Historia lubi się powtarzać. Tak jak przed dwoma laty, tak i teraz Liverpool FC okazał się lepszy od Chelsea Londyn w półfinale Ligi Mistrzów. W poprzednim meczu w ramach Champions League na Anfield Road, „The Reds” po kontrowersyjnym trafieniu Luisa Garcii wygrali 1:0 i awansowali do finału tych rozgrywek. Tym razem zwycięstwo jedną bramką dawało dodatkowe 30 minut emocji.
Przed meczem wiadomo było, że podopieczni Rafy Beniteza nie mają nic do stracenia i za wszelką cenę muszą zdobyć gola. Tak też było. Już w 6. minucie znak do ataku kolegom dał kapitan drużyny – Steven Gerrard, który strzałem z dystansu starał się zaskoczyć Petra Cecha. Gospodarze wytrwale dążyli do osiągnięcia swojego celu i w 22. minucie im się to udało. Gerrard wykonywał rzut wolny z lewej strony boiska. Ku zaskoczeniu wszystkich kapitan Liverpoolu nie dośrodkował w pole karne, lecz posłał płaską piłkę wzdłuż linii pola karnego, tam znajdował się Agger, który plasowanym strzałem, tuż przy słupku, pokonał golkipera z Londynu. Kolejne minuty to nieco wyważone ataki z obu stron. Obie drużyny bały się straty bramki. O ile w przypadku Chelsea nie byłaby to jeszcze tragedia, o tyle dla Livepoolu utrata gola oznaczałaby zdecydowane zmniejszenie szans na awans. W 32. minucie bliski pokonania Reiny był Drogba, lecz hiszpański bramkarz nie dał się zaskoczyć.
Drugie 45 minut to próba ataków ze strony „The Blues”. Na bramkę Reiny uderzali kolejno: Joe Cole i Didier Drogba, lecz nie poprawili oni stanu bramkowego swojej drużyny. W 56. minucie bardzo bliski strzelenia gola był Peter Crouch, który po dośrodkowaniu z prawej strony Jermaine’a Pennanta przeskoczył obrońców Chelsea i uderzył w światło bramki. Tylko instynktowna reakcja czeskiego bramkarza londyńczyków uratowała ich przez stratą gola. Zaledwie kilka minut później podoba sytuacja zakończyła się strzałem Dirka Kuyta. Holender trafił jednak w poprzeczkę i wynik pozostał bez zmian. W 75. minucie najlepszą sytuację dla Chelsea miał Didier Drogba, który otrzymał bardzo dobre dośrodkowanie od Joe Cole’a. lecz reprezentant WKS z trzech metrów przeniósł piłkę nad poprzeczką. Wynik do końca regulaminowego czasu gry się nie zmienił i musieliśmy być świadkami dogrywki.
Jej pierwsza część, podobnie jak i cały mecz, rozpoczął się od strzału Stevena Gerrarda. Następnie uderzał jeszcze Xabi Alonso, ale oba uderzenia nie znalazły drogi do siatki Cecha. Hiszpański pomocnik próbował jeszcze raz w 100. minucie, czeski bramkarz odbił strzał tuż przed siebie, co wykorzystał Kuyt. Całe Anfield oszalało, lecz wtedy Mejuto Gonzalez odgwizdał spalonego. Chelsea w pierwszej połowie dogrywki zdołała odpowiedzieć jedynie strzałem Drogby, który nie miał prawa zaskoczyć Reiny. Drugie 15. minut dogrywki to niezbyt ciekawa gra. Strzały Essiena i Kuyta nie były na tyle groźne, aby zmienić wynik spotkania. Tak więc po 120. minutach na Anfield Road, tablica świetlna wskazywała wynik 1:0 dla „The Reds” i czekały nas rzuty karne.
Wszyscy kibice Liverpoolu mieli w pamięci pamiętne „jedenastki” z finału Ligi Mistrzów z 2005 roku. Fani „The Reds” liczyli na powtórkę tamtej historii, co skutkowałoby biletem na finał do Aten. Jak się okazało Jerzego Dudka godnie w bramce zastąpił Jose Reina. Hiszpan obronił dwa karne strzelane przez Robbena i Geremiego. Jedno trafienie Lamparda to za mało, by pokonać bezbłędnych piłkarzy z Liverpoolu. „Jedenastki” dla The Reds wykorzystali kolejno: Zenden, Alonso, Gerrard i Kuyt.
„Byliśmy zdecydowanie lepszą ekipą. Lepszą od zespołu, dla którego Liga Mistrzów jest przecież ostatnią deską ratunku.” – powiedział po meczu Jose Mourinho. Portugalczyk w swoim nonszalanckim zachowaniu staje się nudny, bo zadufanie w sobie i brak szacunku dla innych jest najlepszą drogą do stoczenia się na dno, a „zdecydowanie gorszy” Liverpool zagrał szkoleniowcowi Chelsea na nosie i pojedzie do Aten po szósty w historii puchar Ligi Mistrzów.