Liverpool wygrał z Romą w półfinale Ligi Mistrzów, a bohaterem pojedynku był nikt inny jak Mohamed Salah. Egipski skrzydłowy coraz częściej uznawany jest za tego, który pretenduje do zdetronizowania Cristiano Ronaldo i Lionela Messiego z dzielonego przez nich od lat tytułu futbolowych bogów XXI wieku. Jednak dla polskich kibiców sukces piłkarza „The Reds” ma nieco inne znaczenie.
Przez polskie media co jakiś czas przechodzi informacja o kolejnej piłkarskiej gwieździe, która umknęła uwadze polskich klubów. Z takich zawodników można by było zrobić całkiem niezłą drużynę. Solidną grę w obronie zapewniałby nigeryjski defensor Babayaro, obok którego swoje umiejętności prezentowaliby: Branislav Ivanović, Aleksandar Kolarov czy John Pantsil. Linię pomocy stworzyliby: Aleksander Hleb, Andrij Arszawin, Anatolij Tymoszczuk oraz Michael Essien. O siłę rażenia zadbaliby zapewne Dimitar Berbatov czy Nikola Żigić. Ciekawe, czy w jedenastce znalazłoby się jeszcze miejsce dla: Milana Barosa, Mario Mandżukicia oraz Zorana Tosicia. Poza kadrą wylądowałby pewnie Paulinho, który swego czasu okazał się za słaby na ŁKS Łódź.
Na szczęście polskie kluby nigdy nie musiały się martwić o bramkarzy. Artur Boruc, Wojciech Kowalewski, Łukasz Fabiański, Wojciech Szczęsny czy przed laty Tomasz Kuszczak i Jerzy Dudek są naszymi znakami firmowymi. Hasłem obrazującym polskie pomyłki transferowe od lat niezmiennie są słowa Mirosława Trzeciaka – Nie chcemy Lewandowskiego – mamy Arruabarrenę.
W takiej mentalności już żyjemy. Kibice nie są zbytnio zachwyceni tym, że taka liczba perełek zaznaczyła swój udział w naszej krajowej piłce jedynie poprzez obecność w e-mailach do dyrektorów sportowych. Możliwe, że nawet do dziś nieodczytanych. Patrząc jednak na drugą stronę medalu – ciekawe, czy podobne wyrzuty sumienia mają kibice innych klubów, że swego czasu Ondrej Duda trafił do Legii, a Semir Stilić do Lecha Poznań. Tacy zawodnicy, jak: Moussa Ouattara, Dickson Choto, Krivets czy Carlo Costly również mogą być wyrzutami sumienia niejednego dyrektora sportowego, gdy dowiedział się, że gracz wybrał Polskę. To zostanie zapewne na zawsze tajemnicą.
2+2 nie zawsze równa się cztery
Warto jednak zadać sobie dosyć istotne pytanie – czy Salah albo Lewandowski byliby takimi samymi zawodnikami, gdyby na pewnym etapie wybrali ofertę z Warszawy? Czy John Pantsil osiągnąłby tyle, zostając zawodnikiem Widzewa Łódź, lub czy Mario Mandżukić właśnie z Wisły Kraków wypłynąłby na głębokie wody? Z drugiej strony to właśnie z Krakowa do wielkiego europejskiego futbolu wybił się Marcelo. To we Wrocławiu piłkarskiej Europie przedstawił się Ryota Morioka, a Warszawa była dla Kennetha Zeigbo przystankiem na drodze do Włoch.
Sztuką w piłce nożnej nie jest to, by mieć u siebie wszystkich najlepszych zawodników. Bo pieniądze i umiejętności nie grają. Nie ma również gwarancji, że zatrudniając piłkarzy ze światowego TOP-u, stworzy się maszynę do wygrywania tytułów. Pewien mądry człowiek, którego obecność w świecie piłki nożnej spokojnie przewyższa mój dotychczasowy żywot, spotkany pewnego razu na futbolowym szlaku powiedział mi prostą rzecz – Gdyby to pieniądze decydowały o zwycięstwie, mistrzowska rywalizacja zostałaby rozegrana między Kuwejtem a Arabią Saudyjską. I trudno się z takim stwierdzeniem nie zgodzić. Futbol mimo wielu rządzących w nim specyficznych reguł, zwyczajów i praw – wciąż posiada w sobie jakiś element romantyzmu sprawiającego, że Karabach Agdam gra w Lidze Mistrzów, Legia Warszawa remisuje z Realem Madryt, zawodnik z rezerw Villarealu robi furorę w Polsce, a Błękitni Stargard Szczeciński walczą dzielnie o finał Pucharu Polski na PGE Narodowym. Są rzeczy, których żaden ekspert piłkarski, bukmacher ani trener nie przewidzą. Bo w futbolu – jak mówi inne piłkarskie porzekadło – 2+2 nie zawsze równa się 4.
Obserwacja. Widzisz = wiesz
Nie da się mieć wszystkich tytułów, nie da się mieć wszystkich najlepszych piłkarzy. Trzeba posiadać zawodników takich, którzy będą odpowiedni do modelu klubu, preferowanego stylu gry przez trenera czy pomysłu biznesowego prezesów. W zespole potrzebni są zarówno liderzy w stylu: Gattuso, Tottiego czy Gerrarda, jak i cisi bohaterowie, którzy sprawdzą się w danym modelu. I każdy z nich jest tak samo ważny. Mohamed Salah miał być w Legii alternatywą dla Manu. Widocznie zadecydowano, że bardziej doświadczony skrzydłowy, znający realia Europy, może być bardziej efektywny od młodego, uzdolnionego Egipcjanina. Dlatego należy cieszyć się, iż: Salah, Lewandowski, Pantsil czy Marcelo pokierowali swoje kariery w taki sposób, że krok po kroku budowali swoją karierę, by być dziś w lepszych ligach. To tylko pokazuje, że piłkarze mieli mądrych doradców i sumiennie pracowali na swój sukces.
Nie jest jednak tak, że modny w ostatnich dniach temat należy bagatelizować i wyłącznie usprawiedliwiać. We wszystkim jest mniejsza bądź większa cząstka prawdy. A prawda jest taka, że w danym, dosyć krótkim odstępie czasowym, znaleźli się piłkarze, na których warto było zwrócić uwagę. Być może pojawił się problem polegający na tym, że klub nie miał narzędzi, by przekonać się o umiejętnościach danego gracza? Być może gdyby Salah został zweryfikowany przez wysłannika Legii, łatwiej byłoby podjąć decyzję? I tu właśnie pojawia się odpowiedź – Skauting. System obserwacji, który pozwolił, by Moussa Ouattara zauważony przez Marka Jóźwiaka na turnieju dla zawodników bez kontraktu stworzył w Warszawie legendarną parę stoperów z Dicksonem Choto. Ten sam system sprawił, że Marcelo polecony do Krakowa przez Clebera spowodował spory zastrzyk gotówki w kasie „Białej Gwiazdy”.
Jestem zwolennikiem tego, by porażka – cytując filmowy tekst – stawała się nawozem sukcesu. Żeby do tego doszło, potrzebne jest właściwe wyciągnięcie wniosków. A te są takie, że kluby powinny dbać o zbudowanie swojej skautingowej siatki. Właśnie po to, by w wyścigu o przyszłe gwiazdy futbolu być nie tylko przed konkurencją, ale umiejętnie stwierdzić, kto z kandydata na piłkarza stanie się kolejnym Mohamedem Salahem. Z tą jednak różnicą, że nie na skrzynce elektronicznej polskiego klubu, ale w jego wyjściowym składzie.