Kariera Sebastiana Mili przypomina mocno powyginaną sinusoidę. Wspaniałe momenty w Grodzisku Wlk. przeplatają się z fatalnymi, które zawodnik przeżywał po transferach do Austrii Wiedeń i Valerengi Oslo. Teraz, po powrocie do Polski, wydaję się, że znów los uśmiechnął się do 26-letniego zawodnika.
– W poniedziałek w jednej z gazet ukazał się tekst mocno Pana krytykujący. Autor nazywa w nim Pana „niespełnionym talentem”, „mięczakiem”. Pisze także, że po wspaniałych występach w barwach śp. Groclinu Grodzisk Wlkp. i jednym fantastycznym golu wbitym Manchesterowi City utonął Pan w „morzu słabeuszostwa”, nietrafionych transferów i własnych rozterek charakterologicznych. Jak Pan odniesie się do tych słów?
SEBASTIAN MILA – Czytałem ten artykuł i muszę powiedzieć, że nie zrozumiałem formy tego komentarza… Powiem tak: nie muszę być faworytem każdego dziennikarza. Kiedy grałem wcześniej w Polsce lub potem w Austrii czy w Norwegii, zdarzały się oczywiście krytykujące wypowiedzi po słabym meczu w moim wykonaniu, jednak po kilku latach wiele się zmieniło; teraz po dobrym meczu też krytykują. (śmiech)
– Na pewno zdaje Pan sobie sprawę, że staje się prawdziwym liderem i filarem drużyny Śląska. Czy odczuwa Pan związaną z tym faktem presję?
– Powiem szczerze, że nie. Czułem presję, przechodząc do Śląska na początku sezonu, kiedy były tak duże oczekiwania wobec mojej osoby. Nie byłem do końca pewny, czy będę w stanie im podołać. W Łodzi czułem się z meczu na mecz coraz lepiej, pewniej i nagle doszło do transferu do Wrocławia. Myślę jednak, że już „wrosłem” w drużynę, za co powinienem podziękować moim kolegom z teamu, gdyż to oni bardzo pomogli mi w aklimatyzacji tutaj. Mam szczęście, że trafiłem na takich ludzi. Przebywając w Austrii czy później w Norwegii, kontakt pomiędzy piłkarzami urywał się tuż po treningu czy meczu i każdy szedł w swoją stronę. We Wrocławiu jest inaczej, z czego bardzo się cieszę.
– A czy jest jakiś zawodnik, bądź grupa zawodników, z którą ma Pan najlepszy kontakt w ekipie Śląska?
– Tak, tak, jest wielu takich zawodników, aczkolwiek myślę, że tacy najbliżsi mi to: Darek Sztylka, „Wołek” (Wołczek), „Ostry” (Ostrowski), dwóch Gancarczyków, no i wielu, wielu innych. Choć to z wymienionymi spędzam najczęściej wolny czas.
– Drążąc dalej ten temat – kto we wrocławskiej szatni jest odpowiedzialny za dobrą atmosferę ?
– Tu was zaskoczę, bo nie jest to żaden piłkarz ani trener. Największym „jajcarzem” w szatni jest nasz masażysta – Jarek Szyndroch. Gość jest naprawdę niesamowity – potrafi opowiedzieć 100 kawałów na sekundę! Uwierzcie mi, spotkałem już wielu zabawnych ludzi, ale nikt nie może równać się z Jarkiem. Obawiam się, że w przyszłości drugiego takiego człowieka nie poznam.
– Powracając do tematów czysto piłkarskich – wierzy Pan jeszcze w powrót do reprezentacji Polski?
– Raczej nie… temat reprezentacji jest dla mnie chyba zamknięty. Musiałbym od nowa do niej dojrzeć.
– A pamięta Pan swój ostatni występ w kadrze?
– Tak, oczywiście. To był mecz z Danią w Kopenhadze, niestety przegraliśmy, ale ze mną nie było wcale tak najgorzej. Trener Beenhakker nawet pochwalił mnie po tym spotkaniu. Zadzwonił i powiedział, że wierzy we mnie i wie, iż posiadam duże umiejętności. Potem jednak przyszedł lekki spadek formy i do kadry nie byłem już powoływany. Normalna rzecz, trener powołuje najlepszych w danym momencie zawodników.
