Nie ma mocnych?


17 czerwca 2010 Nie ma mocnych?

Faworyt nie istnieje – pokazuje pierwsza kolejka spotkań fazy grupowej mistrzostw świata w RPA.


Udostępnij na Udostępnij na

Już w drugim dniu mundialu swoje słaby strony obnażyła Argentyna. Z przodu mają tam świetny (choć trochę niezgrany) atak, ale dalej już nieco wypalonego Verona i – niezbyt udanego w sensie ogólnym – Di Marię. Za obu nadrabia to co prawda jeden z najlepszych defensywnych pomocników świata, Mascherano, ale nawet on nie jest w stanie wypełnić braków wśród graczy występujących za jego plecami.

Sam Robinho Brazylii nie wystarczy
Sam Robinho Brazylii nie wystarczy (fot. Skysports.com)

Obrona Argentyny to bowiem w 50% miejsc tego bloku samobójstwo z silnym ofensywnie rywalem. Demichelis, może i lepszy z dwójki stoperów Bayernu, przez cały sezon oddychał tym samym powietrzem co Daniel Van Buyten i efekty naprawdę widać. Występujący na prawej stronie tego bloku defensywnego Jonas Gutierrez to podobno niegdyś gracz ofensywny i to też niestety trudno przeoczyć, patrząc na jego grę. W meczach fazy pucharowej takie bramki, jak ta z Koreą Południową, będę sporo kosztować drużynę Maradony (szczególnie, że Higuain niecodziennie ma swój dzień…).

Jeszcze tego samego dnia zawiedli Anglicy, ale oni akurat w gronie faworytów pojawiali się raczej na siłę. Może i mają na swoich pozycjach kilku najlepszych piłkarzy świata, ale jako zespół są po prostu wyróżniającym się europejskim średniakiem. Ciągłe odnoszenie się tamtejszych mediów do MŚ 1966 roku zaczyna zresztą zakrawać na desperację.

W Niemczech takiej konieczności nie ma. Reprezentacja Joachima Löwa na dobry początek swojej kampanii afrykańskiej zdeptała Australię, prezentując się właściwie kompletnie i grając futbol niemal totalny. W ich jedenastce trudno o słabe punkty. Dwóch świetnych bocznych obrońców (Lahm i Badstuber), a także – zadziwiająco dobrze radząca sobie bez Michaela Ballacka – pomoc z kreatywnym i głodnym pierwszego mistrzostwa świata w seniorskiej piłce Mesutem Özilem, to zaledwie wstęp do przepełnionego bogactwem ataku.

Zniszczyli Australię, ale co dalej?
Zniszczyli Australię, ale co dalej? (fot. Skysports.com)

Z faworyzowaniem ich trzeba się jednak jeszcze przez chwilę wstrzymać. Niech najpierw pokażą, na co ich stać z reprezentacjami trochę lepszymi i bardziej doświadczonymi. Szczególnie ważne wydaje się to drugie, bo praktyka może być wśród Niemców kłopotem. Thomas Müller, Sami Khedira czy nawet wspomniany Özil mogą w którymś punkcie turnieju zacząć zawodzić. Mało prawdopodobne, ale jednak. Ciekawe też, jak poradzą sobie z bronieniem się przed taką ofensywną potęgą, jak choćby Holendrzy?

„Pomarańczowi”, którzy mieli w końcu przestać chorować na – sprawdzające się w ich przypadku od 12 lat –   „gramy jak nigdy i przegrywamy jak zawsze”, również nie popisali się w debiucie przeciw Duńczykom. Wygrali, ale w bólach. Dania pokazała, że „Pomarańczowych” można zatrzymać dobrym ustawieniem i konsekwencją w obronie – a jeśli oni mogli, innym też powinno się udać. Oblicze drużyny van Marwijka może oczywiście zmienić powrót Arjena Robbena. Brak skrzydłowego Bayernu odczuwał zresztą chyba najbardziej, bardzo blady tego dnia, van Persie.

Na koniec Brazylia i Hiszpania. Pierwsi może i wygrywali towarzyskie spotkania przed mundialem z okolicznymi reprezentacjami, ale Korea okazała się już zupełnie inną parą kaloszy. Azjaci pokazali całemu światu, jak – grając dwoma defensywnymi pomocnikami i zabierając „Canarinhos” możliwość gry środkiem – siła ofensywna drużyny Dungi sprowadza się do strzałów (najczęściej z dystansu) ich bocznych obrońców. To mało ze strony Brazylijczyków, których na murawie prowadzić mają całkowicie nieinspirujący Kaka, łatwy do zatrzymania dla ostrzej grających defensorów Robinho i cierpiący na deficyt pewności siebie Luis Fabiano.

Słaba obrona może Argentynę sporo kosztować
Słaba obrona może Argentynę sporo kosztować (fot. Skysports.com)

Mistrzowie Europy natomiast, wpadli w pułapkę Szwajcarów, grających zresztą z podobnym pomysłem, jak dzień wcześniej Korea Północna z Brazylią. Dla Iniesty i przyjaciół był to może i tylko wypadek przy pracy, ale hiszpańskich fanów martwić musi kondycja mentalna ich piłkarzy. Dużo kłótni na murawie, brak odpowiedniego nastawienia w walce o remis oraz wzajemnego motywowania w końcówce spotkania. Do tego wszystkiego na siłę wrzucany do składu Fernando Torres, po którym na pierwszy rzut oka widać przerwę w grze. Podopieczni del Bosque powinni podnieść swój poziom (nie mają już wyboru), ale do drużyny, która wygrywała Euro 2008 jeszcze im daleko.

Ocenianie zespołu po zaledwie pierwszym spotkaniu to oczywiście działanie ryzykowne, ale to jak się zaczyna ma przecież pewien wpływ na to, jak wysoko się kończy. Słabsza postawa zespołów z piłkarskiego świecznika nakazywałaby zresztą poszukiwania faworytów wśród drużyn z drugiego szeregu. Pośpieszcie się więc: kurs na triumf Grecji lub Szwajcarii (grającej zresztą jak drużyna Rehhagela na Euro2004) będzie stopniowo się obniżał. No chyba, że faworyci wreszcie się przebudzą. Na to ostatnie wszyscy czekamy z utęsknieniem.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze