Powoli opada kurz po wyborczej bitwie. Obraz niczym na średniowiecznym pobojowisku – tryumfujący zwycięzcy i zrozpaczeni przegrani. Lada chwila będziemy świadkami formowania nowego rządu, rozpocznie się żonglowanie prominentnymi stanowiskami. Dla nas, pasjonatów szeroko pojętego sportu, szczególnie istotne mogą być ustalenia w kwestii resortu Sportu i Turystyki. I być może warto odpowiedzieć sobie na pytanie, czy jest to nieodzowna część polskiej administracji rządowej, a może jedynie ciepła posadka dla partyjnych kolegów?
Ministerstwo Sportu i Turystyki powstało w 2005 roku, pod koniec czteroletnich rządów SLD. W ciągu dekady na ministerskim stołku zasiadło ośmiu ministrów. Do głównych zadań resortu należą:
- rozwój sportu powszechnego i wyczynowego,
- nadzór nad wszystkimi związkami sportowymi.
Trzeba przyznać, że brzmi to nad wyraz pięknie i szlachetnie. Ot, Ministerstwo Sportu i Turystyki to gwarant dynamicznego rozwoju sportu w Polsce. Ponadto pełni rolę policjanta, który trzyma pieczę nad „wszystkimi związkami sportowymi” w kraju. Założenia – idealne. Ale jak wygląda to w rzeczywistości?
Korupcja. Proces zachodzący wszędzie, na każdym szczeblu administracyjnej drabinki. Jak świat światem nie ma miejsca, w którym nie występuje. Bez skazy nie jest także nasze polskie Ministerstwo Sportu i Turystyki. Tomasz Lipiec, Mirosław Drzewiecki, Andrzej Biernat – wszyscy panowie mają ze sobą wiele wspólnego. Każdy z nich zasiadał na ministerialnym stołku i każdy z nich spadł z niego z wielkim hukiem. Afery, przekręty, niemożliwe do wytłumaczenia operacje finansowe, czyli mówiąc w skrócie: jątrząca się rana dla całego resortu. Nieprawidłowości w ministerstwie rzutują na wszystkie związki sportowe w Polsce. Wszelakie afery, które wstrząsają polskim sportem, mają swoje źródło w resorcie Sportu i Turystyki, który nie dopełnia swoich obowiązków i nie stoi na straży praworządności w poszczególnych federacjach.
Wydaje się także, że teka ministra Sportu i Turystyki to doskonałe miejsce dla zasłużonych członków rządzącej partii. Nepotyzm i symonia, mimo iż powinny zostać wykorzenione z nowoczesnej polityki, wciąż odgrywają istotną rolę. Wszechobecne partyjniactwo skutkuje tym, że władze nad resortem, który dba o rozwój sportu, a więc bardzo ważnej gałęzi kultury, dostarczającej emocji i rozrywki setkom tysięcy Polaków, obejmuje człowiek kompletnie do tej roli nieprzygotowany, niezaznajomiony z fundamentalnymi zasadami funkcjonowania tego specyficznego ministerstwa. Chyba wszyscy wiemy, o kim mowa.
https://www.youtube.com/watch?v=g9JKDfHomiU
Kampania wyborcza to ciągła walka o względy potencjalnego elektoratu. Politycy non stop przerzucają się nowymi pomysłami na naprawę sytuacji społecznej i gospodarczej. Obietnice, często wyssane z palca zapewnienia, zwodzą wyborców, którzy następnie oczekują spełnienia przedwyborczych zapewnień. I choć trudno oczekiwać, aby temat sportu wysunął się w kampanii przed np. pomysły na naprawę Narodowego Funduszu Zdrowia czy powszechnie znienawidzonego Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Sport i turystyka nie są najważniejszymi kwestiami do omówienia. Polska kuleje na o wiele bardziej skomplikowanych obszarach aniżeli sportowa infrastruktura. Ale przydałaby się chociaż wzmianka, może nieśmiałe wspomnienie tematu, bo skoro mamy takie ministerstwo, skoro delegujemy tam swojego człowieka, to wypadałoby zakomunikować o tym społeczeństwo.
Tymczasem ŻADNA partia polityczna podczas wrześniowo-październikowej kampanii nie wspomniała nawet słowem w kwestii tego resortu. Wydaje się, że elektorat, którego mogłyby zainteresować propozycje nowatorskich rozwiązań w zakresie sportu, nie jest wystarczająco atrakcyjny dla potencjalnej ekipy rządzącej.
Rażąca niekompetencja, brak odpowiedniej wiedzy czy znajomości do prowadzenia resortu Sportu i Turystyki to, niestety, charakterystyczne cechy ministrów sportu. Dbanie o aktywność fizyczną Polek i Polaków to z pewnością jedna z gałęzi polityki społecznej. Jest to jednak gałąź uschnięta, zapomniana, niemalże odseparowana od reszty. Fakt bolesny, ale niezaprzeczalny. Najważniejsza jest ciepła posadka, wygodne biurowe krzesło, a obowiązki i powinności wobec Narodu schodzą na dalszy plan. Szkoda, ale rzeczywistość jest, jaka jest i trudno oczekiwać daleko idących zmian w tej kwestii.