Ferencvaros Budapeszt po raz trzydziesty w swojej historii zdobył mistrzostwo Węgier. Drużyna prowadzona przez Sierhija Rebrowa ma jednak dużo większe ambicje, ponieważ chce w końcu osiągnąć sukces w europejskich pucharach. Jak na razie przegrywa jednak finansową rywalizację ze swoim największym konkurentem, MOL Vidi Szekesfehervar.
Oficjalna koronacja nowych mistrzów Węgier odbyła się po ostatniej kolejce OTP Bank Ligi, czyli w niedzielę, lecz popularni „Fradi” zapewnili sobie tytuł niecały miesiąc temu. Styl, w jakim osiągnęli ten sukces podopieczni ukraińskiego szkoleniowca, może imponować, ponieważ stołeczna drużyna wyprzedziła drugie MOL Vidi o blisko trzynaście punktów.
„Fradi” poza zasięgiem…
Trudno jednak nie zauważyć, że ubiegłoroczny mistrz Węgier w tym sezonie – przynajmniej jesienią – był zmuszony po prostu odpuścić ligowe rozgrywki. Właściwie do ostatniej kolejki fazy grupowej Ligi Europy MOL Vidi liczyło się bowiem w walce o awans do 1/16 finału tych rozgrywek. Wcześniej podopieczni serbskiego trenera Marko Nikolicia stoczyli natomiast zacięte boje w eliminacjach Ligi Mistrzów. Wpierw wyeliminowali późniejszego pogromcę Legii Warszawa, a więc F91 Dudelange, następnie pokonali dużo wyżej notowane zespoły w postaci Łudogorca Razgrad i Malmo FF, aby nieznacznie ulec w dwumeczu z AEK-iem Ateny.
We wspomnianej fazie grupowej Ligi Europy drużyna z Szekesfehervaru także nie była chłopcem do bicia. Dwie wygrane z PAOK-iem Saloniki oraz remis z Chelsea należy uznać za całkiem niezłe wyniki, natomiast główną przeszkodą na drodze do dalszej fazy rozgrywek okazało się BATE Borysów. Węgrzy dwukrotnie przegrali bowiem z Białorusinami, dlatego wiosną nie dane im było dalej rywalizować na arenie europejskiej.
Jesienne straty punktowe spowodowały, że dogonienie stołecznego przeciwnika okazało się zadaniem ponad siły zawodników MOL Vidi, zwłaszcza biorąc pod uwagę kilka poważnych wpadek podczas rundy wiosennej. Nie zmienia to jednak faktu, iż w bezpośrednich starciach byli oni w tym sezonie zdecydowanie lepsi od swojego stołecznego rywala, eliminując go między innymi w ćwierćfinale Pucharu Węgier.
…ale nie finansowym
Ubiegłoroczny mistrz Węgier przegrał więc rywalizację na boisku, ale jak na razie poza nim zdecydowanie wygrywa. Nowym nabytkiem klubu z Szekesfehervar jest bowiem jedna z największych gwiazd minionego sezonu węgierskiej ekstraklasy, a więc Iwan Petriak. Ukraiński pomocnik, mogący grywać także na boku obrony, rozegrał w sumie 28 ligowych spotkań, w których strzelił sześć bramek oraz zaliczył aż 11 asyst (najwięcej spośród wszystkich ligowych piłkarzy).
Petriak osiągnął tak dobre liczby, występując właśnie w Ferencvarosie, do którego trafił jeszcze przed objęciem funkcji szkoleniowca przez Rebrowa. Wydawało się, że stołeczny klub wykupi zawodnika jedynie wypożyczonego z Szachtara Donieck, lecz ostatecznie jego finansowe żądania spełnił MOL Vidi. Wicemistrz Węgier zapłaci za Ukraińca blisko 1,5 miliona euro, a także zagwarantuje mu wynagrodzenie znajdujące się poza finansowymi możliwościami nowego mistrza kraju. Cała sprawa spowodowała zresztą spory skandal, ponieważ „Fradi” oskarżyło „Vidich” o potajemne dogadywanie się z Petriakiem, zaś Rebrow nie ukrywał rozgoryczenia, podkreślając swoje zaangażowanie w rozmowy z ukraińskim klubem.
