Wielkie transfery, ogromne apetyty i przede wszystkim niemałe oczekiwania. Mieli gonić czołówkę, uciekać ligowym przeciętniakom i ugruntować pozycję w europejskich pucharach. Rzeczywistość okazała się jednak dla Evertonu wyjątkowo brutalna. Zamiast dobrych nastrojów i walki na wielu frontach klub z Merseyside niepewnie kroczy nad strefą spadkową i przypomina kolosa na glinianych nogach.
Uczcie się na błędach poprzedników
Okno transferowe bywało już początkiem głębszych problemów w wielu silnych klubach. Tottenham po odejściu Bale’a zmagał się z ogromną przeciętnością. Choć do klubu regularnie trafiali perspektywiczni zawodnicy, to nikt nie potrafił poskładać zespołu w całość. „Koguty” z łatką „bogatego średniaka” trwały aż do momentu przyjścia Mauricio Pochettino. Argentyńczyk w pełni odmienił losy Tottenhamu, począwszy od zawodników, a kończąc na całym klubie. Dziś już nikt nie śmiałby wyśmiewać się z „Kogutów”, jednak jeszcze kilka lat temu kłopoty, które rozpoczęły się na rynku transferowym, wydawały się wręcz nie do zażegnania.
Na błędach londyńskiego klubu nie uczył się Liverpool, który również z problemami przebrnął przez niekorzystne zmiany kadrowe. Po odejściu Suareza w klubie z Anfield zapanował całkowity marazm. Choć Urugwajczyka miało zastąpić niemal sześcioro zawodników, to ani pojedynczo, ani w zespole nie potrafili oni dać drużynie takiej jakości jak Suarez. Sytuacja poprawiła się dopiero po przyjściu Juergena Kloppa, który po dwóch słabszych sezonach wprowadził Liverpool do Ligi Mistrzów.
Choć trudne historie Tottenhamu i Liverpoolu różni doprawdy wiele, to bardzo łatwo wskazać jeden wspólny element – poprawa przyszła wraz z nowym trenerem. Na podobny impuls liczą z pewnością działacze Evertonu, którzy z decyzją, komu powierzyć tak istotną funkcję, zwlekają wyjątkowo długo.
Czas ucieka, a punkty razem z nim
Chwilowy marazm w Evertonie nie może podobać się fanom. Tymczasowa opcja zazwyczaj nie zdaje egzaminu, a już na pewno nie w tak silnej lidze, jaką niewątpliwie jest Premier League. David Unsworth nie ma choćby najmniejszego doświadczenia w pracy na takim poziomie rozgrywkowym, zatem trudno od niego oczekiwać, by wzniósł zespół na wyższy poziom. Wyniki mówią same za siebie – trzy porażki w czterech spotkaniach nie są przypadkiem. Drużyna jest słabo przygotowana pod względem taktycznym i pomimo większej determinacji wciąż nie stanowi kolektywu.
Wedle „Liverpool Echo” włodarze Evertonu powierzając tymczasowo stanowisko trenera Unsworthowi, liczyli przede wszystkim na poprawę atmosfery w drużynie. Niestety, nawet ten plan się nie powiódł. Unsworth nie ma posłuchu pośród piłkarzy, którzy podczas treningu wielokrotnie wykazywali się nieposłuszeństwem i brakiem pokory. Prym wiedli tutaj Kevin Mirallas i Morgan Schneiderlin, którzy w styczniu zostaną zmuszeni do opuszczenia klubu.
Zabrakło wiedzy taktycznej, umiejętności motywacyjnych, a nawet zdolności, by zjednoczyć zespół. Projekt z Unsworthem w roli głównej nie wypalił i trudno oczekiwać, by w najbliższej przyszłości miało to ulec zmianie. Nie każdy trener drużyn młodzieżowych zostanie drugim Garym Monkiem i David Unsworth jest tego najlepszym dowodem.
Czas na wdrożenie nowego planu
Odejście Unswortha jest nieuniknione. Pozostaje zatem pytanie, dlaczego włodarze Evertonu tak długo zwlekają z zatrudnieniem nowego szkoleniowca? Odpowiedź jest banalna – nie ma idealnego kandydata. Na rynku nie brakuje fachowców o wielkich nazwiskach jak Tuchel czy Ancelotti. Żaden z nich nie jest jednak zainteresowany pracą w tak niestabilnych warunkach. Zwracamy zatem uwagę ku drugiej ścieżce nazwanej „brytyjskimi strażakami”, czyli doświadczonymi trenerami, którzy ratowali już z opresji niejeden klub.
Decyzja właścicieli jest problematyczna, bowiem zależy od niej znacznie więcej, niż pierwotnie zakładano. W ostatnich latach Everton dwukrotnie zwalniał już trenerów, którzy w klubie mieli pozostać na długie lata. Zarówno Martinez, jak i Koeman nie sprostali trudnym wymaganiom Premier League i nie zakotwiczyli na stałe w czołówce angielskiej ekstraklasy. Dobre występy ligowe były jedynie odstępstwami od normy, która zazwyczaj okazywała się szarą przeciętnością.
W tej sytuacji włodarze Evertonu muszą rozpatrzyć nie tylko dalszą część obecnych rozgrywek, ale również kolejne sezony. Klub nie będzie w stanie sprowadzić do siebie czołowego europejskiego szkoleniowca, zatem wybór będzie się wahał między „brytyjskim wyjadaczem” a nutką ryzyka.
Opcją bezpieczniejszą jest zatrudnienie trenera pokroju Sama Allardyce’a czy Alana Pardewa. Są to liderzy, którzy nigdy nie osiągali sukcesów na arenie międzynarodowej, ale w lidze potrafili ugasić pożar nawet w najgorętszych sytuacjach. Swoją charyzmą i zdolnościami przywódczymi z pewnością tchnęliby nowe życie w wielu piłkarzy, którzy sprawiają wrażenie zagubionych. Opcja bezpieczna ma jednak mały haczyk. Zapewnia stabilność, lecz nic więcej. A przecież po to Everton dokonywał tylu wzmocnień, by wybić się z przeciętności i gonić angielską czołówkę.
Druga możliwość wiąże się z piękną wizją futbolu, która nie musi jednak znaleźć odzwierciedlenia w rzeczywistości. Zatrudnienie nieco mniej znanego, choć doświadczonego szkoleniowca w dalszej perspektywie może przynieść wiele korzyści i wprowadzić zespół na wyższy poziom. Może, lecz nie musi. Ewentualne niepowodzenie w krótszej perspektywie może jednak pogorszyć złą sytuację ligową Evertonu i wpędzić drużynę w jeszcze poważniejsze tarapaty. Podobnych przykładów nie trzeba długo szukać, bowiem Bob Bradley czy Frank de Boer najpewniej do dziś pojawiają się w najstraszniejszych koszmarach fanów Swansea i Crystal Palace.
Wybór między młotem a kowadłem
Decyzja, przed którą stoją właściciele Evertonu, jest z gatunku tych, której absolutnie nikt nie zazdrości. Jakikolwiek wybór niemal z miejsca zostanie skrytykowany i jeśli kandydat od samego początku nie poprawi wyników, to presja z każdym kolejnym miesiącem będzie narastała. Selekcja między pewnym, choć tylko solidnym bezpieczeństwem a niejasną, lecz barwną przyszłością jest jedną z największych zagadek dzisiejszego świata futbolu. Nie mamy jeszcze pewności, jaką decyzję podejmą włodarze Evertonu, ale w ich sytuacji chyba najlepiej kierować się pragmatyzmem i pamiętać, że lepsze jest wrogiem dobrego…