Zarówno Ruch jak i Lech zdołali dziś zdobyć ważne dla siebie trzy punkty. Pierwsi praktycznie zagwarantowali sobie utrzymanie w lidze, a drudzy potwierdzili swe aspiracje do mistrzowskiego tytułu.
Pierwsza połowa spotkania pomiędzy Arką a Ruchem rozpoczęła się od ataków gospodarzy, którzy ofensywnie przysposobieni chcieli strzelić pierwszego gola w meczu. Goście wyczekiwali na kontry, spokojnie realizując taktykę ustaloną w szatni. I to niespodziewanie ich zuchwała gra przyniosła zamierzony efekt. Szczęśliwa okazała się „13”. To właśnie w tej minucie wspaniałym uderzeniem głową popisał się Remigiusz Jezierski, ale piłka nie od razu chciała wpaść do siatki. Odbijała się najpierw od obydwóch „pachołków” aż w końcu zatrzepotała w bramce Witkowskiego.
Gol tym bardziej nie zmienił obrazu gry. Gdynianie zaczęli atakować z jeszcze większym animuszem i w 22. minucie znów zostali srogo ukarani. Wojciech Grzyb otrzymał podanie od strzelca pierwszej bramki i nie pozostało mu nic innego jak zdobyć drugiego gola.
„Arkowcy” byli bardzo zaskoczeni takim obrotem spraw. Mimo że prowadzili grę, na tablicy wyników widniał rezultat 0:2. W 32. minucie dostali od sędziego „prezent”. W pole karne wbiegł Ulanowski i niczym rażony piorunem upadł na ziemię. Prawdą jest, że nie było żadnego kontaktu pomiędzy nim, a obrońcą gości. „11” na bramkę zamienił, nie po raz pierwszy z takich sytuacji, Dariusz Żuraw.
Druga część zawiodła. Kibice mogli obserwować znacznie mniej sytuacji podbramkowych, a tempo meczu wyraźnie siadło. W grze obu drużyn nie było już tyle nieustępliwości i zadziorności co w pierwszych 45. minutach. Chorzowianie umiejętnie się bronili. Natomiast Arka nieskutecznie atakowała. Mimo wszystko w 70. minucie powinno paść wyrównanie. Na nieszczęście dla fanów gospodarzy Marcin Wachowicz uderzył w słupek.
Zespół z Gdyni wpadł na mieliznę 28 lutego i od tamtej pory nie potrafi z niej wypłynąć. Od meczu z Jagiellonią w 18. kolejce trwa fatalna passa „Arkowców” 11. meczów bez wygranej. Chorzowianie zyskali bardzo cenne oczka i mogą właściwie spać już spokojnie, gdyż ich utrzymanie jest prawie pewne. Jeśli zespół z Gdyni nie poprawi szybko gry to o punkty w przyszłym sezonie będzie walczyć w I lidze.
Kochają dreszczowce
Od pierwszych minut spotkania kibice zgromadzeni na stadionie przy ulicy Bułgarskiej nie narzekali na brak emocji. Niespodziewanie walczący o prymat w Ekstraklasie Lech mógł stracić jako pierwszy bramkę. Marcin Kaczmarek niespodziewanie zaszarżował w polu karnym Ivana Turiny, lecz w ostatniej chwili został przyblokowany przez obrońców gospodarzy. Kontra „Kolejorza” mogła być zabójcza, lecz Hernan Rengifo przegrał bezpośredni pojedynek z bramkarzem gości Pawłem Kapsą.
Kolejne minuty gry to skomasowane ataki gospodarzy. Robert Lewandowski wraz ze Sławomirem Peszko co chwilę konstruowali groźne akcje. Gdańszczanie zamknięci w hokejowym zamku byli zdolni tylko do kontrataków. I to właśnie po jednym z nich znaleźli się w dogodnej sytuacji do strzelenia bramki. Szansy nie wykorzystał jednak Andrzej Rybski, który będąc pięć metrów od bramki Turiny nie trafił… w futbolówkę.
Niezadowolony z wyniku meczu Franciszek Smuda na drugą połowę wystawił Semira Stilicia i Dimitrije Injacia. Odsiecz z Bałkanów nie miała jednak zbyt wiele okazji by się wykazać, gdyż to Polacy prowadzili grę „Kolejorza”. Brylował Peszko, walczył Rafał Murawski. Po godzinie gry wynik wciąż był jednak remisowy. Lechia czyhała wyłącznie na kontrataki, a Lech nieudolnie atakował. W 68. minucie w znakomitej sytuacji w bramkarza trafia Marcin Kikut, a chwilę później Peruwiańczyk Rengifo nie potrafi skierować piłki do… pustej bramki.
Mijały kolejne minuty, a Gdańszczanie byli coraz bliżej upragnionego remisu. Jednak Lech przyzwyczaił już swoich fanów, że w ostatnim kwadransie jest w stanie czynić cuda. W 85. minucie spotkania nokautujące trafienie głową zalicza Lewandowski, który znakomitym podaniem został obsłużony przez Murawskiego. 14. bramka snajpera zapewnia Lechowi istotne trzy oczka i przodownictwo w tabeli przynajmniej na kilkanaście następnych godzin.