Można oczywiście twierdzić, że pieniądze nie grają, ale w niżej notowanych ligach, a do takich należy węgierska ekstraklasa, robią jednak sporą różnicę. MOL Vidi od kilku sezonów stara się wzmacniać swoją drużynę Węgrami występującymi w silniejszych zagranicznych ligach, czego najlepszym przykładem może być Szabolcs Huszti cieszący się przez wiele lat uznaniem w Niemczech, Rosji i Chinach. Ponadto są w stanie sprowadzać coraz lepszych zagranicznych zawodników, wydając na ten cel kwoty nieosiągalne na przykład dla polskich klubów. W sierpniu ubiegłego roku klub z Szekesfehervar zakupił chociażby bośniackiego napastnika Armina Hodzicia, za którego zapłacił Dinamu Zagrzeb prawie 2,5 miliona euro.
Zakup Bośniaka przez „Vidich” stał się transferowym rekordem całej węgierskiej ligi, do którego „Fradi” jeszcze nawet się nie zbliżyli. Stołeczny klub wydaje co najwyżej kwoty rzędu kilkuset tysięcy euro, stąd w ostatnich latach najdroższymi kupionymi przez niego zawodnikami byli gruziński obrońca Lasza Dwali (Węgrzy zapłacili w zimie 500 tysięcy euro za jego wykupienie z Pogoni Szczecin) oraz włoski napastnik i niekwestionowana gwiazda rozgrywek, Davide Lanzafame (rok temu Honved otrzymał za niego blisko 700 tysięcy euro). Jak pokazuje przykład Petriaka, mistrz Węgier nie jest jeszcze w stanie finansowo rywalizować z aktualnym wicemistrzem.
Z Rebrowem do Europy
Na razie nie wiadomo nie tylko, kto wzmocni Ferencvaros, ale także kto opuści drużynę w letnim okienku transferowym. Kontrakty kilku zawodników wygasają już za miesiąc, zaś władze klubu dopiero teraz chcą zacząć negocjacje na temat nowych umów. Rebrow jak na razie nie przedstawił więc żadnych konkretów, uzależniając liczbę wzmocnień od wyniku rozmów prowadzonych z niektórymi piłkarzami. Z wypowiedzi ukraińskiego szkoleniowca można jednak wywnioskować, że jego celem będzie „madziaryzacja” drużyny (w niektórych meczach na boisku pojawiało się jedynie trzech węgierskich graczy), a także wzmocnienie jej zagranicznymi piłkarzami mogącymi od razu podnieść jej jakość.
Władze „Fradich” oczekują przede wszystkim sukcesu w europejskich pucharach, chcąc powtórzyć wyczyn „Vidich”, a więc wywalczyć prawo do gry w rozgrywkach grupowych Ligi Mistrzów albo Ligi Europy. Taki cel postawiono zresztą przed Rebrowem na początku jego pracy, kiedy w sierpniu ubiegłego roku zastąpił on Thomasa Dolla. Niemieckiego szkoleniowca krytykowano bowiem nie za jego ligowe wyniki, lecz kiepskie występy w europejskich pucharach. Stołeczna drużyna pod jego wodzą kończyła przygodę z Europą już w pierwszych rundach, odpadając między innymi po starciach z Partizani Tirana czy Zeljeznicarem Sarajewo.
Nie wiadomo jednak, czy ukraiński trener w ogóle będzie miał szansę poprowadzić mistrza Węgier w europejskich rozgrywkach. Według tureckich mediów Rebrow jest bowiem bliski objęcia Besiktasu Stambuł, zaś on sam jednoznacznie nie zdementował tych plotek. Po raz kolejny może się więc okazać, że pieniądze odgrywają jednak kluczową rolę we współczesnym futbolu.