Nazwiska nie grają. „Biało-Czerwoni” już to wiedzą


Ormianie postawili poprzeczkę niezwykle wysoko

11 października 2016 Nazwiska nie grają. „Biało-Czerwoni” już to wiedzą
Tz.de

Mieliście stan przedzawałowy? Może wyłączyliście telewizory dziesięć minut przed końcem? A może przez ostatnie dwie godziny najczęściej używanym przez Was słowem było pewne słynne na "k"? W żadnym wypadku nie dziwimy się Wam. Było trudno. Bardzo trudno. Było dużo szczęścia. Bardzo dużo. To dziwi, zwłaszcza gdy spojrzymy na nazwiska zawodników, którzy wystąpili dziś w obu reprezentacjach. Nazwiska nie grają. Dziś dostaliśmy kolejny przykład potwierdzający tę regułę. 


Udostępnij na Udostępnij na

Nazwiska, nazwiska, nazwiska…

Wejdźcie proszę w buty Niemca, Włocha, Hiszpana, Anglika czy kogokolwiek wolicie. Kryterium jest proste. Nie jesteście Polakiem, Ormianinem ani Duńczykiem. Przeczytajcie składy z obu ostatnich spotkań reprezentacji Polski. Lewandowski, Krychowiak, Glik, Milik, Błaszczykowski. Zawodnicy, którzy są uznani w Europie, na swoją markę pracowali przez kilka ostatnich sezonów. Zawodnicy, o których marzy wielu europejskich trenerów.

Jeśli chodzi o Ormian, nie musicie się tego wstydzić, zapewne wielu z Was nie kojarzy nikogo oprócz grającego w Manchesterze United Henricha Mychitariana. Jeszcze gorzej było w spotkaniu z Kazachstanem. Spójrzmy zatem na Duńczyków. Bo wielu tłustych latach nadszedł czas posuchy. Największą gwiazdą drużyny ze Skandynawii jest piłkarz Tottenhamu Christian Eriksen, który jako jedyny „doskakuje” renomą do naszych najlepszych piłkarzy.

Każde z trzech spotkań w tych eliminacjach było dla podopiecznych Adama Nawałki niezwykle trudne, mimo że przed każdym z nich to Polacy byli zdecydowanym faworytem. Tak, nawet przed tym z Danią. Czyżby Polacy myśleli, że będą w stanie wygrać spotkanie jedynie mocą samych nazwisk? No cóż, nie panowie, nie da się. Ale nerwy, które przeżyliście z Armenią, z pewnością sprawią, że zapamiętacie to i w kolejnych meczach będziecie jeździć na tyłkach. Niezależnie, czy nazywacie się Teodorczyk, Wilczek, Kapustka czy Lewandowski. Jeśli problem powtórzy się, może rozwiązaniem będzie praca z psychologiem?

Nie umiemy grać jako faworyci

Macie wątpliwości? Znów odeślę Was do kilku niedawnych spotkań. Armenia, Dania, Kazachstan, Ukraina czy spotkania z eliminacji do mistrzostw Europy – Irlandia i Szkocja. Tak, tak. Rywale trudni i wymagający. Nie ma już słabych drużyn. I tak dalej? Serio? Nie wierzę, że przed każdym z tych spotkań byliście pewni wygranej. I nawet nie oszukujcie. Mimo to za każdym razem zawodnicy Adama Nawałki mieli ogromne problemy. O dziwo, za kadencji byłego trenera Górnika Zabrze lepiej radzimy sobie w sytuacjach, gdy nie jesteśmy zdecydowanym faworytem. Niemcy, Szwajcaria czy nawet nieszczęsne spotkanie z Portugalią. Gra Polaków momentami porywała, potrafiliśmy przyspieszyć grę, zagrać na jeden, dwa kontakty. W tych eliminacjach tego brakuje.

Gra „Biało-Czerwonych” przeciwko Armenii momentami ciągnęła się jak flaki z olejem. Polacy lubią, gdy grę prowadzi rywal. Wówczas otwierają się przestrzenie, które podopieczni Nawałki potrafią doskonale wykorzystywać. W momencie gdy rywal zamyka się i tego miejsca jest mniej, wiąże to naszym reprezentantom nogi. W piłkę grać potrafimy, wydaje się zatem, że problem leży gdzieś w głowach naszych zawodników. Może rozwiązaniem będzie praca z psychologiem?

Koncentracja!

To kolejny problem podopiecznych Adama Nawałki. Zwracał na to uwagę sam Robert Lewandowski w pomeczowym wywiadzie. Stwierdził on, że nasza reprezentacja wychodzi na spotkania nie w pełni skoncentrowana. Zawodnicy potrzebują czasu, by wejść w mecz. Kolejny problem pojawia się w momencie, gdy Polacy prowadzą. Od spotkania 1/8 finału mistrzostw Europy przeciwko Szwajcarii mamy ogromne problemy z utrzymaniem prowadzenia.

Do remisu doprowadzili Szwajcarzy, Portugalczycy, Kazachowie. Bliscy tego byli również Duńczycy. Ormianom ta sztuka udała się, jednak ostatecznie potrafiliśmy wyrwać trzy punkty. Problem jest. I nie można go bagatelizować. Polacy nie potrafią utrzymać koncentracji po zdobyciu gola. Następuje rozluźnienie i bach. Tracimy bramkę. Może rozwiązaniem będzie praca z psychologiem?

Być może nie będzie ona jednak potrzebna. W meczu z Armenią Polacy udowodnili, że są drużyną i potrafią walczyć do końca. Nawet jeśli mają problemy, robią co w ich mocy, do samego końca, by wywalczyć korzystny rezultat. Mecz z Armenią z pewnością dał podopiecznym Nawałki popalić. Trzy punkty wisiały na włosku. Miejmy nadzieję, że terapia wstrząsowa, którą sami na sobie zastosowali, pomoże im obudzić się i pokonać te mentalne problemy z jakimi zmagają się od dłuższego już czasu.

PS Panie Robercie Lewandowski, przepraszam. Pana nazwisko jest samograjem.

Zapisz

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze