Najgorsze i najlepsze finały Ligi Mistrzów ostatnich lat


6 czerwca 2015 Najgorsze i najlepsze finały Ligi Mistrzów ostatnich lat
OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Najlepsze i najgorsze finały ostatnich lat. Temat niewdzięczny. To tak, jakby spytać matkę, które dziecko kocha najbardziej. Otoczka i sam status finału Ligi Mistrzów sprawia, że często przymykamy oczy na brak emocji w tymże spotkaniu. Jednak zdecydowanie można wyróżnić najciekawsze finały ostatniego dziesięciolecia, a z tymi trochę mniej emocjonującymi też nie powinno być problemu.


Udostępnij na Udostępnij na

Najlepsze lubimy zostawić sobie na koniec, ale dziś zaczniemy nieco na opak. Znalezienie trzech najlepszych finałów nie było trudne.

Na początek przenieśmy się do roku 2006 na Stade de France w stolicy Francji. Spotkanie dwóch grających bardzo widowiskowy futbol drużyn gwarantowało niezapomniane emocje. Od samego początku do ataków rzucili się podopieczni Arsene’a Wengera. Dwie groźne sytuacje stworzył Thierry Henry, jednak żadna z nich nie przyniosła Arsenalowi prowadzenia. W pierwszej sytuacji francuski snajper trochę za mocno wypuścił sobie piłkę, co ułatwiło Victorowi Valdesowi obronienie strzału i wybicie piłki na rzut rożny. Francuz szybko wykonał stały fragment gry i  gdy po chwili piłka do niego wróciła, oddał piekielnie mocny strzał, który znów obronił bramkarz Barcelony.

Wydawało się, że „Kanonierzy” są zdeterminowani, by ten mecz wygrać. Niestety dla kibiców Arsenalu niedługo po tym świetnym początku przyszła 18. minuta. Samuel Eto’o chciał ominąć wychodzącego z bramki Jensa Lehmana. Niemiec podciął jednak Kameruńczyka na 17. metrze. Piłka trafiła pod nogi Giuly’ego, który umieścił ją w siatce. Sędzia jednak gola nie uznał, a bramkarzowi „Kanonierów” pokazał czerwony kartonik. Wobec takiego obrotu spraw boisko musiał opuścić Robert Pires. Zmienił go Manuel Almunia, który zajął miejsce między słupkami.

Ten moment był kluczowy dla całego spotkania. Od 18. minuty do głosu zaczęła dochodzić drużyna Franka Rijkaarda. Jednak pierwszą bramkę tego wieczora zdobyli „Kanonierzy”. Z rzutu wolnego, który miał miejsce z boku polu karnego, Thierry Henry dośrodkował wprost na głowę Sola Campbella. Barcelona przycisnęła jeszcze mocniej, jednak Arsenal ratował bądź Almunia, bądź słupek jego bramki. Temperatura na boisku rosła.

Piłkarze często się faulowali, emocjonalnie reagowali również trenerzy obu drużyn. W 61. minucie na boisku pojawił się Henrik Larsson. W 76. minucie Barcelonie w końcu udało się przełamać strzelecką niemoc. Larsson podał do Eto’o, który strzałem w krótki słupek pokonał hiszpańskiego bramkarza „Kanonierów”. Pięć minut później Szwed rozegrał piękną dwójkową akcję z Bellettim, który również wszedł na boisko z ławki rezerwowych.

Mecz zakończył się wynikiem 2:1 dla Barcelony. W tym spotkaniu było wszystko, czego kibic może pragnąć, siadając przed telewizorem. Gole, emocje, faule, kartki, w tym czerwona, odwrócenie losów spotkania przez jedną z drużyn. FC Barcelona – Arsenal zdecydowanie zasłużenie ląduje w naszym TOP3.

Kolejnym finałem, który na miejsce w tym rankingu zasługuje, jest zdecydowanie zeszłoroczny, który rozegrał się w Lizbonie. Pierwsze w historii derby w finale Ligi Mistrzów. Naprzeciwko siebie stanęły dwie drużyny z Madrytu – Real i Atletico. „Rojiblancos” zajęli pierwsze miejsce w La Liga. Mimo to faworytem w spotkaniu finałowym była ekipa „Los Blancos”. Kibice „Królewskich” już od 12 lat czekali na upragniony dziesiąty Puchar Europy, co miało dodatkowo zmotywować podopiecznych Carlo Ancelottiego.

Pierwsza ważna odnotowania sytuacja miała miejsce w ósmej minucie spotkania. Wtedy boisko opuścił Diego Costa. Brazylijczyk z hiszpańskim paszportem leczył przed tym spotkaniem kontuzję. Jak się okazało, decyzja „Cholo” Simeone o wystawieniu Costy była pochopna. Po pół godzinie gry doskonałą sytuację dla Realu zmarnował Gareth Bale. Walijczyk idealnie zrobił w tej akcji wszystko z wyjątkiem strzału. Kilka minut później fatalny błąd popełnił kapitan Realu – Iker Casillas. Hiszpan wyszedł z bramki do zawieszonej w powietrzu piłki. Chociaż właściwie nie wiadomo do czego i po co Casillas to zrobił. Uprzedził go jednak Diego Godin, który przelobował bramkarza „Królewskich” i wyprowadził swoją drużynę na prowadzenie.

Real ruszył do odrabiania strat. W drugiej połowie „Królewscy” oddali 10 strzałów na bramkę Thibaut Courtois. Kilkakrotnie próbował Cristiano Ronaldo, jednak ani jemu, ani żadnemu z kolegów przez długi czas nie udawało się umieścić piłki w siatce. Czas na zegarze upływał, rosło zniecierpliwienie „Królewskich” i wiara „Rojiblancos” w to, że uda im się to spotkanie wygrać. Gdy sędzia doliczył 4 minuty, już prawie nikt nie wierzył w to, że losy tego finału uda się odwrócić. Nikt z wyjątkiem Sergio Ramosa. To Andaluzyjczyk wyskoczył w polu karnym najwyżej w 93. minucie meczu i dał Realowi upragnionego gola po rzucie rożnym wykonanym przez Modricia.

Atletico było o sekundy od triumfu w rozgrywkach, jednak gol Ramosa doprowadził do dogrywki. W niej oglądaliśmy już nieco zrezygnowanych podopiecznych Simeone i uskrzydlonych graczy Realu. Gol Ramosa wlał w szeregi „Królewskich” siły. Po golach Bale’a, Marcelo i Ronaldo Real sięgnął po upragnioną Decimę, mimo że w 90. minucie mało kto wierzył w jej wywalczenie. Taki finał zdecydowanie zasługuje na miejsce w TOP3, ba byłby to nawet najlepszy finał ostatnich lat, gdyby nie pewien wieczór w Stambule…

25 maja 2005 r. miała miejsce najbardziej fascynująca noc w historii piłki nożnej. Naprzeciwko siebie stanęły AC Milan i FC Liverpool. Od mocnego uderzenia zaczęła to spotkanie drużyna z Mediolanu. Już w 50. sekundzie Jerzego Dudka pokonał kapitan Włochów – Paolo Malidini. Tak dobry początek pomógł Milanowi. Ruszyli oni do zdecydowanych ataków, by powiększyć swoją przewagę. Dudka ratował słupek lub sędzia, który odgwizdał spalonego, gdy piłkę w siatce umieścił Andrij Szewczenko. Jednak w 39. minucie mediolańczykom w końcu udało się zdobyć drugiego gola. Po akcji trójki Kaka-Szewczenko-Crespo Dudka pokonał ten ostatni. Pięć minut później cudownym prostopadłym podaniem do Crespo popisał się Kaka. Argentyńczyk znalazł się sam na sam z polskim bramkarzem Liverpoolu i wykorzystał tę sytuację. Liverpool był na kolanach. Chwilę po tym golu Manuel Mejuto Gonzalez zakończył pierwszą część spotkania.

W drugiej połowie spodziewać się można było dalszego naporu Włochów i pogromu. Liverpool na boisku nie istniał. Anglicy tylko raz zmusili Didę do wysiłku. Chyba każdy psycholog na świecie chciałby wiedzieć, co swoim podopiecznym przekazał w przerwie Rafael Benitez. „The Reds” wyszli na drugą połowę całkowicie odmienieni. Sygnał do ataku dał niezastąpiony Staven Gerrard. Kapitan Liverpoolu w 54. minucie strzałem głową pokonał Didę po dośrodkowaniu Johna Arne Risse. Już dwie minuty później „The Reds” złapali kontakt z drużyną „Rossonerich”. Strzałem zza pola karnego gola zdobył Vladimir Smicer. Milan miał nóż na gardle. Liverpool czuł krew. W 60. minucie stało się coś niewyobrażalnego po pierwszej połowie, „The Reds” doprowadzili do remisu. Gennaro Gattuso sfaulował w polu karnym Gerrarda. Do rzutu karnego podszedł Xabi Alonso. Dida obronił jego strzał, jednak szczęśliwie dobitka Hiszpana wylądowała już w siatce. Było 3:3. Historia działa się na naszych oczach.

Największy „come back” w historii dokonał się. Do końca regulaminowego czasu gry zostało pół godziny. Do ataków znów ruszył Milan, jednak po przerwie szczęście było po stronie Jerzego Dudka. Dogrywka również nie przyniosła rozstrzygnięcia, chociaż swoje sytuacje miały obie ekipy. Świetnie w bramce Liverpoolu spisywał się Dudek, który w jednej akcji obronił dwa strzały Szewczenki. Swoją świetną postawę polski bramkarz potwierdził w rzutach karnych, z których zapamiętamy przede wszystkim „Dudek dance”. Liverpool lepiej wykonywał jedenastki i dokonał czegoś, co po pierwszej połowie wydawało się niewykonalne – zdobył puchar Ligi Mistrzów. O tym spotkaniu napisano już kilka książek, nakręcono nawet film. Finał ze Stambułu przeszedł do historii i zostanie w świadomości kibiców, którzy będą opowiadali o nim swoim wnuczkom.

https://youtu.be/tPEmC3vN-bQ

Drużyny, które w 2005 roku stworzyły niesamowite widowisko, już dwa lata później znów stanęły naprzeciw siebie w finale Ligi Mistrzów. Kibice oczekiwali pasjonującego rewanżu za spotkanie z 2005 roku, jednak Milan i Liverpool oczekiwaniom tym nie sprostali. Gdyby nie fakt, że stawką tego spotkania było zwycięstwo w Lidze Mistrzów, można by powiedzieć, że był to mecz bez historii. Milan w trakcie całego spotkania oddał tylko trzy celne strzały na bramkę Pepe Reiny. Dwa z nich „Rossoneri” zamienili na bramki. Pierwsza z nich padła w 45. minucie. Piłkę z rzutu wolnego uderzał Andrea Pirlo, który wystąpi także w dzisiejszym finale, odbiła się ona od Filippo Inzaghiego, zmyliła hiszpańskiego bramkarza i wpadła do bramki.

Przez dalszą cześć meczu również nie działo się nic ciekawego. Nieco aktywniejsi byli piłkarze z Anfield, jednak bramce Didy zagrozili tylko czterokrotnie. W 82. minucie drugiego gola zdobył „Super Pippo”. Wydawało się, że już nawet wspomnienia Stambułu nie uskrzydlą Anglików na tyle, by odrobić straty. Udało im się zdobyć jedną bramkę. W 89. minucie po rzucie rożnym Dirk Kuyt pokonał Didę, jednak było już za późno, by doprowadzić do wyrównania. Puchar pojechał do Mediolanu. Warto zaznaczyć, że spotkanie to było niezwykle ostre. Piłkarze obu drużyn popełnili w jego trakcie aż 42 faule.

https://youtu.be/xLeF5olZhfE

Inny mniej ciekawy finał miał miejsce w 2009 roku. Naprzeciwko siebie stanęły FC Barcelona i Manchester United. Messi kontra Ronaldo. Guardiola kontra Ferguson. Ten mecz miał zadatki na jeden z najlepszych finałów Ligi Mistrzów w historii. Niestety. Niedługo po pierwszym gwizdku sędziego i strzale Cristiano Ronaldo z wolnego na samym początku spotkania Manchester przestał istnieć. Barcelona i przeżywająca erę świetności tiki-taka kompletnie pozbawiły Anglików wszystkich argumentów.

Piłkarze „Dumy Katalonii” ani przez chwilę nie czuli się zagrożeni. W 10. minucie bramkę strzelił Samuel Eto’o. Ten gol sprawił, że Barcelona spokojnie rozgrywała piłkę, nie starając się zbytnio o kolejne bramki. Jaki był tego skutek? Tylko dwa celne strzały w pierwszej połowie, Ronaldo i Eto’o. Zdecydowanie za mało jak na finał Ligi Mistrzów.

Widząc nieporadność „Czerwonych Diabłów”, Barcelona ożywiła się w drugiej połowie. Nieporadny nie był jednak Edwin van der Sar, który uratował kolegów przed blamażem. Holender obronił w drugiej części aż sześć strzałów Barcelony. A jego koledzy? Równie bezbarwni jak w pierwszej części. Tylko jeden celny strzał w drugich 45 minutach idealnie oddawał dyspozycję podopiecznych sir Alexa Fergusona. W 70. minucie zwycięstwo Barcelony przypieczętował Leo Messi, który strzałem głową pokonał holenderskiego bramkarza. Spotkanie Barcelony i Manchesteru było zdecydowanie najgorszym finałem ostatnich lat. Anglicy nie zmusili „Blaugrany” do najmniejszego wysiłku.

Katalończycy widząc dyspozycję przeciwników, nie podkręcali za bardzo tempa. Aż ośmiu zawodników, którzy wystąpili w tamtym spotkaniu, może pojawić się na boisku dzisiaj. Xavi, Iniesta, Messi, Busquets, Pedro i Pique w Barcelonie. W barwach Juventusu prawdopodobnie od pierwszej minuty zagrają Tevez i Evra, którzy sześć lat temu bronili barw „Czerwonych Diabłów”. Pozostaje nam się modlić, by nie chcieli oni równać do spotkania z 2009 roku. Właściwie to mam do piłkarzy Barcelony i Juventusu prośbę. Niech wzorują się oni na finale z zeszłego lub sprzed 10 lat, tak abyśmy dzisiejsze spotkanie zapamiętali do końca życia.

https://youtu.be/Ost90DnkjOA

Najnowsze