– Leo Beenhakker potrafi „wyławiać” zawodników wyróżniających się w polskiej lidze, którzy będą potrafili wejść na tzw. high level. Jeżeli utrzyma Pan formę, to może jednak przyjdzie powołanie?
– Jeżeli tak, to byłoby to coś niesamowitego, bo ciężko było mi podnieść się po takim upadku, którego doświadczyłem po wyjeździe z Polski. Jeżeli przyjdzie kiedykolwiek powołanie, będę na pewno najszczęśliwszym człowiekiem na świecie i pierwszy stawie się na zgrupowaniu.
– Ale nie zabierze Pan ze sobą swojej narzeczonej, która podobno przynosi Panu ogromnego pecha na boisku?
– Nie, nie, nie, absolutnie! Obiecuję! Ula na pewno zostałaby we Wrocławiu… (śmiech)
– Pamięta Pan swoją bramkę strzeloną Manchesterowi City w pucharze UEFA?
– To był niesamowity moment… Nie mogłem uwierzyć, że coś takiego się stało, nie spałem wtedy całą noc, a bramka śni mi się do dziś. Po tym meczu wróciliśmy od razu samolotem do Poznania, a o godz. 3:00 byliśmy już w Grodzisku, gdzie z samego rana ustawiały się do mnie kolejki dziennikarzy. Pamiętam nawet, że zadzwonił do mnie jakiś chłopiec i poprosił o moje zdjęcie z podpisem. Coś niesamowitego. Zaczęły się wywiady, popularność. Jak byłem małym chłopcem, to mogłem tylko pomarzyć o takich chwilach.
– Czy gdyby po zakończeniu spotkania na City of Manchester Stadium ktoś powiedział Panu, że za kilka lat wyląduje w Śląsku Wrocław, jaka byłaby Pana reakcja?
– Naprawdę trudno jest mi sobie wyobrazić taką sytuację oraz moją ewentualną reakcję. Po meczu kilku menadżerów telefonicznie poinformowało mnie o zainteresowaniu moją osobą klubów o wysokiej pozycji, których boję się wybrać, grając nawet w… Football Managera. (śmiech) Byłem tak pozytywnie naładowany tym spotkaniem, że wiele rzeczy długo do mnie nie dochodziło. To było jak piękny sen.
– Jak to się stało, że trafił Pan właśnie do Austrii Wiedeń?
– Cóż, to była szybka i konkretna oferta, satysfakcjonująca finansowo i mój klub, i mnie. Chociaż w Grodzisku naprawdę niczego mi nie brakowało. Prezes Drzymała stworzył wspaniałe warunki do grania w piłkę. Jednak czułem się już wypalony w polskiej lidze i, chcąc zrobić kolejny krok do przodu w mojej karierze, postanowiłem wyjechać za granicę.
– Zapowiedział Pan, że chce wprowadzić Śląsk do europejskich pucharów, a później odejść do lepszego, zagranicznego klubu i dać wrocławianom zarobić na transferze. Przy wyborze następnego zagranicznego klubu chyba dłużej się Pan zastanowi?
– (śmiech) Tak, zdecydowanie. Człowiek uczy się przecież na błędach. Wybrałem najlepszą dla siebie ofertę, ale szczęście nie dopisało. Jeśli jednak Śląsk nie będzie chciał się ze mną rozstać, to jestem również otwarty na propozycje. Powtarzam, moje relacje z zarządem klubu i trenerem Tarasiewiczem są bardzo dobre, dlatego interesuje mnie obecnie wyłącznie dobra postawa Śląska, do której będę mocno starał się przyczynić.
– A tak na koniec pobujajmy trochę w obłokach. Ma Pan ulubioną ligę w Europie, w której marzy się Panu zagrać?
O tak, liga hiszpańska! Styl gry, jaki prezentują kluby Primera Division i szczególnie reprezentacja Hiszpanii, bardzo mi się podoba. Umiejętność operowania piłką, zaawansowanie techniczne oraz wymiana podań na „skrawku” murawy robią na mnie duże wrażenie. Ucieszyłem się również z triumfu Hiszpanów na tegorocznym Euro i mogę się pochwalić, że wygrałem kilkanaście zakładów ze znajomymi o to, że podopieczni Aragonesa zdobędą ME.
Rozmowę przeprowadzili: Paweł Zapała i Patryk Reński.