny zabrakło kontaktu fizycznego ze strony defensorów, by wybić Niemców z uderzenia. To pozwoliło Goetzemu odegrać piłkę do Muellera, którego strzał nogami wybił Łukasz Fabiański, ale dobił go inicjator całej akcji, czyli Goetze.
Piszczek – winowajca czy ofiara?
Pierwsze dwie bramki padły po akcjach przeprowadzonych po prawej stronie, gdzie bez jakiegokolwiek wsparcia ze strony kolegów pozostawał Piszczek. W pewnym sensie błędy w ustawieniu, które w tych sytuacjach popełnił nasz prawy obrońca, mogły wynikać z braku jakiejkolwiek asekuracji. To z pewnością miało wpływ na podejmowane przez niego decyzje, ponieważ zmuszały go do kalkulowania, którego z dwójki atakujących go zawodników kryć lub jak się ustawić względem tej dwójki, aby uniemożliwić im pomyślne przeprowadzenie ataku. Zawodnik Borussii Dortmund czasami wyglądał na zagubionego, nie wiedząc, na którym przeciwniku skupić się bardziej, co wynikało z faktu, że Niemcy często na jego stronie tworzyli przewagę liczebną.
W ten sposób należy sobie odpowiedzieć na pytanie, ile w tym wszystkim jest winy Piszczka, a na ile jego błędy wynikały z braku pomocy ze strony defensywnych pomocników, skrzydłowych oraz środkowych obrońców. Piszczka w ten sposób ogrywano nie tylko w dwóch wspomnianych akcjach. Niemcy od pierwszych minut założyli sobie, że najsłabszym ogniwem w tym spotkaniu będzie nie lewa strona obrony reprezentacji Polski, ale paradoksalnie ta, z którą ponoć nie mamy problemów, czyli prawa. Problem z prawą stroną polskiej defensywy nie zniknął, gdy na boisku w miejsce Piszczka pojawił się Paweł Olkowski.
Zagubiony Milik
Do tej pory jednym z naszych największych atutów w tych eliminacjach był Arkadiusz Milik. Zawodnik Ajaksu Amsterdam wyrobił sobie pewną markę w Europie świetnymi występami w klubie i drużynie narodowej, gdy był ustawiony bliżej pola karnego. W piątek Adam Nawałka zdecydował się go ustawić nieco dalej, co w efekcie przyczyniło się do faktu, że był on mało widoczny.

Owszem, Milik miał duży udział przy bramce Roberta Lewandowskiego, podobnie przy jednej z akcji, która powinna była się zakończyć dla Polaków drugą bramką, oraz przy pressingu tuż przed polem karnym Niemców, ale to wszystko za mało. Brakowało przede wszystkim strzałów Milika. Będąc ustawionym dalej od pola karnego rywali i dysponując świetnym strzałem z dystansu, Milik mógł pokusić się o sprawdzenie Manuela Neuera.
Wiele zastrzeżeń do Milika można mieć odnośnie do jego postawy w defensywie. Był on zamieszany w dwie bramki, które mistrzowie świata strzelili w pierwszej połowie. Milik to napastnik, więc trudno od niego wymagać gry na wysokim poziomie w defensywie. W związku z tym asekurować go powinni defensywni pomocnicy, czego szczególnie w pierwszej części spotkania brakowało. To element, który w kontekście decydujących bojów ze Szkocją i Irlandią zdecydowanie trzeba poprawić.
Co na Gibraltar?
W meczu z Gibraltarem poprawić należy środek pola, w którym musi się znaleźć ktoś, kto potrafi rozegrać piłkę. O tym, że kadra dla Krzysztofa Mączyńskiego to za wysokie progi, mówi się, odkąd selekcjoner Adam Nawałka na niego postawił. Owszem, Nawałka prawdopodobnie ma własne zdanie na temat swojego zawodnika, ale mecz z Niemcami wyraźnie pokazał, że w dalszej perspektywie na Mączyńskiego stawiać nie można. Być może selekcjonerowi plany pokrzyżowały problemy zdrowotne Karola Linetty’ego, ale wyraźnie widać, że w przypadku awansu na Euro pomocnik Wisły Kraków powinien być co najwyżej zmiennikiem.
Mecz z Gibraltarem to znakomita okazja dla Adama Nawałki do przetestowania nowych wariantów, szczególnie w drugiej linii. W poniedziałek na Stadionie Narodowym Polacy z pewnością nie zagrają trójką defensywnych pomocników. Ustawienie będzie bardziej ofensywne, a więc selekcjoner prawdopodobnie da szansę Piotrowi Zielińskiemu lub Sebastianowi Mili.
Ze składu wypadł Karol Linetty, który nadal odczuwa skutki uderzenia w głowę przez Jakuba Błaszczykowskiego, więc zamiast niego obok Grzegorza Krychowiaka warto przetestować Ariela Borysiuka. Gibraltar to idealny przeciwnik, by w podstawowym składzie wybiegł wracający po przeciągających się problemach zdrowotnych Błaszczykowski.
Zgrupowanie kadry z powodu problemów mięśniowych opuścił Piszczek. W związku z tym poniedziałkowy mecz to doskonała okazja, by dać szansę Pawłowi Olkowskiemu lub Arturowi Jędrzeczykowi, który sam przyznaje, że po kontuzji nadal nie doszedł do takiej dyspozycji, w której był przed rokiem. Gibraltar to świetny przeciwnik, by pomóc Jędrzejczykowi w powrocie do dawnej dyspozycji.
#Uefa Disciplinary
"Łukasz Szukała is a yellow card away from a one-game ban" Żeby go nie zabraklo na kluczowe mecze…@KoltonRoman @BorekMati— Adam Malecki (@Adam1Malecki) September 6, 2015
Prawdziwym wyzwaniem będzie dla Adama Nawałki zestawienie środka obrony. W podstawowym składzie najprawdopodobniej nie wybiegnie Szukała, który jest zagrożony pauzowaniem za kartki. Selekcjoner nie będzie ryzykował utraty obrońcy Osmanlisporu na mecz ze Szkocją, więc najprawdopodobniej obok Kamila Glika zagra Thiago Cionek, który z pewnością w przypadku utraty Szukały nie będzie rozwiązaniem na mecz z Irlandią…